Monday, April 16, 2012

OTELLO (Opera Wrocławska)


Mieszane mam uczucia po obejrzeniu „Otella”, najnowszej inscenizacji Michała Znanieckiego w Operze Wrocławskiej. Zaskoczyła mnie jej tradycyjność i teatralność. Znanieckiego-reżysera znam głównie od dynamicznej strony, tutaj przeważał majestat opery. Przed takim pomnikiem nie dane mi było tym razem ugiąć kolan.

Wolę myśleć o tytułowym czarnoskórym wodzu jak o odmieńcu, kimś, kto jako Inny musi przetrwać w pozornie przyjaznym otoczeniu, więc kiedy wydaje mu się, że traci miłość ukochanej, jedynej osoby, której ufa, której może okazać słabość, wali mu się cały świat. I spektakl Znanieckiego odrobinę do takiej refleksji zachęca, zbyt jednak subtelnie i za późno. Bo przedtem stosuje się tu nawet łopatologię w postaci rzuconych na dekoracje splątanych napisów z imieniem Cassia, żeby wyrazić obsesję bohatera na punkcie domniemanego kochanka żony. Przez większą część przedstawienia jest zatem Otello raczej beznadziejnie zazdrosnym idiotą, niewartą współczucia ofiarą intryg Jagona. A Jago, w zamyśle Znanieckiego wcielenie przeznaczenia, zdał mi się nie Mefistofelesem, lecz kimś w rodzaju Alexis Carrington z telewizyjnego wzorca wciskania widzom kitu. Może winą za takie wrażenie powinienem obarczyć Bogusława Szynalskiego (Jagona właśnie). Tym razem doświadczony baryton wyraźnie odstawał wokalnie od scenicznego partnera. 

Emocje poczułem dopiero patrząc i słuchając długiego finału, pięknie wyśpiewanego przez Aleksandrę Makowską, która po antrakcie zastąpiła niedysponowaną Annę Lichorowicz w roli Desdemony. Trudno się wchodzi w premierę z marszu, po błyskawicznym rozśpiewaniu, zwłaszcza że partia żony Otella do łatwych nie należy, a drugi akt i aria o wierzbie wraz z następującą po niej modlitwą i umieraniem to wręcz wyzwanie. Makowska pokazała klasę, ale i Lichorowicz miała w pierwszej odsłonie chwile znakomite, choćby w czułym miłosnym dialogu z mężem. Nie mógł się nie podobać Sergey Nayda (Otello), rosyjski tenor potrafiący połączyć tony liryczne z bohaterską mocą głosu. Swoje, jak zwykle, wykonał chór, od ładnych kilkunastu premier niemal bezbłędny (przygotowanie Anny Grabowskiej-Borys), oraz twórczo zdyscyplinowana orkiestra pod batutą Ewy Michnik.

Dla Michała Znanieckiego wrocławski „Otello” 2012 jest czwartą realizacją Verdiowskiego dzieła w błyskotliwej, trwającej już dwie dekady karierze. Nie dziwię się powrotom do tej akurat opery, bo to materiał prawdziwie pociągający dla ambitnego artysty. Jak sprawić, by jednowątkowa sztuka o obłąkańczej zazdrości pewnego Maura (Murzynem zwanego w libretcie) trafiła do cokolwiek zblazowanych mieszkańców XXI wieku? Inaczej dziś przecież wyglądają relacje międzypłciowe i społeczne. Wyjęta z kwestii Desdemony fraza ON ŻYŁ DLA SŁAWY, JA DLA MIŁOŚCI trąci archaiczną książkową pompą, z kolei zdanie opisujące końcowy efekt tego życia, czyli na przykład UDUSIŁ Z ZAZDROŚCI PODUSZKĄ byłoby pewnie nie najgorszym tytułem na trzecią stronę tabloidu, nic więcej. Znaniecki (inscenizator i scenograf) wraz z reżyserem światła Bogumiłem Palewiczem wykreowali ciekawą plastycznie i nazbyt oczywistą symbolicznie rzeczywistość, dając się wykazać solistom, wierząc w siłę muzyki włoskiego króla teatru muzycznego. Dla mnie to trochę za mało. Pełnej satysfakcji Państwu nie gwarantuję, lecz za stracony wieczoru z „Otellem” też nie uważam.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Giuseppe Verdi OTELLO, libretto wg Szekspira Arrigo Boito, reż. M. Znaniecki, kier. muz. E. Michnik, Opera Wrocławska, 15 kwietnia 2012