Monday, January 18, 2016
ESK WROCŁAW 2016 - WEEKEND OTWARCIA na CZTERY
Po pierwsze: Nigdy pewnie nie zapomni nikt obecny na oficjalnej gali otwarcia w Narodowym Forum Muzyki (niedziela, południe), jaką Agnieszka Franków-Żelazny i Paweł Romańczuk zorganizowali orkiestrę małych instrumentów. Każdy dostał papierową torbę z jednym z czterech rodzajów instrumentów do zrobienia ich samemu (grałem na quasi guiro). Potem krótka instrukcja obsługi, dyrygenckie polecenia i wszyscy staliśmy się muzykami. Niesamowite! Gdyby tak na wrocławskim rynku zrobić to samo. Może prościej, wykorzystując siłę kilkudziesięciu tysięcy gardeł, rytm do wyklaskania dłońmi lub butami, wreszcie dzwoneczki rozdawane publiczności. Zamiast podobno okrojonego (po awarii) pretensjonalnego finału pójść w muzyczny spontan. Wtedy moglibyśmy mówić o wyjątkowym starcie. A tak: energia ludzi entuzjastycznie biorących udział w pochodach czterech duchów poszła w pierze. Na rynku niemal nic z niej nie zostało. Dziś już się nie dowiemy, czy zaplanowane na finał widowisko rzeczywiście zachwyciłoby Europę, ale jeśli zawarto w nim te wydumane frazy artykułowane przez mistrza ceremonii z jarmarcznego teatrzyku, to mam wątpliwości. Chris Baldwin potrafi zapalić amatorów i zawodowców do ulicznego przedsięwzięcia - to wielka wartość, ale wielotygodniowa (i kosztowna) praca nie daje spektakularnych rezultatów już po raz drugi. Nie zaparły nam dechu mosty, zwieńczenie pochodu duchów mocno zawiodło. Kolejnym etapem kuratorskiej wizji Baldwina będzie FLOW rozegrany na Odrze. Może jednak trzeba Chrisowi pomóc w planowaniu i realizowaniu ciekawych pomysłów?
Po drugie: Weekend otwarcia jako całość się udał. Zwłaszcza BRZMIENIA Chillidy w Awangardzie i MUZEUM MARZEŃ w Narodowym. To drogie projekty, ale z klasą, przynoszące to, czego pragniemy od sztuki: przeżycia, zanurzenia w świat, który jest w stanie nas wciągnąć, wzbudzić emocje, wzbogacić. Abstrakcyjne rzeźby Chillidy w czarnej aranżacji Pałacu Hatzfeldów to goście z innego wymiaru. Czuje się kosmos, patrząc na nie, czytając zastanawiające haiku artysty, tłumacząc sobie tytuły poszczególnych dzieł. To estetyczna i intelektualna rozkosz, choć pewnie nie dla wszystkich. MUZEUM MARZEŃ to z kolei fenomen rzadko spotykany. Niełatwo bowiem, co tam - piekielnie ciężko, dorównać poziomowi poprzedniej serii monodramów, wyreżyserowanych we Wrocławiu przez Jacqueline Kornmueller i Petera Wolfa dwa lata temu. Tamten projekt (GANYMED GOES EUROPE) nas olśnił, ten wprowadził w podobnie magiczny stan. Wielka to zasługa nie tylko odkrywczego pomysłu połączenia teatru, literatury, malarstwa, tańca i muzyki, lecz także maestrii wszystkich aktorek i aktorów, autorów i autorek tego wieczoru złożonego z ośmiu znakomitych mini spektakli. A dodajmy do tego jeszcze fotografie Jana Krzysztofa Fiołka przedstawiające Jerzego Grotowskiego, ekspozycje prac Poli i Edwarda Dwurników (Muzeum Współczesne, CK Zamek) i będzie jasne, który z kuratorów ten weekend wygrał. OK, jest jeszcze 25 LAT NAGRODY MIESA VAN DER ROHE (Muzeum Architektury).
Po trzecie: Świetnie zabrzmiały utwory Xenakisa w Narodowym Forum Muzyki. Była moc dźwięku i intryga pozornie chaotycznych nut. To się nazywa koncert totalny. Oczywiście, że część widzów wyszła, ale ci, którzy zdecydowali się otworzyć na nowe, trudniejsze, obezwładniające, byli zadowoleni. Odwrotne odczucia towarzyszyły tym, którzy oczekiwali niezwykłości od mappingu wideo na fasadzie NFM-u. Tak mało kreatywnych i marnych pod względem widowiskowym animacji ostatnio we Wrocławiu nie widziałem. Nie przekonały mnie też muzyczne koksowniki. W centrum miasta jakoś się nie przyjęły, może na osiedlach byłoby lepiej?
Po czwarte: Weekend się skończył, a w kalendarzu wydanym z okazji rozpoczęcia ESK pustka. 18 stycznia, poniedziałek i miejsce jedynie na własną twórczość. W ogóle kalendarz tą pustką wieje od początku do końca. Niepotrzebna ta cegła, ani ją targać w plecaku, ani z przyjemnością czytać. I nie sprawia wrażenia, że program jest obfity. A przecież jest.
GCH