Już rok temu, kiedy „Ziemia obiecana” była w repertuarowych planach, przedstawienie jeszcze nieistniejące zostało wykreowane na sensację kolejnego sezonu. W tak zwanym międzyczasie udała się Klacie (i dramaturgowi Sebastianowi Majewskiemu) „Trylogia” w Starym Teatrze, a za „Sprawę Dantona” dostał następny deszcz nagród z wielką nagrodą toruńskiego Kontaktu i Laurem Konrada. No więc nic dziwnego, że znów chcieliśmy przeboju. Jak w Lidze Mistrzów albo w zawodowym boksie, jak w Formule 1 i tenisowym Wielkim Szlemie. Twórcy się trochę od takich wymagań dystansowali, ubezpieczając w razie ewentualnych potknięć. Po łódzkiej premierze entuzjazmu nie było. I nie mam pojęcia, dlaczego. Czyżby we Wrocławiu artyści zaprezentowali inny spektakl? Bo we Wrocławiu wyszedł Hit i jest Wydarzenie!
Więc zamiast pisać, o czym, w jakim duchu i w którym kierunku powędrowała interpretacja reymontowskiej powieści, co nam chcieli powiedzieć błyskotliwi adaptatorzy, zapraszam na listę przebojów „Ziemi obiecanej”. Przy czym zaznaczam, że absolutnie wszystkie sceny warte są uwagi, wykonawcy wspaniali, a całość godna sławy.
10. „Meet The Flintstones” albo Mistrzowie drugiego planu. Numer w stylu wrocławskiego Teatru Polskiego. Marian Czerski (Wilczek), Edwin Petrykat (Kessler), Dominika Figurska (Trawińska), Michał Mrozek (Kundel), Andrzej Wilk (Trawiński), Jakub Giel (Maks) w równej formie odgrywają i kabaret, i dramat swoich postaci. Każdy ma chwilowe solo, a nawet mocny duet, każdy na sto procent.
9. „Zdzisław Kuźniar”, czyli gościnny popis aktora pamiętającego film Wajdy, tutaj w podwójnej roli. Obydwa wcielenia pokazują świat upadły i upadający, obie też postaci umierają podczas spektaklu, bo pod naporem biznesu zginął świat wartości niematerialnych (stary Borowiecki), a i w biznesie panują inne metody działania i do nich nie dostosowuje się magnat Bucholc. Za to Zucker stosuje je doskonale.
8. „Beg For It”, a więc Zucker błaga Karola, żeby na krzyż przysiągł, że nie śpi z jego żoną. Wojciech Ziemiański wieńczy dzieło, przyjmując wypowiedziane w pijackim amoku zapewnienie. Kłamstwo szybko wyjdzie na jaw, lecz Zucker go nie zobaczy, bo przecież kontroluje wszystko, nie kontrolując niczego. Za to przynajmniej kocha żonę. Chyba.
7. „Rock This Party”, znany też jako „Imieniny u Niny”. Trawińska nie chce, ale musi sprzedać mały przezroczysty designerski stolik, gadżet-symbol, niepotrzebny i o wiele za drogi, lecz podobnie świadczący o statusie posiadacza, co niezamieszkany pałac Mϋllera („inni budują, to i ja kazałem postawić”). Dla Trawińskiej przedmiot ma jeszcze podtekst sentymentalno-wolnościowy, szybko przesłonięty stajnią codzienności.
Oraz ex aequo
"Horse And I" - szczotkowanie Kesslera, a potem ujeżdżanie go przez dżokejkę Trawińską to jeszcze jedna odsłona seksualnej prawdy przemysłowej rzeczywistości. Miłość, a nawet pożądanie podporządkowane są wyższemu bóstwu: chciwości. "Greed is Good", jak głoszą neony, więc bez szemrania jedni się perwersyjnie sprzedają, a drudzy perwersyjnie kupują.
6. „Wałęsa! Oddaj moje 100 milionów”, inaczej „Jak Mϋller z Weltem targu dobijali”. Twardy i wiochowaty zarazem Wiesław Cichy w futrze rosyjskiego oligarchy przychodzi do Welta po dług. Nie wiadomo, kto wygrywa, zresztą nieważne, dopóki toczy się giełda. Michał Majnicz jest niezwykle ciekawym Morycem, w ogóle nie czuć w nim Żyda (jak nie czuć Bauma Niemcem, a Borowieckiego Polakiem), tylko przebiegłego gracza. Momentami przypomina się Wojciech Pszoniak, lecz aktor nie pozwala sobie na naśladowanie, prowadzi swą postać konsekwentnie i dojrzale, polemizując z gwiazdorem Wajdy (tak zresztą robią i inni wykonawcy, co słychać w przerysowanej intonacji dialogów). A w piosence Abby to on jedyny śpiewa własnym głosem, prawda?
