Monday, January 9, 2012

GŁĘBOKA WODA (TVP)


W Telewizji Polskiej niedzielne wieczory należą ostatnio albo do sielskich kolorów (Jedynka z „Blondynką”, „Ranczem” i „Domem nad Rozlewiskiem”), albo do czarno-białych spraw patriotyczno-społecznych. W Dwójce emitowany jest o 21 serial „Czas honoru” zamiennie z niedawno rozpoczętą „Głęboką wodą”. „Czas honoru” to telenowelowa wersja „Kolumbów” i „Polskich dróg”, a więc temat wojenny, odrestaurowany jeszcze za rządów ekipy stawiającej przede wszystkim na akcenty historyczne. Wymyślona później „Głęboka woda” ma widownię zdobywać opisem rzeczywistości. W dużej części za pieniądze z Europejskiego Funduszu Społecznego i ministerstwa pracy. Jeśli jednak „Czas honoru” daje się najzwyczajniej w świecie oglądać, mimo swojej konwencjonalności, to druga propozycja nadzwyczajnie nudzi przedziwnym artystycznym archaizmem. W niemal każdym ujęciu widać mękę wykonawców, którzy pewnie najchętniej utopiliby egzemplarze scenariusza w toaletach ośrodka opieki społecznej, miejscu akcji tego dramatu zrobionego na siłę, jako odpowiedź na ministerialny konkurs.

Niespełniony muzyk-narkoman, mamroczący w przejściu pod Świdnicką  przeboje Klausa Mitffocha, śmieszy zamiast przejmować, bo mówi tekstem z książki, nie z ulicy. Tak jak pracownicy ochronki, recytujący psychologiczno-społeczne formułki. Nie ma tempa, są za to serie niby wstrząsowych obrazów, opartych choćby na amatorsko skrojonym, łopatologicznym kontraście. Jednym ze szczytów reżyserskich możliwości jest scena z odcinka trzeciego, gdy syn, którego najpierw pobili rówieśnicy, a później on w desperacji odegrał się na ojcu-alkoholiku, budzi się nazajutrz w pokoju słodko śniącego rodzeństwa, ze świeżo zmakijażowaną krwią na twarzy. Posmak filmowego tandeciarstwa towarzyszy szlachetnej idei serialu w każdym epizodzie. W jednym kadrze zobaczymy, jak zdejmują chłopakowi z nóg buty, w drugim trzeba pokazać stopy w samych skarpetkach, żeby wszystko było jasne. Przewijający się przez całość motyw kręcenia zdarzeń i wyznań bohaterów przez operatora obywatelskiej telewizji (zgrany w podobnych klimatach Rafał Maćkowiak) szeleści papierem z artystycznego hipermarketu.

W rolach głównych i pobocznych oglądamy Katarzynę Maciąg, Dominikę Ostałowską, Bartłomieja Topę, Annę Ilczuk, Agatę Kuleszę, Martę Klubowicz, świetnych aktorów, wędrujących od serialu do serialu za chlebem. Mimo udziału w niezłych lub bardzo dobrych filmach czy spektaklach teatralnych. Najmocniejszą twarzą ma być Marcin Dorociński, ale gdzie mu w tej gładkiej fryzurze dyrektora pomocowego ośrodka do wyróżnionej Nagrodą im. Cybulskiego roli Despera w pamiętnym „Pitbulu”, też stworzonym dla TVP. Z tym, że nie na konkurs z morałem, lecz z chęci zrobienia ciekawego kina. Gdzie społecznych wątków nie brakowało. Na monstrualną satyrę zakrawa gazetowa wypowiedź producenta „Głębokiej wody” o „nowej jakości” i doktorze House jako charakterologicznym wzorze głównej postaci („Gazeta Wyborcza Wrocław” z czerwca 2011).

8 stycznia, w dniu emisji piątej części serialu, minęło 45 lat od wrocławskiej śmierci Zbigniewa Cybulskiego. Przeglądam listę laureatów nagrody jego imienia. Różnie się działo. Daniel Olbrychski, Olgierd Łukaszewicz, Maja Komorowska, Jadwiga Jankowska-Cieślak, Krystyna Janda, Marek Kondrat,  Krzysztof Majchrzak – wiadomo. Ale już Laura Łącz, Maria Gładkowska, Adrianna Biedrzyńska, Anna Majcher, Katarzyna Skrzynecka, Rafał Królikowski czy Jan Jankowski rady nie dali. Laureat z 1985 roku, Marek Wysocki, zniknął z ekranu prawie zupełnie, przewijając się tu i ówdzie w bladym tle. Nagrodę przyznaje kilkuosobowe jury (od sześciu lat także głosująca w Internecie, czyli przypadkowa, niemiarodajna publiczność) "młodym aktorom wyróżniającym się wybitną indywidualnością”. Ostatnio jurorzy wskazali na Magdalenę Popławską (za film „Prosta historia o miłości”), której „Przepis na życie” też nie ominął (i „Usta, usta”). Tak w Polsce musi dzisiaj być, istniejący w Stanach podział na aktorów filmowych i serialowych (też zresztą coraz bardziej płynny) u nas się nie przyjmie. Kluczowa jest zatem chwila wyboru. Raz zagram w „Róży”, innym razem będę Wiktorem z MOPS-u, raz błysnę w „Czterech nocach z Anną”, zaraz się sprawdzę w plastikowym „Ojcu Mateuszu” (jak Kinga Preis, laureatka Cybulskiego sprzed 5 lat). Pojawię w „Bez tajemnic” (Dorociński) czy „Bożej podszewce” (Preis).  Raz się uda, innym razem nie bardzo. Przypomina to trochę skok z wieży na główkę, jak ten z finału drugiego odcinka „Głębokiej wody”, której twórcy brodzą po banale.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
GŁĘBOKA WODA, reż. M. Łazarkiewicz, TVP, 2011