Monday, May 30, 2011
DON GIOVANNI (Opera Wrocławska)
Ktoś, kto chciał zaczerpnąć świeżego powietrza w antrakcie niedzielnego (29.05) przedstawienia, musiał się nadziać na wydzierające się grupy kibiców Śląska Wrocław, które ruszyły na rynek, by świętować wicemistrzostwo swojej drużyny. Ciekawa scena. Z jednej strony towarzystwo operowe, z drugiej zielonośląskowcy. Ale sportowymi osiągnięciami naszych piłkarzy zajmiemy się wtedy, gdy przejdą fazę grupową Ligii Europejskiej. Do tej pory zasługują jedynie na gromkość gardeł garstki kibiców (oby nie kiboli). Na razie polska opera z polskim futbolem wygrywa jak Barcelona z Manchester United. Bezdyskusyjnie.
„Don Giovanni” Mariusza Trelińskiego to udany spektakl, doskonale zaśpiewany i naprawdę dobrze zagrany przez solistów oraz niesamowicie dynamiczną orkiestrę. Jari Hämäläinen wprowadził takie tempo, że energia niektórych scen mogła zawrócić w głowie z mocą czaru, jakim tytułowy bohater mamił prawie dwa tysiące kochanek. W oszczędnej scenografii (Borisa Kudlički), momentami przypominającej salę dyskoteki, reszta należała do artystów. A ci dali popisowe show. Komiczny, ale z pewnymi oznakami sumienia Leporello (Bartosz Urbanowicz, czasami niestety słabo słyszalny), cielęco-pragnąca Zerlina (Joanna Moskowicz), zabawnie i prawdziwie przeżywająca swe zdradzenie Elwira (Anna Bernacka) i wdzięcznie zrezygnowany Masetto (Remigiusz Łukomski) odgrywają swoje role z impetem, dbając o muzyczną perfekcję. Największe wrażenie robi jednak duet Anny i Ottavia, bo w podkreślonej kostiumami Arkadiusa konwencji del’arte oni brzmią serio. Wzruszenie buduje zwłaszcza głos Iwony Sochy, co w połączeniu z jej autentycznym aktorstwem tworzy Postać. Kroku dotrzymuje partnerce klasycznie i czysto śpiewający Rafał Bartmiński. A Don Giovanni?
Główny bohater w pierwszym akcie to typ antypatycznie zblazowany, więc trudno zrozumieć tych wszystkich bab fatalne zauroczenie. Ale po przerwie wraca awanturnikowi temperament, gdy trzeba zaplanować nową intrygę i jeszcze raz rzucić się w żywioł niebezpiecznej rozpusty. Znakomity zarówno w słodkiej canzonetcie, jak i w ostatnim tchnieniu Mariusz Godlewski chciałby pewnie z tej roli wycisnąć więcej niż jego imiennik reżyser wymyślił. Bo ma potencjał. Treliński znalazł na Mozartowskie arcydzieło interesujący sposób, wikłając postaci w marionetkową teatralność. To działa, ale do czasu. Kiedy wraz ze zbliżaniem się do końca, wchodzi na scenę realność, dramat, kiedy znikają ledowe pasma światła i chowa się inscenizacja, uwaga widzów też przystaje. Niegłupie (choć przecież niegenialne) libretto da Pontego to za mało, by ją zająć. Na szczęście soliści robią swoje. W tym bardzo dobrym spektaklu najbardziej zaskakuje więc fakt, że jest lepszy w dźwięku niż w obrazie, w śpiewie wspaniałych głosów niż w rozwiązaniach inscenizacyjnych sławnego reżysera.
Można się zżymać na pomysł adaptacji spektaklu wystawianego wcześniej w Warszawie i Los Angeles. Operę Wrocławską stać na absolutną osobność i oryginalność. Można też zrozumieć Ewę Michnik, że po porażce „Czarodziejskiego Fletu” chciała Mozarta dopieścić, prezentując już po raz drugi tytuł przez Trelińskiego sprawdzony na innych scenach. Artystycznego sukcesu „Króla Rogera” najnowszy „Don Giovanni” nie powtarza, lecz publiczność powinna być zachwycona.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………
W.A. Mozart DON GIOVANNI, libretto L. da Ponte, reż. M. Treliński, kier. muz. J. Hämäläinen, Opera Wrocławska, 29 maja 2011