Fot. ze strony www.ppa.art.pl
Mam z najnowszym spektaklem Sambora Dudzińskiego pewien kłopot. Bo KRÓL DAWID LIVE to kawał dobrej i ciężkiej roboty teatralnej, performerskie show wysokiej klasy, a jednak nie mogłem się zmusić do stojących owacji i jako jeden z nielicznych widzów – bijąc brawo – siedziałem na swoim krześle, choć przecież bardzo Sambora cenię i lubię.
KRÓL DAWID LIVE jest czymś w rodzaju drugiego rozdziału opowieści królewskich Sambora Dudzińskiego. Pierwszym był KRÓL DUCH TWÓJ, zrealizowany na Małej Scenie wrocławskiego Capitolu prawie 5 lat temu. Tam również postać wcielała się w aktora na prawach dybuka, a dźwiękowa aura rozbudowywała przestrzeń akcji, wyprowadzając daleko poza ściany teatru i czas trwania przedstawienia. Żałuję, że KRÓL DUCH TWÓJ nie miał dłuższego żywota (teoretycznie ciągle tkwi na afiszu). Z DAWIDEM będzie pewnie inaczej, bo do Capitolu teraz się chodzi, to miejsce modne, sprytnie wylansowane jako centrum „inteligentnej rozrywki” (tak określa swój teatr dyrektor Konrad Imiela). Z akcentem na rozrywkę.
Dudziński wraz z reżyserem Jackiem Bałą sięgnęli po legendarnego Dawida, by opowiedzieć jego historię, ale też zahaczyć o nasze czasy i nasze biografie. Z wdziękiem i niezwykłą pomysłowością jest ten plan realizowany (przynajmniej do jakiejś sześćdziesiątej minuty półtoragodzinnego przedstawienia). Raz słyszymy psalm (w przekładzie Jana Kochanowskiego), raz piosenkę z tekstem współczesnym, nie do końca zresztą wiedząc, kto ją wykonuje: Sambor A.D. 2014 czy akredytowany w ciele Sambora król Izraela. Piszę: akredytowany, bo śpiewa się tu głównie o tzw. wyścigu szczurów, braku czasu dla siebie i swoich pasji, pogoni za pieniądzem, by wychować dzieci, zarobić na starość, a przede wszystkim spłacać raty kredytowe we frankach szwajcarskich. Gdzieś mi umyka w takim ujęciu spójność, ale można sobie z jej niedostatkiem poradzić, obserwując techniczną maestrię Dudzińskiego, który gra na swych słynnych instrumentach hand made, tańczy, zmienia głosy, z tym wyjątkowym błyskiem w oku artysty wolnego, osobnego, ale nie odklejonego od świata.
Show Dudzińskiego i Bały pełne jest atrakcji, biblijne przypowieści okraszone małymi inscenizacjami wymyślonymi z inwencją, wykonanymi z rzemieślniczą pewnością i talentem. Walka Dawida z Goliatem rozgrywa się za pomocą bębna i bębenka, a koncert przechodzi w teatr lalek (Sambor ukończył wydział lalkarski właśnie) i stand-up. Nie trzeba dodawać, z jakim wspaniałym wokalistą mamy do czynienia. Niestety, w ostatnich trzydziestu minutach, kiedy twórcy podganiają prezentację Dawidowego żywota, zaczyna brakować mikroidei na poszczególne fragmenty. Jeszcze po raz kolejny usłyszymy o kredytowym zniewoleniu (ten kolejny raz za wiele), ale Sambor już się nie wychyli spod wpływu Dawida, który panuje niepodzielnie. Do zaoferowania ma mniej niż przedtem. Myślę, że przydałoby się w chwili, gdy gaśnie tempo spektaklu na jednego aktora, dodać Samborowi partnera, a właściwie partnerkę (moment zobaczenia Batszeby wydaje się do tego jedyny), no i chyba lepiej byłoby zdjąć te białe slipy, występując – jak na posągu Michała Anioła – w stroju Dawida albo - jak w Księdze Samuela - w czymś, co przypominałoby lniany efod.
Za perfekcję wykonania, pomysł, za inscenizacyjne błyskotliwości wypadałoby wstać do oklasków, lecz musiałoby się to przedstawienie skończyć po mniej więcej godzinie. Jednakże mimo niedociągnięć, bardzo cieszy wrocławska reaktywacja sceniczna Sambora Dudzińskiego, bo tacy artyści to rzadki skarb, z którym kontakt zawsze jest przeżyciem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.........................................
KRÓL DAWID LIVE, scenariusz i reżyseria Jacek Bała, dramaturgia Agnieszka Bała, muzyka i wykonanie Sambor Dudziński, Teatr Muzyczny Capitol, Scena Ciśnień, 16.05.2014, rząd 3, miejsce 12