......
......
[0-6] 5+
GCH
Tutaj zobaczycie bardzo dobre zdjęcia: TROJANKI
Ten mocny, choć oszczędny w środkach, spektakl dziś opowiada o Ukrainie i Ukraińcach. Oby za chwilę kontekst wojny z Rosją nie był tak dotkliwy, bo wybrzmiewają tu oczywiście także relacje polsko-ukraińskie i klasowe zależności dawnej Rzeczpospolitej. Ale na dziś najważniejsza jest wojna. Okrutni Lachowie z kiedyś to teraz Rosjanie. Do takiego odbioru inspiruje nie tylko pieśniowy finał, lecz całość. Obsada, w której widzimy aktorów i aktorki starszych niż postacie, sposób grania (ze świadomością tego, co się stanie, doświadczeniem życia i ról), pomysł na inscenizację, w formie czytania-mówienia. Od początku wiemy, że jesteśmy w teatrze, nie mamy do czynienia z Salomeą, Sawą czy Semenką i Regimentarzem. To aktorzy rekonstruują, w raczej współczesnych strojach, dramatyczne wydarzenia. Co wcale dramatu tych wydarzeń nie osłabia. Rzeź jest rzezią także w tej formule, bo drużyna Modrzejewskiej po prostu nie traci mistrzowskiej dyspozycji, a Piotr Cieplak to jeden z ukochanych reżyserów tej ekipy. Cieplak z Robertem Urbańskim postawili wieszczowi Słowackiemu własne warunki, krojąc radykalnie tekst, destylując z niego szekspirowską sztukę, gdzie relacje prywatne, miłosne, polityczne są pretekstem dla opowieści o mechanizmach władzy, przemocy, konfliktu. Człowiek może wygrać albo przegrać, albo oszaleć, lecz świat będzie się kręcić na tych samych zasadach. W 2022 roku ktoś znów kogoś będzie chciał stłamsić, jakiś kraj niby panów uczynić niby chłopów poddanymi. A narodowość będzie mieć znaczenie. Teatralnie natomiast, legnicki 'Sen srebrny Salomei' to prawie dwugodzinny dowód na istnienie (i dobre się miewanie) teatru opartego na świetnym aktorstwie. No i potwierdzenie, że Juliusz Słowacki świetnym dramatopisarzem był.
[0-6] 5+Spotkanie po spektaklu, fot. gch
Sympatyczne, fajne przedstawienie, po którym wychodzi się z uśmiechem na ustach i może też czymś więcej, co odczują na własnej skórze nasi przyszli kochankowie i kochanki. Według Michaliny Wisłockiej, ale przede wszystkim na przekór. Bo facet nie jest wyłącznie myśliwym miłości, może rozmawiać, czuć, wyrażać swoje intymne pragnienia i emocje, poszukiwać, pytać. Przełomowym momentem w tym zabawnym spektaklu, czerpiącym z filmów, jest monolog Kacpra Sasina, który zwraca się do Dziewczyny. I jest to projekcja woli współczesnej kobiety, ale chyba w tej akurat sprawie łatwo się zgodzimy. No bo tak, grają w 'Sztuce kochania' mężczyźni (sześciu, o różnych - że tak powiem - parametrach), lecz teksty (i te wisłockowe, i nowe) napisała kobieta. Przyjemniej opuszkiem niż paznokciem (choć... bądźmy w porozumieniu na siebie otwarci...), kobieta też inicjuje (bywa często odważniejsza w tych rzeczach), jasne. Dla wielu mężczyzn (niestety raczej tych niechodzących do teatru) mogłoby doświadczenie opolskiej sztuki być przeżyciem zmieniającym życie, nie tylko seksualne. Teatralnie natomiast spektakl Miry Mańki to teatr skromny a wielki, mówiony, śpiewany, chodzony. I co najważniejsze: pozytywny. Na osobne uznanie zasługuje muzyka Weroniki Krówki. Wiemy to doskonale, że każde przedstawienie z jej wkładem lub udziałem to muzyczny przysmak, tu też. Obserwowałem publiczność: wielu robiło dokładnie to, co ja, zamykaliśmy oczy zahipnotyzowani brzmieniem erotycznych scen. Na takie marzenia dziewczyn z XXI wieku, mówimy zdecydowane TAK.
