„Słodka Darusia” Marii Matios to najskromniejsza objętościowo książka w angelusowym finale 2011, ale też kto wie czy nie najpopularniejsza, w swoim kraju. Bo w 2005 roku nagrodzono ją najważniejszą ukraińską nagrodą literacką (im. Tarasa Szewczenki), zdobyła też m.in. miano najpoczytniejszej książki 2007 roku. Co takiego w niej jest, że nakład kilku wydań to ponad 100 tysięcy? Nie mamy przecież do czynienia z żadnym czytadłem, Matios nie można nazwać ukraińską Grocholą, zwłaszcza że „Słodką Darusię” już wciągnięto na listę lektur szkolnych. Niełatwo odpowiedzieć. Autorka jest wykształconą filologicznie zawodową pisarką, najpłodniejszą podobno na Ukrainie, hucułką z pochodzenia (nawet na oficjalnej stronie internetowej pokazuje się na fotografii w bluzce wyhaftowanej ludowymi motywami). Jej książka ma klimat ludowej bajki, prostej, niesłodzonej, więc i wiarygodnej, w treści jest bardzo konkretna. Nie czytamy tej powieści jako opowieści egzotycznej, bo wieś Czeremoszne to wieś symboliczna, przechodząca w historii przez władzę sowietów, Rumunów, Niemców, zapatrzona na „tamten brzeg”, gdzie „panowali Polacy”. I trudno mówić o wspólnocie mieszkańców w obliczu komunizmu, wywózek na Sybir, walk UPA. Autorka mówi, że to rzecz o „buciorach historii stąpających po ludzkim losie”, dodając: „swoim cienkim głosem próbuję uzupełniać te badania ludzkiego losu. Dlaczego przeszłość jest dla mnie taka ważna? Dlatego, że w przeszłości zakodowane są znaki, które umożliwią nam większy postęp w przyszłości”. Łatwo się dać „Słodkiej Darusi” uwieść (główna bohaterka jest niemą dziewczyną, którą rozumie tylko obcy przybłęda Iwan), łatwo też wskazać tradycję, z jakiej się ta książka wywodzi. W Polsce pisywało się kiedyś takie powieści, teraz, gdyby podobna u nas wyszła, pewnie by się krytycy nie spisali.
A Jenny Erpenbeck „Klucz do ogrodu”? Tytuł sugerowałby jakieś powiązanie z „Tajemniczym ogrodem” i choć to trop mylny, tajemnica w tej książce tkwi, bo tkwi ona w historii, historii Niemiec, skojarzonej z dziejami nie tylko Niemców. Co ciekawe, oryginalny tytuł brzmi „Heimsuchung”, co oznacza klęskę, plagę, ciężką próbę, także wizytę. Czy wyroki losu zwalniają od odpowiedzialności za czyny? Czy człowiek ma jakieś narzędzie obrony przed wyrokami historii? Takie pytania pojawiają się w głowie czytelnika przeżywającego fragmenty biografii różnych mieszkańców domu nad Morzem Brandenburskim. Tłumaczona na 10 języków niemiecka autorka, reżyserka, dramaturg nie komentuje, nie ułatwia zadania, także stylistycznie, nie wszystko jest jasne od razu. Sołtys i jego nieszczęśliwe córki, małżeństwo Żydów, architekt nazistów, żołnierze Armii Czerwonej - każdy z mieszkańców zostawia w domu część siebie (jak my wszyscy w przestrzeniach, w których mieszkamy), a jednak dom nie staje się coraz wspanialszy, lecz z czasem niszczeje. Jedyna ponadczasowa postać to tutaj ogrodnik, czyli natura, chociaż może rzeczywistym bohaterem tej poetyckiej powieści jest czas, zwyczajna kolej rzeczy po burzy niezwykłych zdarzeń.
Drago Jančar, "Katarina, paw i jezuita", 552 strony. O czym, o kim? O nas, poprzez perspektywę wieku osiemnastego, Europy chaotycznej, wojennej, kiedy pielgrzymowanie było prawdziwym przejawem poszukiwania Boga. Trójkąt głównych postaci tworzą: trzydziestoletnia Katarina, nie do końca już pewny swojej wiary jezuita, austriacki oficer-zwycięzca, ów tytułowy paw. Z prowincjonalnej Słowenii wędrują do katedry w Kolonii, celując w objawienie. To jedyna w tegorocznym angelusowym towarzystwie powieść pełną gębą, romans historyczny z ambicjami. Lubimy taki gatunek, zwłaszcza tak dobrze reprezentowany. Zaś sam Jančar to bardzo uznany słoweński pisarz, przewodnik i wyrocznia dla niektórych. Podczas jednego ze spotkań autorskich, poproszony o porównanie człowieka XVII-wiecznego i współczesnego, powiedział, że „z pewnością nie zmieniły się ludzkie namiętności i lęki”, że „nie jesteśmy dziś lepsi, lecz lepiej maskujemy się i kłamiemy”, a „niebo nad nami jest teraz puste”. Wtedy nie było inaczej.
