Tuesday, January 17, 2012

WEDŁUG BOBCZYŃSKIEGO (Wrocławski Teatr Współczesny)


LOJALNIE UPRZEDZA SIĘ, ŻE W TEKŚCIE SĄ TZW. SPOJLERY, WIĘC MOŻE LEPIEJ PRZECZYTAĆ PO WIZYCIE W TEATRZE (I NAPISAĆ, CZY SIĘ PAŃSTWO ZGADZAJĄ)

Jest taka kwestia Horodniczego w „Rewizorze” Gogola: „Zawadzi, czy nie zawadzi, nie wiem, ja swoje zrobiłem i uprzedziłem panów. (...)  Rewizor zechce niewątpliwie, i to przede wszystkim, — obejrzeć powierzone pańskiej pieczy instytucje (...) niech pan przeto postara się, aby wszystko było jak należy: żeby szlafmyce były czyste, żeby chorzy nie wyglądali jak kominiarze, jak to tam zwykle...”. Agata Duda-Gracz nie chciała jak zwykle, wywróciła Gogolowe arcydzieło do góry nogami i uprzedziła, że Chlestakowa u niej nie ma, rewizor to śmierć. Jak spadać, to z wysokiego szczytu.

Wrocławski „Rewizor” przede wszystkim nie śmieszy. Podczas premierowego spektaklu jakiś uśmiech zawitał na mojej twarzy raz czy dwa, głównie za sprawą znakomitego Tomasza Schimscheinera (Bobczyński). Chociaż przyznam: siedzący na schodach młody człowiek rżał dość często. Zwłaszcza wtedy, gdy po niemiecku odzywał się Hibner (Maciej Tomaszewski), w wersji Dudy-Gracz zwany Tym Niemcem. Zwykle nie mam nic przeciwko zmianom w tekście, nawet dodawanie (i odejmowanie) postaci uważam za możliwy krok w drodze do teatralnego szczęścia, ale tutaj rozkładam ręce, których nie składam do zwyczajowych oklasków. Mimo że reżyserka stworzyła właściwie spójny obraz ludzi małych, pełnych obaw o utratę ich pozornego prowincjonalnego spokoju, ujawniających neurotyczne splątanie w obliczu niespodziewanej wizyty kogoś/czegoś większego. Agata Duda-Gracz zdarła z Gogola gatunek (komedię), ów kluczowy pomysł-płaszcz, tylko gdzieniegdzie malując tej sztuce nos. Pozbyła się części osób i realiów osiemnastowiecznej Rosji, rzeczonego Krystiana Iwanowicza Hibnera uczyniła Hübnerem, którego pytają, co robił w trzydziestym dziewiątym, wyciągając przedramiona z niby obozowymi numerami. Ale już w scenie relacji z przyjęcia wymienia się Puszkina. Tego Puszkina.

Jeśli to przedstawienie o strachu przed władzą, wystarczyłoby pół godziny na prezentację. Reszta jest zmęczeniem. W ciągu tych trzydziestu pierwszych minut spektaklu dzieje się najwięcej i najlepiej. Coś intryguje. Światła włączone, wyłączone, światła na scenę, na widownię – będzie o celebryckim śnie o pięciu minutach, a może o relacjach między aktorem a widzem? O byciu obiektem zainteresowania i szarym człowieku w cieniu? Nieobecny Chlestakow wzbudzi tęsknotę za innym życiem, zainspiruje do marzeń? Pięknie funkcjonujące w multimediach gwiazdy mogłyby taki trop sugerować. Ci ludzie nie błądzą i nie knują (jak u Gogola), lecz się uwalniają, gdy przybywa wielkomiejski urzędnik, a ich dotychczasowy szef, Horodniczy Dmuchanowski (Krzysztof Kuliński), popada w marazm, skoro traci berło. Jego żona (najlepsza tutaj Ewelina Paszke-Lowitzsch) od razu flirtuje z widmem znamienitego przybysza. Ale zamiast indywidualnych rewolucji i buntów,  następuje wprowadzenie wątków faszystowskich. Brzmi przyśpiewka nazistów (na wszelki wypadek od razu wykpiwana), a Hibner przemawia jak Hitler (czerwononosy). Prościej się nie dało? W dodatku największą tragedią staje się utrata niewinności przez konformistyczną córkę Horodniczego Marię (utalentowana Katarzyna Michalska bijąca rekord w kategorii Rola kobiety szlochającej). Może zatem trzeba w spektaklu „Według Bobczyńskiego” szukać symboli, może zatonąć w estetycznej aurze multimedialnego tła, może znaleźć w tych wszystkich Liapkinach-Tiapkinach, Szpiekinach i Ziemlianikach rzeczywistość współczesnych urzędników, polityków czy lekarzy? Może Agata Duda-Gracz mówi nam coś ważnego, przestrzega przed niebezpieczeństwem zapędzenia się w ideologiczno-ekonomiczny układ, przed szekspirowskim mieszaniem światów? Aspirujący ponad własną miarę Bobczyński kończy źle, wykrwawiając się poprzez wątrobę (w renesansie wierzono, że w wątrobie swe źródło mają ludzkie charaktery), nie pęka mu serce ani mózg. Może to jest jednak o zmaganiach z Bogiem? Może o dojrzewaniu lub starzeniu? I tak dalej.

Snucie domysłów na temat tych gogolowskich wariacji porządnie daje w kość widzowi, który szybko się orientuje, iż bezzasadnie oczekiwał jakiejś zawartości „Rewizora” w „Rewizorze”. Mamy przecież jasno wyłożone: „Według Bobczyńskiego”, zaledwie na motywach. Jako spektakl do analizy w licealnej klasie humanistycznej, podczas lekcji o adaptacjach klasyki, przedstawienie Wrocławskiego Teatru Współczesnego sprawdzi się idealnie. W innej sytuacji czeka nas rozczarowanie z powodu rozmycia wyrazistości przesłania oryginału, amputacji jego satyrycznych sił i wdzięków, rezygnacji z rodzajowości oraz autorskiego geniuszu na rzecz uniwersalizującej metafory. Są tutaj zatem ambicje, godna szacunku próba nowego odczytania, świetni aktorzy, robiące wrażenie animacje, ale w sumie, według mnie-Chojnowskiego, „to pudło, nie kapelusz” – jak u Gogola mówi Komisarz do Horodniczego.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................
WEDŁUG BOBCZYŃSKIEGO, na motywach REWIZORA Mikołaja Gogola, reżyseria, adaptacja, scenografia i kostiumy Agata Duda-Gracz, premiera we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, 14 stycznia 2012