5. „Money, Money, Money” i być może najefektowniejsza scena, w formie karaoke (nie przez wszystkich dość opanowanej). Podsumowanie pierwszej części przedstawienia, pełnej skeczów dotyczących plakatowej diady: buy-sell, dziś terminów nierozłącznych. Nie liczmy również na trzecie wyjście, bo takiego nie ma.
4. „I Love You But”, mianowicie postać Anki, panienki z dworku u Reymonta i Wajdy, tutaj kobiety bez złudzeń, próbującej przetrwać na rynku, najlepiej w związku z chłopcem, którego kocha. Potrafi wziąć pod uwagę opcję B, no i wycofać się, zachowując chyba jednak honor. Proszę popatrzeć na mimikę twarzy Pauliny Chapko, gdy siedzą z Madą przy nieotworzonym szampanie. Dobrze wymyślona, uwspółcześniona i oczywiście zagrana rola.
3. „Guilty Conscience”, to znaczy finał. Marcin Czarnik, określany tu mianem Bum Bum, więc czegoś/kogoś w rodzaju sumienia jako kaskader. Niesamowite i dojmujące. Ostatnia z serii scen chwytających widzów za gardło i zaglądających w oczy prawdzie. Trans i powaga, a Lucy Zucker (wprost oszałamiająca Ewa Skibińska) zjawia się jak Biała Dama z odmiennej baśni. Na koniec niespodzianka z autorskim podpisem. Potem zasłużone oklaski!
2. „The Man Who Sold The World”, to jest przedmałżeński kurs Mady i Karola. Anna Ilczuk pokazuje klasę ekstra już wtedy, gdy z teatralnym ojcem otwierają laptop (celowo starego typu, by zaakcentować przaśność tego towarzystwa) i zachwalają zalety posiadłości. Ilczuk przyciąga uwagę od początku (od spojrzenia zakochanej kozy wgapionej w Borowieckiego) po końcówkową, bolesną psychicznie i fizycznie etiudę z Bartoszem Porczykiem, Karolem naszych czasów, z filmowym wąsikiem Olbrychskiego, ale bez skrupułów. Najmniejszych. Brawo dla obojga!
1. „In The Air Tonight”, słowem pożądanie. Ewa Skibińska i Bartosz Porczyk dokonują niemożliwego, czyli na podobnym artystycznie poziomie inaczej kreują jeden z najsłynniejszych erotycznych duetów w polskiej popkulturze. To, co wyczyniała u Wajdy Kalina Jędrusik wydawało się nie do pobicia, nie do zrównania. Skibińska jest jednak wielka, jej Lucy ma wszelkie szanse na legendę. Pomaga Phil Collins w ujmującym skreczu Jana Klaty, nie ustępuje partner. Ukłony!
PS
O tym, że wyjazd do przepompowni Świątniki to pomysł na siłę nadmieniam z obowiązku. O tym, że Scena na Świebodzkim w pełni by wystarczyła przekonywać nie muszę. O tym, że tytuły przebojów pochodzą z piosenek bardziej lub mniej znanych na wszelki przypadek informuję. Za to, że wszystkich cytatów i nawiązań nie odczytałem, nie przepraszam.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...................................................
ZIEMIA OBIECANA wg Władysława Reymonta, reż. Jan Klata, dramaturgia Sebastian Majewski. Teatr Polski we Wrocławiu, 25.09.2009
Monday, September 28, 2009
Tuesday, September 22, 2009
J.M.G. Le Clézio MUZYKA GŁODU
I znowu bardziej podoba mi się tytuł oryginalny, a także sposób, w jaki z przekładu tytułu tej książki wybrnął choćby tłumacz na język hiszpański. Tam jest „Muzyka głodu”, co zdecydowanie lepiej współgra z francuskim „Ritournelle de la Faim” niż polski „Powracający głód”. Ritournelle albo ritornello to przecież wynalazek muzycznego baroku oznaczający motyw, który w utworze powraca. Jest wcale nie taka subtelna różnica między frazami, co również ma znaczenie dla odbioru powieści. Poza tym polski przekład czyta się nieźle, choć trudno wybaczyć zaniedbanie tytułu (i niezauważone w redakcji „cofnie się daleko wstecz” ze strony 125).