[0-6] 4,5
YT WTP
Pamiętamy, że w 2022 roku wszyscy się rzucili na Mickiewiczowy tom z powodu dwusetnego jubileuszu, no i związanych z nim dotacji. Mieliśmy zatem festiwal cokolwiek archaicznej poezji i różnych pomysłów na nią w teatrze 2022. Wybitnych osiągnięć nie było, ale niektóre próby warte zauważenia. Między innymi ta z Wrocławia. Od razu powiem, że mnie to nie bierze. Fragmenty Mickiewicza trochę tak, ale przeróbki bardzo nieliczne. Artystom Pantominy należy się podziw, bo kilka dni przed premierą 'Symfonii alpejskiej' dotrzymali terminu i zobowiązań, by w Opolu zaprezentować trzyczęściowe przedstawienie, przygotowane przez reżyserską trójkę: Piotr Soroka ('Romantyczność'), Zdenka Pszczołowska ('Świteź'), Błażej Peszek ('Lilije'). No cóż, miło się przegrywa w dobrym towarzystwie. Bez przeczytania na świeżo wierszy wieszcza jedynie trzecia etiuda daje się zrozumieć, bo tam brzmi słowo (ale i pantomima obecna, a Izabela Cześniewicz wykonuje kawał świetnej teatralnej roboty; szkoda tylko, że nie używa mikroportu, bo ledwo ją słychać). W środkowej 'Świtezi' nie połapiesz się, Widzu, bez ściągi, choć z drugiej strony jest to całostka najbardziej intrygująca (czytaj: tajemnicza). Pierwsza część, czyli 'Romantyczność' z Karusią śniącą o ukochanym Janie, miała szanse na choreograficzny strzał w dziesiątkę, nieźle to wszystko zostało pomyślane i wytańczone, ale szwankuje estetyka. Nie wierzę w miłość i namiętność między nagim Janem a ubraną w jakiś quasi cielesny kostium Karusią (jakkolwiek uwielbiam Agnieszkę Dziewę). Że niby podkreślamy jej ziemskość, a jego niebieskość? Nie, we śnie (w miłości i w teatrze) muszą być równe prawa: albo zakładamy kostium i jemu, albo ona zrzuca swój. Taki zgrzyt z miejsca podcina skrzydła wrażeniu i interpretacji widza. Jednakże jest w tym spektaklu coś, co zwycięża wszystkie ziemskie i nieziemskie sprawy: muzyka. To, co (na żywo) robią Magda Pasierska z Szymonem Tomczykiem (ustylizowanym na Adama M.) to arcydzieło. 'Ballady i romanse' są ich nadzwyczajną przepustką do teatru. Mam nadzieję, że w przyszłości będą trafiać na lepsze realizacje, takie, które wejdą z ich sztuką w dialog. We wrocławskiej Pantomimie pokonali wszystko i wszystkich. Dla muzyki trzeba ten spektakl zobaczyć, tzn. usłyszeć.
[0-6] 3,5 [duet muzyków 6]
gch
...
Opole 2023, Klasyka Żywa
Z zaciekawieniem zacząłem oglądać ten spektakl, spodziewając się świeżego podejścia do może nie klasycznego, ale ikonicznego tytułu. Powieść, a bardziej film na jej podstawie, stały się wspólnotowym doświadczeniem niejednego już pokolenia. I z początku było ciekawie. Scena operacji wykonywanej przez jeszcze profesora Wilczura w klinice podobała się jako satyra na serialowo-celebryckie klimaty. Dwie wersje przeboju "Gonna Make You Sweat' obiecywały sporo. I chociaż jeleń na rykowisku gdzieś w tle wzbudzał obawę, to na razie łatwo było dać się porwać tej prześmiewczej narracji. Gorzej, gdy okazało się, że nic oprócz beki tutaj nie znajdziemy. Tylko nieustanne robienie oka. Nie fair to zabieg w przypadku literatury (i filmu) do kanonu nigdy nieaspirujących. OK, przeróbcie Szekspira, ale Dołęgę-Hoffmana? Po co? Żeby powiedzieć, iż 'Znachor' to kicz? Wystarczy powiedzieć. Spektakl powinien być jednak o czymś więcej. W 'Znachorze' literackim i filmowym mamy emocje i wzruszenia, po to czytamy i włączamy, 'Znachor' Teatru Słowackiego to wyprany z emocji i wzruszeń przegląd fabuły, chaotyczny, w intencjach może szlachetny, lecz finalnie spartolony. Informacja na ekranie podpowiada, że mamy rok 1922 (profesor Wilczur i klinika w Warszawie) i 15 lat później (Antoni Kosiba jako wiejski znachor), ale Marysia nosi się jak dziewczę z dzisiejszej wiejskiej ósmej b, a Leszek (arystokrata...) to raczej jakiś małomiasteczkowy Presley (jego ojciec, hrabia