Sunday, November 7, 2010

Dariusz Michalski KALINA JĘDRUSIK

"Co ostatecznie zostało po Kalinie Jędrusik? Co zostało i gdzie?" - pyta Dariusz Michalski w posłowiu do własnej książki o legendarnej aktorce. Odpowiada, oczywiście, że niewiele. Że tabloidowa pamięć pożywia się, rzecz jasna, gorszycielską częścią jej charakteru i biografii, a tzw. wiedza powszechna powierzchowną, a więc szczątkową, biografią aktorsko-piosenkarską. Sam wyznaje, iż nie jest pewien własnego stopnia poznania bohaterki tej ponad sześćsetstronicowej monografii, złożonej z wypowiedzi bliższych i dalszych znajomych peerelowskiego demona seksu, ale też przecież dziewczyny idealnej na jesień. Optymizm autora, który odpytał imponującą liczbę osób, wydaje się cokolwiek romantyczny. Dziwnym trafem Kalina Jędrusik, ale też np. zmarła niedawno Elżbieta Czyżewska czy żyjące damy i huzarki polskiej kultury: Nina Andrycz, Barbara Krafftówna, niewiele dziś mówią kolejnym generacjom. Dlaczego? No właśnie. Adam Hanuszkiewicz (jeszcze jeden doraźnie niby niezapomniany) wspomina, jak Gustaw Holoubek "zwierzył się Kalinie, że się niepokoi, co teraz będzie z teatrami i w ogóle co on będzie grał". Ona trzeźwo odpowiedziała: "Guciu, myśmy już byli!". A chodziło o czas po stanie wojennym...

Bo przed stanem wojennym to działo się jeszcze jakoś, całkiem wspaniale. U Wajdy była niesamowitą Lucy Zuckerową, u Hasa cudownie dojrzałą Wąsowską, u Axera, a raczej Swinarskiego, Polly Peachum. W polskiej, teatralnej, premierze "Śniadania u Tiffany'ego" zagrała Holly Golightly. Adaptował jej niezwykle utalentowany i niezwyczajnie niedoceniany po latach Stanisław Dygat, muzykę komponował nieszczęśnie zmarły Krzysztof Komeda, tekst piosenki napisała nieodżałowana Agnieszka Osiecka. Lata sześćdziesiąte... Lecz bądźmy sprawiedliwi i rzetelni, jak autor. Bywało niewesoło, jak to w życiu. Zimą 1972 roku, z objazdów, Dygatowa pisała do Dygata, którego tytułowała "Kochanym Koteńkiem": "W zespole stosunki raczej nieprzyjazne. Właściwie poza koniecznym: 'dzień dobry', 'teraz pani na scenę', 'do widzenia' itd., nie rozmawiamy wcale. Jestem więc zupełnie samotna, wcale by mnie to nie obchodziło, gdyby nie świadomość, że cały ten ich do mnie oziębły stosunek wynika z podwyższenia przeze mnie stawki". Pięć lat później wyznawała swą nadzieję na trzecią zawodową młodość, czyli dojrzałość: "W moim trudnym życiu aktorskim miałam wiele przestojów. Bardzo mi się one przydały, właśnie do pracy nad sobą. Myślałam wtedy - może zakwitnę kiedyś w wielkiej roli? I teraz mam grać George Sand w "Lecie w Nohant". Może ta rola będzie przełomem w mojej pracy?". I była, i nie była. Według Aleksandry Wierzbickiej, Jędrusik "nie lubiła teatru, złościła się: kiedy inni ludzie odpoczywają, ona musi pracować". Bo ją Bóg stworzył chyba do filmu jednak, tyle że polski film od zawsze nie potrafił prawdziwych pereł pielęgnować albo te perły same się topiły w przypadkach życia. A może problem tkwił w niej? Bo, jak otwarcie scharakteryzowała aktorkę Osiecka (cóż, że już po jej śmierci): "Kalina wchodziła do jakiegoś pomieszczenia i natychmiast wykonywała całą etiudę na temat swego seksu. Gdy miała dekolt, to tak długo kręciła biustem, aż ktoś powiedział: Ale masz cudny dekolt". A z drugiej strony, mogła z ożywieniem rozmawiać z woźną Studium Nauczycielskiego (wspomnienie Gustawa Grackiego) i rzucić do zaniepokojonej skutkami odchudzania Xymeny Zaniewskiej: "Wiesz, mnie zanim dupa zleci, to cycki opadną".

Więc jaka była? Na szczęście taka jak ją pamiętamy, czego książka Dariusza Michalskiego dowodem. Dowiadujemy się o Jędrusik wielu nowych szczegółów, nie tracąc uprzedniej własnej wizji jednej z najbardziej malowniczych osobowości polskiej kultury XX wieku. Nauczycielki sprawozdawały w zwyczajowych szkolnych ocenach: "czasami uparta, odpowiada niegrzecznie", "posiada bujną fantazję", "często wychodzi bez potrzeby z klasy", "brudzi umyślnie ręce atramentem", "bierze czynny udział w pogadankach". Potem była wojna, teatr, no i starszy o siedemnaście lat Staś Dygat, jej mężczyzna, może i życiowy ciężar. Chyba tkwiła gdzieś pomiędzy formatującym ją Stasiem a Kaliną-gwiazdą, nie będąc do końca sobą (jak wszyscy?), w związku co prawda towarzysko otwartym, lecz niekoniecznie wolnym. Wielka miłość, ale czy wielkie spełnienie? Ale to właśnie dzięki miłości aktorka gdańskiego Teatru Wybrzeże znalazła się w stolicy i zawitała do teatru Erwina Axera. Spełniona wydaje się za to "Kalina Jędrusik" pióra Dariusza Michalskiego, który osobiście zetknął się w dziennikarskiej pracy z bohaterką, wykonał pracę godną prawdziwego uznania, wybierając właściwą formę dla tej wyjątkowej biografii. Utkana z cytatów, nienaganna edytorsko, książka rysuje też panoramę minionego czasu, ludzi odeszłych lub odchodzących z naszego świata i z owej mitycznej, nieistniejącej powszechnej pamięci. Bo to, czy Kalina, a także Stanisław, Starsi Panowie, Marilyn, Ojciec, Mama, Zosia, zostaną zapamiętani, czy zapomniani, zależy od pojedynczej ludzkiej woli. Jakoś, kiedyś, gdzieś zainspirowanej. Na przykład przez Michalskiego.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Dariusz Michalski KALINA JĘDRUSIK, Iskry, 2010