Francuski noblista opowiada tu historię Ethel Brun, którą poznajemy, gdy jako dziesięcioletnia dziewczynka spaceruje w paryskim parku ze stryjecznym bratem swojego dziadka. Pan Soliman wspomina afrykańskie czasy pobytu w Kongo, gdzie pracował jako lekarz wojskowy. Tożsamości bohaterów „Muzyki głodu” (takiej wersji tytułu będę używał) mają istotne znaczenie dla czasu opowieści. Są lata 30., więc epoka pomiędzy wojnami, pomiędzy głodami. Do Paryża przyjeżdżają na przykład wdowy po dostojnikach carskiej Rosji, córka jednej z nich, Ksenia Antonina, to pierwsza przyjaciółka Ethel. W niedzielnym salonie państwa Brun sentymenty pobrzmiewają refrenem młodości spędzonej przez ojca na Mauritiusie, gdzie „wszystko jeszcze istniało, wielki dom, ogrody, wieczory na werandzie”. Stopniowo i tutaj wkracza nastrój przyszłości, w rozmowach o rewolucji, anarchii, kryzysie, o Hitlerze, pomieszany z klimatem muzycznych przerywników, podczas których córka akompaniuje ojcu, amatorskiemu, lecz znakomitemu fleciście i śpiewakowi.
Dorastająca Ethel zacznie zauważać jałowość świata zatrzymanego w salonowej sonacie: „Cała ta paplanina, te wszystkie ploty! – rzuci pewnego dnia. – Pewnie tak samo ględzono w salonie Titanica, kiedy szedł na dno!”. Będzie notować obrazoburcze frazy, od nadmiaru zakręci się w jej nastoletniej głowie. Powoli też wejdzie w dorosłe życie, wykłócając się z architektem i firmami budowlanymi o obniżenie kosztów powstawania inwestycji, możliwej dzięki spadkowi po zmarłym już panu Solimanie. Chłopak w mundurze brytyjskiej armii wyjedzie z Dworca Północnego, ojciec sprzeda kolejne przedmioty, ku przerażeniu żony i córki. Po „bieganinie, zgiełku, a potem kilku bombach” zdarzy się „cisza nad Paryżem i łagodny deszcz spadający na opuszczony ogród”, no i dekrety antyżydowskie. Przyjdzie rok 1942, w którym Alexandre (ojciec) osunie się zgnębiony na fotel, a władzę przejmie zaaferowana Justine (matka). Zjawi się też głód.
A po latach nie bardzo jeszcze w Polsce znany autor, mimo że noblista, opisze „tę historię, żeby uczcić pamięć młodej dziewczyny, która wbrew sobie została bohaterką w wieku dwudziestu lat”. Jak wiele jej rówieśniczek, w różnych kątach Europy. Koncert, nie książka.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................................
J.M.G. Le Clézio MUZYKA GŁODU, przeł. H. Igalson-Tygielska, WAB, 2009
Francuski noblista opowiada tu historię Ethel Brun, którą poznajemy, gdy jako dziesięcioletnia dziewczynka spaceruje w paryskim parku ze stryjecznym bratem swojego dziadka. Pan Soliman wspomina afrykańskie czasy pobytu w Kongo, gdzie pracował jako lekarz wojskowy. Tożsamości bohaterów „Muzyki głodu” (takiej wersji tytułu będę używał) mają istotne znaczenie dla czasu opowieści. Są lata 30., więc epoka pomiędzy wojnami, pomiędzy głodami. Do Paryża przyjeżdżają na przykład wdowy po dostojnikach carskiej Rosji, córka jednej z nich, Ksenia Antonina, to pierwsza przyjaciółka Ethel. W niedzielnym salonie państwa Brun sentymenty pobrzmiewają refrenem młodości spędzonej przez ojca na Mauritiusie, gdzie „wszystko jeszcze istniało, wielki dom, ogrody, wieczory na werandzie”. Stopniowo i tutaj wkracza nastrój przyszłości, w rozmowach o rewolucji, anarchii, kryzysie, o Hitlerze, pomieszany z klimatem muzycznych przerywników, podczas których córka akompaniuje ojcu, amatorskiemu, lecz znakomitemu fleciście i śpiewakowi.
