Sunday, March 26, 2017

FEMME FATALE (Opera Wrocławska)

Tytuł tego wieczoru obiecuje wiele, przede wszystkim emocje, napięcie, może i krew, skoro mamy oglądać baletową 'Carmen'. Tymczasem nic z tych trzech rzeczy nie wydarza się na scenie przy Świdnickiej.

Pierwsza część upływa leniwie, na obserwowaniu tancerzy nieźle wypadających w trudnych do fabularnego poskładania etiudach. Tyle że nie mają za bardzo co tańczyć. Duch męża gdzieś się zapodział, niełatwo go wyłuskać z akcji, a wraz z nim ucieka sens jednoaktówki de Falli/Sierry. Dość powiedzieć, że najcieplej została przyjęta przez widzów Iryna Zhytynska, z balkonu śpiewająca swym super mezzosopranem. Ale OK, poczekajmy, pewnie to wstęp do głównego dania.

Niestety, 'Carmen' Szczedrina choreograficznie również nie porywa. Jeśli w scenach zbiorowych jeszcze coś czasem zaciekawia, to pas de deux kuleją.  Nie sposób uwierzyć w namiętności i uczucia. No chyba że przyjmiemy, iż fatalizm Carmen polega na jej... chłodzie wobec obydwu mężczyzn: Don Josego i Escamilla. Trochę inaczej to jednak brzmi w nutach. Gdyby nie wysiłki Sergii Oberemoka, po duetach nie byłoby skrawka wspomnienia. Solo Carmen było grzeczne i tyle, a - wszyscy wiemy - nie o to w tej opowieści chodzi. Magdalena Ciechowicz długo wchodziła w spektakl, gdy weszła, jej Carmen zabito. Szkoda tylko, że w sposób tak umowny jak zrzucenie szabli z sufitu i wbicie jej w podłogę. W tym czasie bohaterka umierała krótko po drugiej stronie sceny. Symbolicznie, nie dramatycznie. Ale był to chociaż pomysł inscenizacyjny, z dalszym ciągiem po egzekucji Don Josego (przezroczysty Andrzej Malinowski). No i te atrapy strzelb... Bajka dla dorosłych?

Pochwalić wypada zespół, a z solistów Łukasza Ożgę, który pokazuje się z mrocznej strony, potwierdzając swoje możliwości, oraz udany choć mało wyrazisty (nie jej to wina, lecz choreografa) występ Anny Gancarz w 'Czarodziejskiej miłości' jako... Matki (wyglądającej na Carmen). Najlepszą rolę wieczoru kreuje Natsuki Katayama, bardzo dobra technicznie i absolutnie przekonująca aktorsko jako Micaela.

Nie wystarczy to jednak na ogłoszenie, że Opera Wrocławska gra w baletowej pierwszej lidze. Jeżeli największą radość z uczestniczenia w premierze tanecznej daje słuchanie doskonale poprowadzonej przez Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego orkiestry w niezwykłej urody suicie Szczedrina, to coś jest nie tak. Rozrzedzonej choreografii Jacka Tyskiego rzuciłaby pomocną dłoń scenografia, ale nie taka surowa, wręcz prowizoryczna. Na pewno trzeba dać nowemu kierownictwu moment na rozruch, w końcu trochę istotnych strat osobowych ostatnio w balecie miało miejsce. Rewolucja dokonana - dla tutejszych artystów i publiczności - to partnerstwo żywej orkiestry!

I jeszcze jedno. 'Carmen' nie jest spektaklem oryginalnie przygotowanym dla wrocławskiej opery, wcześniej Jacek Tyski zrobił ją w Szczecinie. Biorąc pod uwagę to, że 'Trubadur' z początku sezonu był przeniesieniem z Rygi, a majową (zapewne uroczą) 'Pchłę szachrajkę' Anna Seniuk już inscenizowała w Teatrze Narodowym, nasuwa się pewna obawa co do artystycznego pomysłu na operę we Wrocławiu. Mam nadzieję, że to sprawa trudnego sezonu, nie wizja. Wystarczą nam już 'premiery' w Teatrze Polskim, Europejska Stolica Kultury czeka na nowości i oryginały.

Ocena (0-6): 3 z ćwiartką plusa.

GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..................................
M.De Falla/R.Szczedrin FEMME FATALE, choreografia Jacek Tyski, kierownictwo muzyczne Marcin Nałęcz-Niesiołowski, Opera Wrocławska, 26.03.2017, balkon I, rząd 2, miejsce 15