Wednesday, September 14, 2011

Maria Ulatowska PENSJONAT SOSNÓWKA


Spełnia się w naszych czasach wielki sen feministek o kobietach-autorkach, które wreszcie wyszły z cienia i zaczęły pisać i wydawać to, co się w ich piórach, długopisach, klawiaturach nazbierało. Gdyby jednak jakaś feministka chciała wejrzeć pod okładki coraz popularniejszych u nas kobiecych książek, krótki włos by się jej zjeżył, a na nieumalowanych ustach pojawiłby się kwaśny grymas. I cośmy nawyprawiały? - zapytałyby siebie panie psycholożki, dramaturżki, graficzki, architektki, recenzentki. Oczywiście, przesadzam. Niech pisze, kto chce, niech czyta, kto chce. Ale niech też będzie wiadomo, że kobiece, nie zawsze znaczy piękne.

Droga kobiet-autorek do pisania bywa przeróżna. Najczęściej wyjeżdżają na wieś, idealnie na wieś kujawsko-mazurską, lub przechodzą na emeryturę. Zwykle pierwsze książki mają w sobie coś, jakiś wdzięk debiutantki po przejściach. W tych pierwszych publikacjach kumuluje się ziszczone wreszcie marzenie o pisaniu z niemałą liczbą życiowych doświadczeń, nierzadko interesujących autobiografii. Pierwsza powieść Marii Ulatowskiej, emerytki z Warszawy, właśnie taka była. Bardzo momentami lukrową stylistykę kontrapunktowała rodzinna przeszłość. W "Sosnowym dziedzictwie" 30-letnia Anna Towiańska nieoczekiwanie odziedziczyła pensjonat na Kujawach, wyremontowała go, oczarowała swe nowe otoczenie urodą i uroczym usposobieniem, dobrała się do losów dziadków. Niech będzie. Są tacy, co podobnej literatury po prostu potrzebują. Gorzej, gdy za debiutem podąża tzw. sequel, czyli ciąg dalszy opowieści o mieszkańcach Towian. Bo nie ma już o czym pisać, a finał tej błahej historyjki wszyscy znamy. Anna będzie szczęśliwa. Wszyscy są tutaj dobrzy, mili, uczynni, pomocni, serdeczni, prostolinijni. Krajobraz przepięknie góruje nad drobnymi ludzkimi zdarzeniami, nawet psy zdają się radośnie szczekać, nigdy wściekle ujadać. Jak to na sielsko-polskiej wsi. Anulka prowadzi pensjonat, pracuje na odległość w wydawnictwie, czasem rzuci "do lichem", "szlagiem", "kurczęciem" i "cholerą", pisze mejle do przyjaciółki:

"Małgoniu, przesyłam Ci kilka zdjęć mojego nowego domu. Zobacz, jak wszystko pięknie się poustawiało i jak świetnie dali sobie radę moi warszawscy stolarze. Mam teraz mieszkanko tak wygodne, jak w Warszawie, a dzięki wynajęciu mieszkania warszawskiego – przy Twojej pomocy – zdobyłam parę groszy na inwestycje pensjonatowe. Do Jacka ciągnie mnie coraz bardziej. Tyle że on chyba tego nie zauważa, a może się boi. Wiesz, sparzył się, żona go rzuciła, więc nie można się dziwić. Ten jego Florek jest cudowny! Grzeczny, miły, ładny. Ależ głupia ta żona Jacka. Ja za takiego synka wszystko bym oddała… Może za tydzień będę w Warszawie, bo muszę podpisać jakieś papiery w wydawnictwie. Już się cieszę na nasze spotkanie. Ściskam – Twoja A."

A fragmenty tych pełnych cieplutkich klimatów tekstów przeczyta na antenie któregoś radia Edyta "Bożenka" - przepraszam - "Judyta" Jungowska.

Mniej więcej rok temu to samo licho z ust Anusi Towiańskiej skusiło mnie, by zapoznać się z powieścią Katarzyny Enerlich "Prowincja pełna gwiazd". Tam czekała na mnie Ludka i Mrągowo. Wcześniej publiczność ogólnopolską zapraszała do swojego Rozlewiska Małgorzata Kalicińska, teraz Sosnówkę zachwala Maria Ulatowska. A w kolejce do ewentualnego kontaktu widać następne literackie cukiereczki i ptysie: "Cukiernia pod Amorem" Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk czy na przykład "Kobiety z Czerwonych Bagien" Grażyny Jeromin-Gałuszki. Czytelniczki będą się wzruszać i zachwycać. I może kiedyś napiszą własną książkę...
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Maria Ulatowska PENSJONAT SOSNÓWKA, Prószyński i S-ka, 2011