Dorastająca Ethel zacznie zauważać jałowość świata zatrzymanego w salonowej sonacie: „Cała ta paplanina, te wszystkie ploty! – rzuci pewnego dnia. – Pewnie tak samo ględzono w salonie Titanica
A po latach nie bardzo jeszcze w Polsce znany autor, mimo że noblista, opisze „tę historię, żeby uczcić pamięć młodej dziewczyny, która wbrew sobie została bohaterką w wieku dwudziestu lat”. Jak wiele jej rówieśniczek, w różnych kątach Europy. Koncert, nie książka.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................................
J.M.G. Le Clézio MUZYKA GŁODU, przeł. H. Igalson-Tygielska, WAB, 2009
Saturday, September 19, 2009
John Eliot Gardiner. Artysta i farmer
Był bez wątpienia jedną z największych gwiazd tegorocznej edycji festiwalu Wratislavia Cantans, jest z pewnością jednym z najwspanialszych dyrygentów na świecie, specjalistą właściwie od wszystkiego. W naszej rozmowie Sir John Eliot Gardiner opowiada o byciu farmerem (ekologicznym), Haendlu, Beethovenie, a także o wrocławskich korzeniach swojej rodziny. No i portrecie Bacha, też pochodzącym z Breslau.
Thursday, September 17, 2009
Paul McCreesh: Nikomu nie obniżam poprzeczki
Operowe przeboje w wykonaniu jednej z najlepszych polskich wokalistek, Aleksandry Kurzak, młodzieżowej orkiestry i dziecięcego chóru zabrzmią na wrocławskiej Pergoli w ramach festiwalu Wratislavia Cantans. Wstęp wolny! Koncert odbędzie się w sobotę, 18 września. Nie tylko o nim opowiada nam Paul McCreesh, szef festiwalu. Obrazek przedstawia okładkę znakomitej płyty Maestra.
PS za współpracę przy tłumaczeniu dziękuję Joannie Hardukiewicz przekladalnia.blogspot.com
Dźwięk z serwisu www.prw.pl. W programie koncertu utwory Musorgskiego, Borodina, Dvořáka, Moniuszki, Rossiniego, Verdiego. Zaśpiewa Aleksandra Kurzak z towarzyszeniem chórów szkolnych Ogólnopolskiego Programu MKiDN „Śpiewająca Polska", chóru Filharmonii Wrocławskiej i Młodzieżowej Orkiestry Festiwalowej. Dyryguje, oczywiście, Paul McCreesh.
Wednesday, September 16, 2009
Krzysztof Penderecki: Nie może się nie udać
Jest z pewnością najbardziej dziś znanym w świecie polskim kompozytorem. Wielu uważa go za najwybitniejszego kompozytora XX wieku, stawiając tuż obok Strawińskiego. Mistrz wystąpił na 44. Międzynarodowym Festiwalu Wratislavia Cantans, prezentując program złożony z własnych utworów chóralnych. W Bazylice św. Elżbiety we Wrocławiu zabrzmiały m.in.: "Psalmy Dawida", "Stabat Mater", "Agnus Dei" z 'Requiem Polskiego" czy fragmenty "Pasji św. Łukasza". Nam opowiada o rodzinnej Dębicy, o dworze w Lusławicach, filmie "Katyń", awangardzie, która zerwała z muzyką i muzyce, która jest mu szczególnie bliska.
Friday, September 11, 2009
Olga Pasiecznik: Bach i długo, długo nikt
Olga Pasiecznik wybrała tym razem mozartowskie arie na swój występ podczas festiwalu Wratislavia Cantans. Bo Mozart wspaniałym kompozytorem był, bo jej głos idealnie do Mozarta pasuje. Mówi, że utwory Amadeusza będzie śpiewać do końca życia, ale jej największą muzyczną miłością pozostaje Jan Sebastian, autor "najbardziej uduchowionej muzyki, jaka powstała". W rogu okładka tegorocznej płyty z "Juliuszem Cazarem" Haendla i popisową rolą Kleopatry w wykonaniu Olgi Pasiecznik, z którą rozmawiałem wczoraj.
