Wednesday, November 26, 2008

Stefania Grodzieńska KŁANIA SIĘ PRL

Stefania Grodzieńska miała obawy przed wydaniem autorskiego zezwolenia na publikację zbioru swoich starych tekstów. Pytała: czy "naprawdę kogoś to jeszcze dziś może zainteresować?", jak relacjonuje we wstępie redaktor tej książki Marcin Szczygielski. Ale w końcu się ugięła, pewnie też zachęcona odbiorem jej wspomnień "Nie ma z czego się śmiać". Zresztą tytuł tamtej pozycji znakomicie pasuje do najnowszej. Śmiejemy się bowiem bardzo niejednoznacznie.

Po pierwsze jest to śmiech czysty, jakim się wybucha przy okazji obcowania z satyrą, skeczem, humoreską wysokiej klasy. W tej dziedzinie Grodzieńska zawsze brylowała, doczekała się grona fanów, a nawet miłośników. Po drugie, nasz śmiech ma podtekst sentymentalny. Jeśli oczywiście pamiętamy czasy PRL-u z pasjonującej autopsji, nie z wyretuszowanych relacji. I wtedy śmiech staje się częściej uśmiechem, pełnym osobistej refleksji. Przypominamy sobie własne miejsca pracy, koleżanki i kolegów, kolektyw, sklepy galanteryjne i niegalanteryjne, sklepowe, kasjerki, tramwaje, bary mleczne. Bohaterowie felietonów Stefanii Grodzieńskiej to Tomasz Kotek, który ustąpił staruszce miejsca w tramwaju, pan Czesio, "umięśniony jak buldog, opalony na brąz, i ostrzyżony na idiotę" lew urlopowej plaży czy na przykład Maria Stołek, artystka dramatyczna, niechętnie częstująca dziennikarkę kawą, czyli lurą. Sprawy się dzieją w symbolicznych PRL-owskich miejscach: na poczcie, w pociągu relacji Warszawa-Wrocław, w ministerstwie, redakcji, instytucji typu Centrala Zaopatrzenia Społeczeństwa w Sprzęt Niezbędny do Funkcjonowania Rzeczpospolitej (czyli w dziurkacze). Ech.

A po trzecie, śmiejemy się na smutno, rozglądając dookoła. Czy aby na pewno ów PRL był taki straszny, jak go jednostronnie malują politycy historycznie wrażliwi (Amerykanin powiedziałby: historically challenged). Jakimś cudem to wtedy powstawały lepsze żarty, wiersze czy piosenki. Jakimś trafem przedziwnym wcale nam nie bywa weselej, gdy widzimy Szymona Majewskiego zamiast Starszych Panów, kabaret Koń Polski w miejsce Laskowika. A "Lejdis" nie dorównują "Misiowi" jak Aurelia Trywiańska Grażynie Rabsztyn. Ale to właściwie wiedzieliśmy zanim ukazała się książka zbierająca część tekstów Stefanii Grodzieńskiej, najmłodszej staruszki Warszawy (tak o niej teraz piszą w prasie).

To, co rzeczywiście może zaciekawić w "Kłania się PRL" to nie sentyment, nie dokumentalny rekonesans po przeszłości i niekoniecznie śmiech sam w sobie (choć tego akurat nigdy za wiele). Lecz pewna postawa wobec rzeczywistości, na którą ciągle przecież nie mamy wpływu, a która się nam tak kłania, że zwykle dostajemy w łeb w momencie wyprostowania. Tu nic się nie zmieniło i ironiczny, satyryczny acz wyraźnie serdeczny dystans to najlepsze lekarstwo, a przynajmniej wyjście z sytuacji. Awaryjne, wiem, ale dobrze by było, aby każdy mógł sobie pozwolić. Grodzieńska jest damą nawet na okładkowym traktorze, w teatrze i w urzędzie, w felietonie o cielęcinie i kieckach, Orbisie, katarze (przez małe k), Pedecie (przez P duże). Potrafi wszystko obrócić w żart i zostawić czytelnika ze świadmością, iż wszystkiego obrócić się nie da. Są naturalnie jakieś limity, najczęściej opłotki nadwiślańskiego kraju, który zawsze traci, gdy przekraczamy niewidzialne już dziś granice skonfrontowani z niemiecką lub choćby i czeską czystościo-grzecznością. O tym też przeczytamy u Pani Stefanii.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...............................................
Stefania Grodzieńska KŁANIA SIĘ PRL, Instytut Wydawniczy Latarnik, 2008