Sunday, October 1, 2017

SZABERPLAC.MOJA MIŁOŚĆ (Wrocławski Teatr Współczesny)


To przedstawienie mogłoby być wizytówką Wrocławskiego Teatru Współczesnego. Takich spektakli powstaje tu więcej. Poważny temat, prymat słowa i jego znaczeń, raczej dystans niż emocjonalność, słowem teatr środka, do którego chyba przywykła już publiczność.

W SZABERPLACU intrygujące wydawało się zetknięcie historii wrocławian sprzed 72 lat z doświadczeniami narodów byłej Jugosławii, przywiezionymi przez reżyserkę Tanyę Miletić Orucević. Nie pierwszy to pomysł na rzecz o uniwersalnym wymiarze ludzkiej natury i mechanizmów społeczno-psychologicznych w chwili skrajnej, ale skoro nic nas historia nie uczy, artyści muszą przypominać. Byle ciekawie, po nowemu, ujmując temat z innej perspektywy, tu bośniacko-polskiej.

I właściwie zgrabną sztukę na Scenie na Strychu oglądamy przez 80 minut, tyle że bez zaangażowania. Bo teksty wypowiadane przez postaci i sytuacje między nimi nie wychodzą poza schemat. Obojętna w odbiorze jest już pierwsza opowieść młodej Polki zmuszonej wraz z rodzicami do opuszczenia kresowej wsi (mimo absolwenckiej werwy Katarzyny Pilichowskiej). Można było wziąć z teki wspomnień z 1945 roku coś bardziej interesującego niż w pigułce streszczony los. W ogóle przypowieściowość tekstu mocno stępiła jego potencjalne ostrze. Koincydencja wakacyjnych spotkań Polaka, Ruska, Bośniaka, Ukraińca drażni, podobnie działają komediowe w zamierzeniu chwyty aktorskie z początku spektaklu (kreskówkowy informatyk - Maciej Kowalczyk, Przemysław Kozłowski we wschodniackim półzaśpiewie). Wymyślono bowiem, że nie od świadków-uczestników wydarzeń dowiemy się ludzkich biografii, lecz z odgrywanych scenek. To nie ma prawa wywołać wzruszeń (jak kiedyś TRANSFER Klaty/Majewskiego), nawet refleksji, nie na tym poziomie stereotypowości treści i formalnych umowności. Lepiej wychodzi, gdy aktorzy najmniej udają. Jak Jolanta Solarz-Szwed (Ukrainka) w finałowej solówce czy we wcześniejszym duecie z Krzysztofem Kulińskim (muzułmanin z Mostaru). Tylko że po chwili wszystko wraca do normy, do sytuacji na niby.

Na poważnie za to pojawia się teza o istnieniu ponadpokoleniowego instynktu szabru. Zgadzam się, jakiś jego pociotek zauważam w gonitwie po promocje w Lidlu. Ale bogaty mieszkaniec apartamentowca w nocnym amoku szabrowania? To mi się jakoś nie mieści, nawet w zawodowym wykonaniu Piotra Łukaszczyka. Perfekcyjne panie domu szabrujące sobie mężów i wypieki? Nie, do tego nie przekonają mnie nawet Beata Rakowska wespół z Ireną Rybicką. Szanuję próbę, popieram świeże spojrzenia i wszelkie wzloty ponad historyczno-edukacyjny teatr i temat, lecz po co go spłycać na siłę?

(0-6): =4
gch
....................
Szymon Bogacz SZABERPLAC.MOJA MIŁOSĆ, reż. T. Miletić Orucević, Wrocławski Teatr Współczesny, Scena na Strychu, rząd 3, miejsce skrajne