Dźwięk z www.prw.pl. A tutaj można posłuchać Olgi Pasiecznik w utworze "Confitebor" Monteverdiego (gra zespół Altri Stromenti): Confitebor
Dźwięk z www.prw.pl. A tutaj można posłuchać Olgi Pasiecznik w utworze "Confitebor" Monteverdiego (gra zespół Altri Stromenti): Confitebor
Thursday, September 10, 2009
Arundati TERAPIA NARODU ZA POMOCĄ SEKSU GRUPOWEGO
Tym razem posłuchaj:
................................................................................
Arundati TERAPIA NARODU ZA POMOCĄ SEKSU GRUPOWEGO. ZAPISKI KOBIETY SPEŁNIONEJ, Wydawnictwo Czarna Owca, 2009
................................................................................
Arundati TERAPIA NARODU ZA POMOCĄ SEKSU GRUPOWEGO. ZAPISKI KOBIETY SPEŁNIONEJ, Wydawnictwo Czarna Owca, 2009
Saturday, September 5, 2009
Eva di Stefano GUSTAW KLIMT
Trudno o ciekawiej zaplanowany, zilustrowany, a przede wszystkim napisany album dotyczący twórczości i życia Gustawa Klimta, jednego z najbardziej znaczących malarzy XIX i XX wieku. We włoskim oryginale książka nosi metaforyczny podtytuł zachowany przez tłumacza polskiej wersji, czyli „Uwodzicielskie złoto”, gdy przekład angielski zyskał bardziej informacyjną frazę „Wizjoner Art Nouveau”. Jakkolwiek by to nie brzmiało, najważniejsze są przeżycia estetyczne i wyjątkowo ciekawy komentarz Evy di Stefano, kuratorki i historyka sztuki, autorki choćby znakomitego studium o związkach greckich mitów ze sztuką współczesną. Te motywy znajdziemy także u Klimta, na przykład na plakacie pierwszej wystawy Secesji, gdzie mamy nagiego Tezeusza obserwowanego przez Atenę. Nagiego jednak tylko na pierwotnym projekcie plakatu, bo na ocenzurowanym oficjalnym rysunku genitalia bohatera przysłania domalowany pień drzewa. Tezeusz zabijający Minotaura, jak pisze di Stefano, wydał się Klimtowi najwłaściwszym „symbolem rewolty pokolenia, zamierzającego uwolnić sztukę od daniny składanej konwencjom”.
Gustaw Klimt chciał w czasach przełomu stuleci prawdziwego przełomu w sztuce. Skrzętnie ukrywane i wypierane w społeczeństwie XIX wieku pragnienia, popędy miały się w jego dziełach ujawnić, przekazując ważną prawdę o człowieku. Łatwo odczytać w manifeście austriackiego malarza związki z psychoanalizą, która zawładnęła światem nauki trochę później. Klimt był twórcą dojrzewającym do własnego przełomu, na początku hołdował stylowi akademickiemu, przez moment widziano w nim nawet kandydata do tytułu profesora wiedeńskiej akademii. Kiedy w 1898 roku przedstawił szkice dekoracji auli Uniwersytetu w Wiedniu, spotkał się z krytyką, 2 lata później wybuchł już skandal. Mimo zwycięstwa obrazu „Filozofia” na wystawie światowej w Paryżu, wiedeńscy profesorowie nie pozwolili na umieszczenie obrazoburczych dzieł w reprezentacyjnej sali uczelni. Klimt bowiem zaproponował malowidła przedstawiające niepewność, niestabilność, bezradność nauki w zetknięciu z żywiołem życia, podkreślał rolę ciemnych mocy targających człowiekiem. Ale autorytetu nie stracił, mimo utraty zamówień publicznych. Niestety, dzieła te spłonęły w 1945 roku, pozostała po nich zaledwie dokumentacja, którą możemy zobaczyć na książkowych reprodukcjach.
