Oboje mają ponad siedemdziesiąt lat. Spotykają się po ponad
pięćdziesięciu, by przeżyć to, czego nie udało się w młodości. Miłość, seks,
radość bycia razem. W końcu są szczęśliwi. Kurtyna. „Hopla, żyjemy!” to nie
jest jednak przedstawienie o odzyskanej miłości (nie ma też kurtyny). Krystynie Meissner chodzi o
odzyskanie starości jako normalnego okresu ludzkiego życia, bez etykiet,
specjalnego traktowania, bez społecznych granic. Dlatego rozbiera grających
główne role Ewę Dałkowską i Jacka Piątkowskiego, dlatego też zaprasza do
wspólnotowego doświadczenia. Na początku Meissner otwiera nawias, wprowadzając scenicznych pensjonariuszy tzw. domu spokojnej starości w role: wariatki,
melancholika, dowcipnisia, podrywacza, bigotki czy zgreda (tu w wersji
żeńskiej). Jasne jest, że plejada aktorów w jesiennej części swojego życia
będzie grać. Nawias zostanie zamknięty w scenie finałowej, przypominającej
koniec koncertu, okolicznościowej gali (brakuje tylko wyświetlonych gdzieś słów
piosenki do współśpiewania przez publiczność). A to, co się dzieje pomiędzy
jest mieszanką gorzkiego realizmu, kwaśnej komedii, słonej edukacyjnej
pogadanki. Jedna z postaci powtarza słowo „Niedobrze”, no bo rzeczywiście
niedobrze, że wepchnięto starość w zamknięty, gatunkowo sformułowany
rozdział księgi życia. A starość chce lub może się z niszy wyrwać.
Zdaje się, że 2012 to Europejski Rok Aktywności Osób Starszych i Solidarności Międzypokoleniowej i
spektakl Krystyny Meissner idealnie się w takie hasło wpisuje. Nawet w Cannes w
tym roku zwyciężyła „Miłość” Hanekego, film o starym małżeństwie. Ale temat
starości to żadna nowość w sztuce, tytułów dałoby się wymienić przynajmniej dziesiątki. „Hopla,
żyjemy!” miał być adaptacją powieści Marqueza „Miłość w czasach zarazy”, mnie
podczas oglądania przypominała się „Niewinność” Paula Coxa, momentami także „Chłopcy”
Stanisława Grochowiaka. W „Niewinności” była miłość na przekór i na szczęście,
z kolei w „Chłopcach” codzienne zmagania podopiecznych z siostrami w przyzakonnym
domu opieki. Meissner zaproponowała to wszystko we własnej pigule, wołając (i śpiewając)
o prawo starszych ludzi do pełni życia. Parafrazując tytuł pewnego filmu, to
jest spektakl dla starych ludzi, choć młodsi też wyniosą z niego pożytek. Może
przyjrzą się swoim rodzicom z innego punktu widzenia, może mijając wiekowych
sąsiadów albo stojąc za kimś niemłodym w kolejce do kasy, spojrzą nowym okiem. „Hopla,
żyjemy!” trochę w takiej odmianie pomóc może. Trochę, bo tak mocne
wyakcentowanie wątku erotycznego osłabia pozostałe, nie wiem, nie mam pojęcia,
czy ważniejsze, czy nie - napiszę, jeśli dożyję do emerytury.
W teatrze Krystyny Meissner nudzić się nie
sposób. Odchodząca ze stanowiska dyrektorki po 13 latach reżyserka zawsze dbała
o kontakt z publicznością. Nie obawiała się naiwności, mówienia wprost, nie
odmawiała widzom scenicznych atrakcji. Język teatralnego dialogu Meissner z
widownią to mowa uniwersalna, trafiająca w umysł argumentem, przestrzenie
emocji zdobywająca nie tylko słowem i fabułą, także obrazem i dźwiękiem. W „Hopla,
żyjemy!” oprócz dyskretnie znaczącej muzyki Piotra Dziubka brzmią przeboje The
Eagles, świetnie działają w scenie snu odgłosy natury, a obrusowo-firankowa scenografia
Łukasza Błażejewskiego wchodzi pod próg zmysłowej recepcji, tworząc Aurę. Warto
zwrócić uwagę na epizody, bo każdy z aktorów i każda z aktorek grających
pensjonariuszy to artyści wielkiej klasy, z pokaźną biografią i osiągnięciami.
Proszę popatrzeć, jak są jednocześnie charakterystyczni i indywidualni, gdy
mają te minutę na solo, kiedy istnieją w tle. Ewa Dałkowska z Jackiem Piątkowskim
tworzą przekonującą parę ludzi świadomych niełatwego wejścia w związek po
związkach, w miłość po uniesieniach, w nowe po starym. On śni o jędrności
dawnych kochanek, ona o stabilizacji przy mężu przewidywalnym, mimo to decydują
się na wspólną euforię, bo tylko ona da im uwolnienie.
Po premierowym spektaklu odbyły się we Współczesnym
pożegnalne rytuały. Mówiło się o szczęśliwej trzynastce szefowania, przemawiał również
Bogdan Zdrojewski, który, wtedy w roli prezydenta miasta, wymyślił, że na
fotelu dyrektorskim usiądzie właśnie Krystyna Meissner. Dzisiejszy minister
przytoczył zapamiętane skądś zdanie reżyserki o rozróżnieniu między teatrem
eklektycznym a różnorodnym. Jej Współczesny miał być różnorodny, co
rzeczywiście doskonale się udało. Najważniejszą jednak definicję teatru usłyszałem
od Krystyny Meissner na zakończenie radiowego wywiadu:
- Czym jest teatr? – zapytałem.
- Radością – padła odpowiedź.
- Radością – padła odpowiedź.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
HOPLA, ŻYJEMY, reż. Krystyna Meissner, Wrocławski Teatr Współczesny, 29 czerwca 2012