W Telewizji Polskiej
niedzielne wieczory należą ostatnio albo do sielskich kolorów (Jedynka z „Blondynką”,
„Ranczem” i „Domem nad Rozlewiskiem”), albo do czarno-białych spraw
patriotyczno-społecznych. W Dwójce emitowany jest o 21 serial „Czas honoru”
zamiennie z niedawno rozpoczętą „Głęboką wodą”. „Czas honoru” to telenowelowa
wersja „Kolumbów” i „Polskich dróg”, a więc temat wojenny, odrestaurowany
jeszcze za rządów ekipy stawiającej przede wszystkim na akcenty historyczne. Wymyślona
później „Głęboka woda” ma widownię zdobywać opisem rzeczywistości. W dużej
części za pieniądze z Europejskiego Funduszu Społecznego i ministerstwa pracy. Jeśli
jednak „Czas honoru” daje się najzwyczajniej w świecie oglądać, mimo swojej konwencjonalności,
to druga propozycja nadzwyczajnie nudzi przedziwnym artystycznym archaizmem. W
niemal każdym ujęciu widać mękę wykonawców, którzy pewnie najchętniej utopiliby
egzemplarze scenariusza w toaletach ośrodka opieki społecznej, miejscu akcji
tego dramatu zrobionego na siłę, jako odpowiedź na ministerialny konkurs.
Niespełniony
muzyk-narkoman, mamroczący w przejściu pod Świdnicką przeboje Klausa Mitffocha, śmieszy zamiast przejmować, bo mówi tekstem z książki, nie z ulicy. Tak jak pracownicy ochronki,
recytujący psychologiczno-społeczne formułki. Nie ma tempa, są za to serie niby
wstrząsowych obrazów, opartych choćby na amatorsko skrojonym, łopatologicznym
kontraście. Jednym ze szczytów reżyserskich możliwości jest scena z odcinka
trzeciego, gdy syn, którego najpierw pobili rówieśnicy, a później on w
desperacji odegrał się na ojcu-alkoholiku, budzi się nazajutrz w pokoju słodko
śniącego rodzeństwa, ze świeżo zmakijażowaną krwią na twarzy. Posmak filmowego
tandeciarstwa towarzyszy szlachetnej idei serialu w każdym epizodzie. W jednym
kadrze zobaczymy, jak zdejmują chłopakowi z nóg buty, w drugim trzeba pokazać
stopy w samych skarpetkach, żeby wszystko było jasne. Przewijający się przez
całość motyw kręcenia zdarzeń i wyznań bohaterów przez operatora obywatelskiej
telewizji (zgrany w podobnych klimatach Rafał Maćkowiak) szeleści papierem z artystycznego
hipermarketu.
W rolach
głównych i pobocznych oglądamy Katarzynę Maciąg, Dominikę Ostałowską,
Bartłomieja Topę, Annę Ilczuk, Agatę Kuleszę, Martę Klubowicz, świetnych
aktorów, wędrujących od serialu do serialu za chlebem. Mimo udziału w niezłych lub
bardzo dobrych filmach czy spektaklach teatralnych. Najmocniejszą twarzą ma być
Marcin Dorociński, ale gdzie mu w tej gładkiej fryzurze dyrektora pomocowego
ośrodka do wyróżnionej Nagrodą im. Cybulskiego roli Despera w pamiętnym „Pitbulu”,
też stworzonym dla TVP. Z tym, że nie na konkurs z morałem, lecz z chęci
zrobienia ciekawego kina. Gdzie społecznych wątków nie brakowało. Na monstrualną
satyrę zakrawa gazetowa wypowiedź producenta „Głębokiej wody” o „nowej jakości”
i doktorze House jako charakterologicznym wzorze głównej postaci („Gazeta
Wyborcza Wrocław” z czerwca 2011).
8 stycznia, w
dniu emisji piątej części serialu, minęło 45 lat od wrocławskiej śmierci
Zbigniewa Cybulskiego. Przeglądam listę laureatów nagrody jego imienia. Różnie
się działo. Daniel Olbrychski, Olgierd Łukaszewicz, Maja Komorowska, Jadwiga
Jankowska-Cieślak, Krystyna Janda, Marek Kondrat, Krzysztof Majchrzak – wiadomo. Ale już Laura
Łącz, Maria Gładkowska, Adrianna Biedrzyńska, Anna Majcher, Katarzyna Skrzynecka,
Rafał Królikowski czy Jan Jankowski rady nie dali. Laureat z 1985 roku, Marek
Wysocki, zniknął z ekranu prawie zupełnie, przewijając się tu i ówdzie w bladym
tle. Nagrodę przyznaje kilkuosobowe jury (od sześciu lat także głosująca w
Internecie, czyli przypadkowa, niemiarodajna publiczność) "młodym aktorom
wyróżniającym się wybitną indywidualnością”. Ostatnio jurorzy wskazali na Magdalenę
Popławską (za film „Prosta historia o miłości”), której „Przepis na życie” też
nie ominął (i „Usta, usta”). Tak w Polsce musi dzisiaj być, istniejący w
Stanach podział na aktorów filmowych i serialowych (też zresztą coraz bardziej
płynny) u nas się nie przyjmie. Kluczowa jest zatem chwila wyboru. Raz zagram w
„Róży”, innym razem będę Wiktorem z MOPS-u, raz błysnę w „Czterech nocach z
Anną”, zaraz się sprawdzę w plastikowym „Ojcu Mateuszu” (jak Kinga Preis,
laureatka Cybulskiego sprzed 5 lat). Pojawię w „Bez tajemnic” (Dorociński) czy „Bożej
podszewce” (Preis). Raz się uda, innym
razem nie bardzo. Przypomina to trochę skok z wieży na główkę, jak ten z finału
drugiego odcinka „Głębokiej wody”, której twórcy brodzą po banale.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
GŁĘBOKA WODA, reż. M. Łazarkiewicz, TVP, 2011
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
GŁĘBOKA WODA, reż. M. Łazarkiewicz, TVP, 2011