Oprócz wnikliwych analiz utworów Klimta oraz opowieści o jego czasach, kontekstach środowiskowych i artystycznych, di Stefano nie zapomniała o wątkach prywatnych. Malarz nie był wprawdzie największym skandalistą epoki, nie lubił podróży, ale prowadził ożywione życie erotyczne. O Klimcie mówi się jako o mężczyźnie kochającym kobiety, miał podobno „sto związków: kobiety, dzieci, siostry, które z powodu jego miłości stawały się wzajemnie swoimi wrogami”. Nie potrafił wybrać jednej, stąd mieszkał z matką i siostrami. W azylu pracowni oddawał się i malarstwu, i kochaniu, hojnie odwdzięczając się modelkom-kochankom. Marie Zimmerman urodziła mu dwóch synów, Emilie Floege towarzyszyła mu na łożu śmierci. Obok tych najważniejszych pojawiały się inne, uwiecznione potem jako postaci na obrazach. Pisze di Stefano: "Od Moreau po Rodina, od Khnopffa po Muncha, wszyscy artyści będący pod największym wrażeniem tajemnicy kobiecości, pozostawali w stanie bezżennym, aby nie zniszczyć marzenia, ale także, by nie popaść we władanie owego niepokoju, lęku, że dali się ujarzmić przedmiotowi swego kultu”.
„Umiem malować i rysować – mówił sam Klimt. – Wierzę w to i paru ludzi też w to wierzy. Ale nie jestem pewien, czy to prawda”. Kokieteria mistrza wiele zdradza z jego charakteru. Di Stefano portretuje malarza wszechstronnie, zarówno z podziwem, jak i autorskim dystansem. Znakomicie potrafi wprowadzić w świat twórcy przełomowego, dla którego zawsze najważniejsza okazywała się sztuka. Sztuka prawdy utrwalonej w ponadczasowej lśniącej materii złota.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………….
Eva di Stefano GUSTAW KLIMT, przeł. T. Łozińska, Arkady, 2009
Gustaw Klimt chciał w czasach przełomu stuleci prawdziwego przełomu w sztuce. Skrzętnie ukrywane i wypierane w społeczeństwie XIX wieku pragnienia, popędy miały się w jego dziełach ujawnić, przekazując ważną prawdę o człowieku. Łatwo odczytać w manifeście austriackiego malarza związki z psychoanalizą, która zawładnęła światem nauki trochę później. Klimt był twórcą dojrzewającym do własnego przełomu, na początku hołdował stylowi akademickiemu, przez moment widziano w nim nawet kandydata do tytułu profesora wiedeńskiej akademii. Kiedy w 1898 roku przedstawił szkice dekoracji auli Uniwersytetu w Wiedniu, spotkał się z krytyką, 2 lata później wybuchł już skandal. Mimo zwycięstwa obrazu „Filozofia” na wystawie światowej w Paryżu, wiedeńscy profesorowie nie pozwolili na umieszczenie obrazoburczych dzieł w reprezentacyjnej sali uczelni. Klimt bowiem zaproponował malowidła przedstawiające niepewność, niestabilność, bezradność nauki w zetknięciu z żywiołem życia, podkreślał rolę ciemnych mocy targających człowiekiem. Ale autorytetu nie stracił, mimo utraty zamówień publicznych. Niestety, dzieła te spłonęły w 1945 roku, pozostała po nich zaledwie dokumentacja, którą możemy zobaczyć na książkowych reprodukcjach.
Oprócz wnikliwych analiz utworów Klimta oraz opowieści o jego czasach, kontekstach środowiskowych i artystycznych, di Stefano nie zapomniała o wątkach prywatnych. Malarz nie był wprawdzie największym skandalistą epoki, nie lubił podróży, ale prowadził ożywione życie erotyczne. O Klimcie mówi się jako o mężczyźnie kochającym kobiety, miał podobno „sto związków: kobiety, dzieci, siostry, które z powodu jego miłości stawały się wzajemnie swoimi wrogami”. Nie potrafił wybrać jednej, stąd mieszkał z matką i siostrami. W azylu pracowni oddawał się i malarstwu, i kochaniu, hojnie odwdzięczając się modelkom-kochankom. Marie Zimmerman urodziła mu dwóch synów, Emilie Floege towarzyszyła mu na łożu śmierci. Obok tych najważniejszych pojawiały się inne, uwiecznione potem jako postaci na obrazach. Pisze di Stefano: "Od Moreau po Rodina, od Khnopffa po Muncha, wszyscy artyści będący pod największym wrażeniem tajemnicy kobiecości, pozostawali w stanie bezżennym, aby nie zniszczyć marzenia, ale także, by nie popaść we władanie owego niepokoju, lęku, że dali się ujarzmić przedmiotowi swego kultu”.