Czyński, zapewne ma fermę kur). W dodatku Zenek jest w spektaklu tym, któremu znachor łamie nogi, by mógł ponownie chodzić, i równocześnie tym, który powoduje wypadek zakochanej (trudno w tę miłość uwierzyć) pary. W oryginale (oryginałach) autorzy dbali o realistyczność motywacji, tu urządza się imprezę na motywach. Próbował reżyser Jakub Roszkowski bronić swej wizji na spotkaniu z widzami: że chodziło o przesłanie (pracoholik musi przeżyć wstrząs, by żyć inaczej, się wyzwolić), że w trakcie przygotowywania spektaklu wybuchła wojna w Ukrainie, a na granicy polsko-białoruskiej... Piernik z wiatrakiem i odwrotnie. I'm not buying this. Choć spektakl jest dynamiczny, momentami pomysłowy, to dzieje się z pozycji wyższości inteligenta nad tzw. zwykłym człowiekiem, melodramatyczną łzą. Podkreśla to kontrast między sceniczną rekonstrukcją kiczu (obok jelenia zobaczymy i makietę psa wilczura, naprawdę) a jazzującą, wartościową (i świetnie zagraną) muzyką na żywo. No i ten Konrad z dialogu z Maskami na koniec... Tak, aktorzy Słowackiego potrafią wiele, ale nie potrafią (mnie) przekonać do pośmiewiska ze znachorowej ikony. Można świat zawrzeć między ostrobramski obraz a rykowisko, ale trzeba mieć w zanadrzu coś więcej niż gagi i scenki. Istnieje wszakże jeden sposób na zachwyt nad tym przedstawieniem. Oglądajcie je na... haju.
[0-6] 3
gch
....
Opole 2023, Klasyka Żywa
fot. Tobiasz Papuczys, teatr.walbrzych.pl
Jeśli chcecie zobaczyć spektakl inteligentny, z tekstami i podtekstami, pasjonującymi kontekstami, spektakl dialogu klasyki ze współczesnością i historią – jedźcie do Wałbrzycha. Na ‘Nad Niemnem’ w reżyserii Seba Majewskiego, szefa artystycznego Teatru Szaniawskiego. Adaptacja lekturowej cegły Elizy Orzeszkowej skojarzona jest tu z oryginalnym dramatem pilgrima/majewskiego pt. ‘Sowa, córka piekarza’. Bo to było tak: miały być dwa przedstawienia. Jedno na podstawie książki, jedno poświęcone Alinie Obidniak, legendzie dolnośląskiego teatru, wieloletniej dyrektorce Teatru Norwida w Jeleniej Górze (stąd Norwid pojawia się w pierwszej scenie), reżyserce, promotorce talentu Krystiana Lupy, przyjaciółce Jerzego Grotowskiego (to on nazywał ją Sową). To ciekawe zresztą, że Alina z Krosna i Jurek z Rzeszowa (Podkarpacie) tak się po-lubili i takie kariery razem zrobili. Podkreślam to lubienie, choć raczej było kochaniem (jak wiadomo, jednostronnym). Alina miała szczęście (pecha) do zakochiwania się w mężczyznach homoseksualnych (pysznie pokazany jest w spektaklu wątek relacji Obidniak z Lupą), ale dzięki temu zyskał polski (światowy) teatr. Mamy więc w sztuce trochę słodkiej goryczy kobiety – co tu kryć – odrzuconej, lecz i hołubionej, pełnej energii artystki i organizatorki życia teatralnego. Wszystko się od Aliny zaczyna, to ona decyduje, że razem z Grotem i Krystianem zrobią ‘Nad Niemnem’. Czyż istnieje w polskiej literaturze drugiej połowy XIX wieku opowieść trafniej wyrażająca rozczarowania kobiet, Ofelii różnych pokoleń?
Wałbrzyski spektakl to ich, kobiet, historie (mam alergię na często tautologicznie u nas kalkowane z angielskiego słowo herstoria, wiec pozwólcie, że pozostanę przy greckim źródle). Bo to kobiecy los trafniej oddaje gorycz, znój i przesilenie postromantyczno-pozytywistycznego dzieła Orzeszkowej, świadomej narodowego bohatyrstwa. Duża scena podzielona jest na pół, po jednej stronie Bohatyrowicze, po drugiej Korczyn, społeczności odmienne, a podobne w swoich zmaganiach o codzienność i stosunku do niezagojonych jeszcze heroiczno-powstańczych ran. Symboliczny to podział również dla wszystkich polskich sytuacji. Aluzje do przegranych zrywów z różnych lat naszych dziejów plotą się z przemysłowo-rolniczą rzeczywistością biednego kraju zawieruch i zaborów. A jednak – mimo wszystko – trzeba tu żyć, pracować, kochać.
