Zastanawia mnie moment decyzji nowej
dyrekcji Teatru Polskiego we Wrocławiu o zdjęciu z afisza „Dziadów”. Decyzji
podjętej ze świadomością, że Publiczności Teatru Polskiego prawie udało się
zorganizować festiwal wokół tego dzieła, po negocjacjach z Urzędem
Marszałkowskim naszego województwa i miastem Wrocław. Po co robić to teraz? W
dokumencie datowanym na 3 czerwca „Dziady” znalazły się wśród spektakli
przeznaczonych do likwidacji, usunięcia z repertuaru. Z jeszcze groźniejszą
adnotacją: „zobowiązuję kierowników do podjęcia niezbędnych działań
wynikających z decyzji, w tym w zakresie gospodarki materiałowej”. Czyli co:
palimy, niszczymy, przekształcamy? Żeby już nikt nigdy nie mógł tych „Dziadów” reanimować? Bo teraz to ja
decyduję, „po uzyskaniu pozytywnej opinii Rady
Artystyczno-Programowej”. Oj, bardzo złych doradców ma dyrektor Polskiego, inicjując
kolejną awanturę, nikomu dziś niepotrzebną.
Mickiewiczowskie „Dziady” po raz
pierwszy i jedyny w historii światowego teatru właśnie we Wrocławiu miały swoją
realizację bez skreśleń. Wystawiono cały tekst wieszcza, włącznie z przypisami.
Spektakl szybko stał się rzeczywiście kultowym, na kilka czternastogodzinnych
prezentacji całości szybko sprzedawały się bilety, było to święto teatru, jego
artystów, pracowników i widzów. Docenione nie tylko w prestiżowym Konkursie na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury
Polskiej „Klasyka Żywa” nagrodą główną, reżyserską i aktorską.
Przedstawienie zbierało i inne laury, części I, II i IV oraz wiersz „Upiór”
(grane jako osobny spektakl) pojechały na bezprecedensowe tournee do Chin. Z
tej okazji ukazał się również pierwszy przekład naszego romantycznego
arcydzieła poezji i dramatu na język chiński. Festiwal, organizowany z
inicjatywy Publiczności Teatru Polskiego, miał być uroczystym pożegnaniem z
tytułem i – co być może najważniejsze – czasoprzestrzenią profesjonalnej rejestracji
wideo epokowego spektaklu, by zachować dzieło nie jedynie w pamięci pewnego
pokolenia. Nie ma już w Teatrze Polskim większości głównych aktorów, wiadomo,
że nie ma szans na regularną eksploatację ani całości, ani części. Czy można
tak szlachetnej misji nie wesprzeć?
Okazuje się, że można. Od paru
miesięcy władający teatrem duet dyrektorski, Jacek Gawroński i Jan Szurmiej, decyduje: zdejmujemy „Dziady”, co tam
jakieś fanaberie festiwalowo-rejestracyjne. Mają prawo, owszem, wybierać tytuły
do istnienia w repertuarze ich sceny, lecz czy to jest akurat właściwy moment
na tak ostateczny wyrok? Gdy mamy pandemię, więc wszelkie masowe, wielkoobsadowe widowiska i wydarzenia są zamrożone. Igrzyska olimpijskie przesunięto
o rok, czy nie byłoby właściwie, a nawet po prostu przyzwoicie, poczekać na
rozwój sytuacji? Uważam, że to najlepsze wyjście, ciągle zresztą możliwe. Choćby
jeszcze rok przetrzymania scenografii nikogo nie zbawi, nic nikomu nie zabiera
i nie szkodzi. Na miejscu dyrektorów poczekałbym nawet dłużej, gdyby zaszła
taka potrzeba. Nie mówimy o jakimś spektaklu, lecz – także z dzisiejszej
perspektywy – najważniejszym wydarzeniu artystycznym i około artystycznym we
Wrocławiu w ostatniej dekadzie.
A jeśli już dyrektor Jacek Gawroński,
wraz z dyrektorem Janem Szurmiejem i Radą Artystyczno-Programową uprą się, aby „Dziady” znikły z Teatru Polskiego,
czy to z powodów ekonomicznych, czy programowych, to rozważmy jeszcze jedną
opcję. Nie niszczcie scenografii i dokumentacji, sprzedajcie je. Ja bym to
zrobił za przysłowiową złotówkę, ale można też podać wyższą cenę. Chętnie
wpłacę cegiełkę w zbiórce społecznej. Państwo pewnie także. Po to, by – miejmy nadzieję
za rok – przypomnieć sobie, że we Wrocławiu (i w przeżywającym teraz artystyczny
kryzys Teatrze Polskim) powstawały wspaniałe dzieła, które trzeba ocalić od
przysłowiowego zapomnienia.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
GRZEGORZ CHOJNOWSKI