„Umiem malować i rysować – mówił sam Klimt. – Wierzę w to i paru ludzi też w to wierzy. Ale nie jestem pewien, czy to prawda”. Kokieteria mistrza wiele zdradza z jego charakteru. Di Stefano portretuje malarza wszechstronnie, zarówno z podziwem, jak i autorskim dystansem. Znakomicie potrafi wprowadzić w świat twórcy przełomowego, dla którego zawsze najważniejsza okazywała się sztuka. Sztuka prawdy utrwalonej w ponadczasowej lśniącej materii złota.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………….
Eva di Stefano GUSTAW KLIMT, przeł. T. Łozińska, Arkady, 2009
Tuesday, September 1, 2009
Whitney Houston I LOOK TO YOU
To z pewnością najbardziej oczekiwany muzyczny powrót ostatnich lat, może nawet ważniejszy dla samej artystki niż dla jej publiczności. W nowojorskim Lincoln Center, gdzie oficjalnie zaprezentowano premierowe piosenki z nowego albumu, Whitney wyglądała (i zachowywała się) wspaniale, jakby nigdy nie opuściła swojego szczytu. „Like I Never Left” to zresztą tytuł jednego z utworów na płycie „I Look To You”. Ale w rzeczywistości Whitney Houston nie było w muzyce od kilku ładnych lat, zmagała się z prywatnym piekłem, z niegdyś sławnym, dziś upadłym gwiazdorem-mężem Bobbym Brownem, no i z własnym uzależnieniem od narkotyków. Miała poważne kłopoty z samą sobą i z głosem, wydawało się nawet, że kariera wokalistki stanie się już tylko piękną pieśnią przeszłości, wielkich sukcesów artystycznych i komercyjnych z lat 80., umiejętnie rozwijanych w kolejnej dekadzie, dekadzie także aktorskiej. Lata 2000., kiedy Whitney przekroczyła czterdziestkę, zaczęły się nieźle, bo na listy przebojów zawędrowała balladowo-hiphopowa piosenka „My Love Is Your Love”, napisana przez męską część The Fugees. Może nie było all right, ale było OK, jak stało w tytule innego hitu z tamtego albumu, sprzedanego do dziś w 12 milionach egzemplarzy. A potem zdarzył się potężny regres, kłopoty rodzinne, spadek popularności, odwyk, wreszcie rozwód, walka o opiekę nad córką, a teraz świetnie rozegrany powrót.
Singlem promującym album jest „Million Dollar Bill”, skoczny, funkujący numer autorstwa Alicii Keys. Trudno powiedzieć, czy to strzał w dziesiątkę, bo na „I Look To You” są lepsze utwory, ale chodziło tu też o czytelną informację. Że 45-letnia diva chce istnieć nie tylko w sentymentach dawnych fanów, lecz również na dzisiejszym parkiecie. Na razie Whitney nie triumfuje w zestawieniach, może z powodu trochę oldskulowego brzmienia, wymyślonego przez Swizz Beatza, producenta piosenki, aktualnego chyba jeszcze życiowego partnera Alicii Keys. Nie wiedzie się też dotąd tytułowej balladzie „I Look To You”, teraz to zaledwie 99. pozycja listy Billboardu. Pewnie lepiej poradzi sobie cały album, którego amerykańska premiera, jak zwykle w Stanach, we wtorek. Młodzi Amerykanie zdają się chętniej słuchać najnowszych dokonań Mariah Carey (11. miejsce Billboardu). Nie zapominajmy jednak, iż z pierwszej płyty Whitney najwięcej osiągnął ostatni singiel „Greatest Love of All”. Jakkolwiek będzie, nie gorące setki czy dziesiątki liczą się w tym przypadku. W roku śmierci Michaela Jacksona wraca bowiem autentyczna gwiazda uznana już przez tzw. opinię publiczną za zjawisko zamierzchłe. Tymczasem jeden z najlepszych głosów w historii muzyki pop znowu brzmi i to naprawdę dobrze.