W tej samej serii Meridian wydawnictwa Pogranicze obok powieści Jančara ukazała się także inna tegoroczna finalistka, czyli „Ślepy ferman” Albańczyka z pochodzenia Ismaila Kadarego, mieszkającego we Francji laureata Man Booker International czy Nagrody Księcia Asturii. To trzy mikropowieści (pierwotnie opublikowane w 1977 i 1984 roku) o piekle zapomnianym przez Europę, o kraju, z którego się ucieka, niepotrafiącym wzbudzić zainteresowania, współczucia, o wyizolowanej ze świata imperialnej (osmańskiej) prowincji. Krajobraz dość przygnębiający. Dominuje zniewolenie, strach przed władzą, czuć dramat historii. I pomiędzy tym wszystkim pisarz, od którego oczekuje się uległości, ale też walki, bo w zawód pisarza tradycyjnie wpisana jest krytyka, działanie heroiczne, potencjał wskazania drogi. Kadare mierzy się z tym problemem w życiu jako ktoś uważany kiedyś za autora lojalnego wobec reżimu. Co może zrobić pisarz? Spisywać, być kronikarzem, niewiele więcej (albańska nazwa kraju, Shqipëria, ma podobno swój źródłosłów w wyrazie shqipoj, czyli „mówić otwarcie, krótko i jasno”). Momentami przypominają się niegdysiejsze polskie dylematy artystów i polska literatura czasów zniewolenia, kiedy pisaliśmy tak, by dać do zrozumienia, bo wprost pisać nie można było.
W „Ślepym fermanie” realia są historyczne, lecz wydarzenia przypowieściowe, wzięte z okrutnej baśni, (która zdarzyła się naprawdę). Jak opowieść o złoocznych ludziach - kozłach ofiarnych władzy, oślepianych dla odwrócenia uwagi, usprawiedliwienia, dla absurdu. U Kadarego nie ma miejsca na Dawida-Albańczyka-zwycięzcę, jest Goliat-Turek. Treścią drugiej z opowieści są dzieje pewnego rodu z Gjirokastry, miasta urodzenia byłego albańskiego prezydenta Hodży, trzecia prezentuje wyszukaną historyczną egzekucję. Czytając (czy też studiując) Kadarego , warto pomyśleć o Albanii dzisiaj, kraju członkowskim NATO, od 2 lat aspirującym do Unii Europejskiej, gdzie akcesję popiera ponad 90 procent obywateli.
Literatura krajów znajdujących się w orbicie Angelusa, takich jak Słowenia, Albania, Białoruś, Ukraina, Niemcy, Polska (by wymienić tylko tegorocznych finalistów) oprócz bycia piękną, potrafi Europę nauczyć, że jesteśmy tacy sami, że wobec czasu, historii, zła mamy identycznie niewiele do obrony, ale też dzięki różnorodności, zrozumieniu odrębności możemy się ze złem historii zmierzyć, nie dopuszczając go do władzy. Do głosu tak, do władzy nie. Na tym, między innymi, polega idea nagrody literackiej Angelus. Która z książek wyda się w tym roku jurorom środkowo-europejsko najpełniejsza, najważniejsza, najlepsza? Nie mam, w tym roku, najbladszego pojęcia.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...................
Swietłana Aleksijewicz, "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" /Czarne/ Białoruś, przekład Jerzy Czech
Natalka Babina, "Miasto ryb" /Rebis/ Białoruś, przekład Małgorzata Buchalik
Jenny Erpenbeck, "Klucz do ogrodu" /W.A.B./ Niemcy, przekład Eliza Borg
Drago Jančar, "Katarina, paw i jezuita" /Pogranicze/ Słowenia, przekład Joanna Pomorska
Ismail Kadare, "Ślepy ferman", /Pogranicze/ Albania, przekład Dorota Horodyska
Maria Matios, "Słodka Darusia" /Wydawnictwo "Andrzej Bihun"/ Ukraina, przekład Anna Korzeniowska-Bihun
Wojciech Tochman, "Dzisiaj narysujemy śmierć" /Czarne/