Jeszcze innym filarem tej wielowątkowej inscenizacji są sprawy teatru. Tu znajdziemy sporo podtekstów, zrozumiałych dla wtajemniczonych, związanych z postaciami Grotowskiego i Lupy, ćwiczeniami i improwizacjami, procesami przygotowywania przedstawień. Niby na marginesie, a ważny to element, spajający oba światy: dziewiętnastowieczny i dwudziesto-, dwudziestopierwszowieczny. W jednej z najbardziej imponujących scen zatańczyć powinni Lupa z Grotowskim (tańczą ‘Lupa’ z ‘Cieślakiem’, więc też OK). Ten fizyczny, ruchowy aspekt teatru, pracy w teatrze, laboratorium teatru, niezwykle w ‘Nad Niemnem’ wybrzmiewa i choreografią (świetną - Doroty Furmaniuk), i muzyką (Radka Łukasiewicza).
‘Patrzmy na młodych’ – mówi Anzelm (Wojciech Marek Kozak) do Marty (Agnieszka Kwietniewska), gdy spotkani po latach całują się tuż po nadzwyczajnej scenie pocałunku Jana (Krzysztof Piechniczek) z Justyną (debiutująca i obiecująca Marta Moś). Patrzcie na role! Agnieszka Kwietniewska powinna grać najważniejsze postaci teatralnej literatury, bo jej wersje dodałyby zupełnie nowych warstw do tych wszystkich Ladies Makbet. Jej Marta, pełna autoironii, ale i siły wtedy, gdy już trzeba, to kolejna rola kosmiczna, zwłaszcza że to jej ustami wypowiadane są zabójcze Orzeszkowe opisy przyrody. Kwietniewska to lady killer, co słusznie oklaskują widzowie w trakcie spektaklu. Lecz w zespole wałbrzyskim mamy i inne cudowne aktorki. Dwie Ireny imponują. Uwielbiana przeze mnie Irena Sierakowska (Emilia Korczyńska) wcale nie mdleje z powodu globusa, tylko ugrywa to, co się w prowincjonalnej egzystencji da. Na wymarzony seks liczyć może tu jedna Justyna, ale od czego wyobraźnia? Proszę poczuć, jak erotyczny to momentami spektakl, choć bez nagości. Irena Wójcik – jak się finalnie okazuje – doskonale prowadzi swoją bohaterkę (czy ktoś pamięta z powieści Teresę Plińską, kolejną rezydentkę dworku Korczyńskich?) do zaskakującej i bardzo współczesnej puenty (nie zdradzam). Panowie, siłą rzeczy, muszą w takim ujęciu tematu/ów ustąpić pola, aczkolwiek pozostawiają wrażenie: ów taniec (duet) weselny Piechniczka z Kozakiem, monolog Czesława Skwarka (Różyc, który będzie Wokulskim), smaczki Dariusza Skowrońskiego (Norwid, Grotowski) i Piotra Tokarza (Benedykt Korczyński). Wspaniale tę rzeczywistość animuje Małgorzata Osiej, aktorka jeleniogórska, która przyjaźniła się z Aliną Obidniak (którą w Wałbrzychu i czule, i z dystansem kreuje).
A na osobny akapit zasługuje duet dramaturgiczno-wizualny. Tomasz Jękot (także kostiumy!), Seb Majewski (także scenografia!) jak topowi kaskaderzy podjęli się zadania z tych najtrudniejszych. Wziąć się za klasykę w tak dzisiejszy sposób, przemyślany, przenikliwy, aluzyjny to sztuka. Takie spektakle powinny tworzyć program takich festiwali jak Klasyka Żywa, bo w takim kontakcie z tematami i ekspresjami dzieje się nowa historia teatru. Mam oczywiście parę uwag, zrezygnowałbym na przykład ze sceny o Janie i Cecylii, która spowalnia dynamiczną ekspozycję, ale co Wam będę zawracał głowę drobiazgami. Idźcie, jedźcie, zobaczcie. Bo przecież: zawsze warto pojawić się z wizytą u Szaniawskiego, gdzie i tym razem ‘jaśniało, kwitło, pachniało, śpiewało. Ciepło i radość lały się z błękitnego nieba i złotego słońca; radość i upojenie tryskały znad pól porosłych zielonym zbożem; radość i złota swoboda śpiewały chórem ptaków i owadów nad równiną w gorącym powietrzu, nad niewielkimi wzgórzami, w okrywających je bukietach iglastych i liściastych drzew’.
[0-6] *****+
NAD NIEMNEM, Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu, 5.05.2023, rząd VII