Reinkarnacja siostrzenicy Dionne Warwick, dziecka Cissy Houston i chrzestnej córki Arethy Franklin, przebiegała pod okiem słynnego Clive’a Davisa. Wybrano producentów znanych i zdolnych, z norweskim duetem Stargate i Akonem na czele. Piosenkarka zaufała autorom-pewniakom, jak Diane Warren (firmowa pompa „I Didn’t Know My Own Strength”), R. Kelly („I Look To You”, „Salute”), Claude Kelly, Eric Hudson czy Johnta Austin. Mamy również cover przeboju Leona Russella „A Song For You”. Co ciekawe, nie ballady tworzą klimat tego albumu, lecz rytmiczne utwory do bujania, przy okazji z niezłym tekstem. W „Nothin’ But Love”, na przykład, Whitney bezpretensjonalnie śpiewa o miłości dla wszystkich, którzy coś w jej życiu znaczyli, także dla wrogów. Tej płyty będzie się słuchać tej jesieni. Muzycznie Houston nie odstaje od produkcji najnowszych, pamiętając, że pochodzi z trochę innych czasów. Stąd raczej soulowe zacięcie zamiast hip-hopowego. Whitney śpiewa starannie, melodyjnie, nie popisuje się forsownymi wokalizami, mimo momentami bardzo emocjonalnych treści. Słychać na „I Look To You” dojrzałą kobietę po przejściach, pogodzoną z tym, co było, czującą współczesny rytm muzyki, z niepłonnymi nadziejami na przyszłość. Od początku do końca płyta warta długiego czekania na nią, bez jednej niepotrzebnej piosenki.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..................................................
Whitney Houston I LOOK TO YOU, Sony Music, 2009
Singlem promującym album jest „Million Dollar Bill”, skoczny, funkujący numer autorstwa Alicii Keys. Trudno powiedzieć, czy to strzał w dziesiątkę, bo na „I Look To You” są lepsze utwory, ale chodziło tu też o czytelną informację. Że 45-letnia diva chce istnieć nie tylko w sentymentach dawnych fanów, lecz również na dzisiejszym parkiecie. Na razie Whitney nie triumfuje w zestawieniach, może z powodu trochę oldskulowego brzmienia, wymyślonego przez Swizz Beatza, producenta piosenki, aktualnego chyba jeszcze życiowego partnera Alicii Keys. Nie wiedzie się też dotąd tytułowej balladzie „I Look To You”, teraz to zaledwie 99. pozycja listy Billboardu. Pewnie lepiej poradzi sobie cały album, którego amerykańska premiera, jak zwykle w Stanach, we wtorek. Młodzi Amerykanie zdają się chętniej słuchać najnowszych dokonań Mariah Carey (11. miejsce Billboardu). Nie zapominajmy jednak, iż z pierwszej płyty Whitney najwięcej osiągnął ostatni singiel „Greatest Love of All”. Jakkolwiek będzie, nie gorące setki czy dziesiątki liczą się w tym przypadku. W roku śmierci Michaela Jacksona wraca bowiem autentyczna gwiazda uznana już przez tzw. opinię publiczną za zjawisko zamierzchłe. Tymczasem jeden z najlepszych głosów w historii muzyki pop znowu brzmi i to naprawdę dobrze.
Reinkarnacja siostrzenicy Dionne Warwick, dziecka Cissy Houston i chrzestnej córki Arethy Franklin, przebiegała pod okiem słynnego Clive’a Davisa. Wybrano producentów znanych i zdolnych, z norweskim duetem Stargate i Akonem na czele. Piosenkarka zaufała autorom-pewniakom, jak Diane Warren (firmowa pompa „I Didn’t Know My Own Strength”), R. Kelly („I Look To You”, „Salute”), Claude Kelly, Eric Hudson czy Johnta Austin. Mamy również cover przeboju Leona Russella „A Song For You”. Co ciekawe, nie ballady tworzą klimat tego albumu, lecz rytmiczne utwory do bujania, przy okazji z niezłym tekstem. W „Nothin’ But Love”, na przykład, Whitney bezpretensjonalnie śpiewa o miłości dla wszystkich, którzy coś w jej życiu znaczyli, także dla wrogów. Tej płyty będzie się słuchać tej jesieni. Muzycznie Houston nie odstaje od produkcji najnowszych, pamiętając, że pochodzi z trochę innych czasów. Stąd raczej soulowe zacięcie zamiast hip-hopowego. Whitney śpiewa starannie, melodyjnie, nie popisuje się forsownymi wokalizami, mimo momentami bardzo emocjonalnych treści. Słychać na „I Look To You” dojrzałą kobietę po przejściach, pogodzoną z tym, co było, czującą współczesny rytm muzyki, z niepłonnymi nadziejami na przyszłość. Od początku do końca płyta warta długiego czekania na nią, bez jednej niepotrzebnej piosenki.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
..................................................
Whitney Houston I LOOK TO YOU, Sony Music, 2009