Sunday, March 9, 2014

ŁUCJA Z LAMMERMOORU (Opera Wrocławska)


We wrocławskiej inscenizacji ŁUCJI Z LAMERMURU (LUCIA DI LAMMERMOOR) wrażenie robi przede wszystkim śpiew wykonawców głównych partii i chóru oraz stylowa, pomysłowa scenografia Pawła Dobrzyckiego. Słynna romantyczna opera wraca na scenę przy Świdnickiej po ponad 50 latach właśnie teraz, bo Opera Wrocławska doczekała się niejednej znakomitej koloraturowej sopranistki, co powinno zapewnić spektaklowi regularną obecność na afiszu przez co najmniej kilka sezonów. Arcytrudną, popisową rolę tytułową na zmianę będą śpiewać Marta Brzezińska, Aleksandra Kubas-Kruk, Joanna Moskowicz. Każda z nich debiutuje w partii Łucji. Głosy, aktorskie zacięcie, uroda – wszystko te dziewczyny już mają, przed nimi piękna przyszłość. Na zmysł wzroku działa też scenografia Dobrzyckiego, którego pamiętamy z ubiegłorocznej TRAVIATY, a i z imponującej przemiany widowni Wrocławskiego Teatru Lalek w STATEK BŁAZNÓW w sztuce sprzed czterech lat. Tym razem profesor zaprojektował mroczny świat, kojarzący się z walterscotyzmem romantycznych powieści (libretto powstało na podstawie jednej z książek szkockiego pisarza właśnie). Za kolory, faktury, za wykorzystanie mechaniki sceny (obrotowy ogród!) brawo.

Ten sam Paweł Dobrzycki ładnie całość oświetlił, lecz kostiumy, które są także jego autorstwa, budzą wątpliwości. Pal licho jeszcze przeciętne sukienki Łucji, spotykane w co drugiej operze płaszcze i skórzane spodnie panów. Tego się nie czepiam, ale co na śpiewaczkach i śpiewakach chóru (i to w scenie wesela) robią garniturowe mundurki z epoki stalinowskiej? Reżyserka Anette Leistenschneider przeniosła akcję z barokowego XVII/XVIII wieku w wiek XIX, czas uczuciowych uniesień, walk narodowo-wyzwoleńczych, w wywiadach podkreślała, że również rodzącego się przemysłu. Na scenie rozgrywa się jednak konwencjonalny dramat miłosno-rodzinny, trochę odmieniony szekspirowski ROMEO I JULIA, inne akcenty giną w emocjonalnym tsunami gęstego bel canta. Nie mam pojęcia, dlaczego nikt nie ratuje Łucji, kiedy ta się tnie w towarzystwie chóru i brata, śmieszą niby pojedynki Edgarda z Henrykiem na sztyleciki lub wykręcanie rączki, komicznie brzmi parokrotnie wyrecytowane przez wokalistów ha-ha-ha (trzeba się tej maniery-ramoty z oper pozbyć raz na zawsze), a mimo to – zwłaszcza w końcówce drugiego aktu – współodczuwamy z bohaterami, oburzeni intrygą lorda, wciągnięci w miłość siostry do odwiecznego wroga.

Zatem mimo tych inscenizacyjnych dziwności, mimo że bywają momenty, gdy niektórzy (głównie drugoplanowi) śpiewacy mają trudności z przebiciem się przez trochę zbyt dramatycznie prowadzoną przez Tomasza Szredera orkiestrę, wrocławska ŁUCJA Z LAMERMURU broni się totalnością melodyjnych, wcale nieprzeszkadzających tragicznej treści, arii, duetów, sekstetu (mistrz Donizetti ciągle jest wielki), w czym największa zasługa śpiewu: Mariusza Godlewskiego (bezbłędny Ashton), Nikołaja Dorożkina (w trzecim akcie pokazał klasę), Aleksandry Kubas-Kruk. Dla niej w czasie owacji widz wstaje z miejsca, urzeczony zdyscyplinowaną, błyskotliwą partią. Wyobraźcie sobie, że za kilka miesięcy będzie w niej jeszcze lepsza!

Należy tu pożałować, iż 20 lat temu nikt nie pomyślał o wystawieniu ŁUCJI (gdziekolwiek w Polsce) z Jolantą Żmurko w tytułowej roli, o czym wspomina w programowym wstępie Jacek Marczyński, cytując Wojciecha Dzieduszyckiego. I docenić szczęście, jakie mamy my, mogąc podziwiać aż trzy godne Łucji Łucje. Dam znać, kiedy posłucham Joanny Moskowicz i Marty Brzezińskiej, a ponieważ to może trochę potrwać, i Państwa proszę o sygnał.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Tu rozmowy z artystami
.........................................
Gaetano Donizetti ŁUCJA Z LAMERMURU, libretto Salvatore Cammarano, insc. i reż. Anette Leistenschneider, kier. muz. Tomasz Szreder. Opera Wrocławska, 8.03.2014, rząd 1, miejsce E, I balkon