Wrocławskie osiągnięcia szczytowe - moim zdaniem rzecz jasna:
1. GANYMED GOES EUROPE w Muzeum Narodowym we Wrocławiu - coś nowego.
2. Kreacja MONIKI DRYL w PIEŚNIACH LEARA Teatru Pieśń Kozła - coś wzruszającego.
3. POLIETYLEN W CIEMNOŚCI, czyli rzeźby Pawła Althamera w Muzeum Współczesnym Wrocław - coś pięknego.
A poza podium dziesiątki znakomitych wydarzeń, wystaw, spektakli, koncertów, wydawnictw, projekcji i projektów, o których tydzień by pisać. We wrocławskiej kulturze działo się naprawdę wiele i wiele bardzo dobrego.
Kuriozum tylko jedno, bo swoim rozmiarem zajmuje całe podium:
ZWOLNIENIE ZBIGNIEWA RYBCZYŃSKIEGO Z CENTRUM TECHNIK AUDIOWIZUALNYCH w trybie kwadransowym, bez dowodów, jasnych powodów, bez klasy. Coś takiego. Ciąg dalszy nastąpi w 2014. Cokolwiek powie sąd, szef CeTy, a i minister kultury zachowali się kuriozalnie i dziwnie się tłumaczyli lub nie tłumaczyli w ogóle. A Rybczyński przeciwnie: odbierał telefony, zorganizował konferencję, kontratakuje pozwem, dlatego kibiców ma po swojej stronie. Co będzie z CeTą bez taty Zbigniewa?
Tuesday, December 31, 2013
Tuesday, December 17, 2013
KRONOS (Teatr Polski we Wrocławiu)
Wreszcie się we Wrocławiu udało Krzysztofowi Garbaczewskiemu zrobić spektakl znakomity. Poprzednie przygotowane na Scenie na Świebodzkim realizacje cenionego i nagradzanego 30-letniego dziś reżysera nie zdobyły tutejszych widzów. Ani zaledwie ciekawa młodzieńcza NIRVANA, ani nudne BIESY. Ale teraz z KRONOSEM Garbaczewski triumfuje, udowadniając, że stał się jednym z najoryginalniejszych twórców polskiego teatru.
Wrocławski KRONOS nie jest adaptacją intymnego dziennika Witolda Gombrowicza, książki tylko dopełniającej twórczość pisarza, niebroniącej się jako samodzielne dzieło, niesłusznie reklamowanej jako wydawnicze wydarzenie roku. KRONOS dał artystom teatru impuls, sygnał do wyprawy, której celu na początku swojej pracy nie znali. Mieli drążyć temat intymności, ciemnej sfery, może przede wszystkim pamięci i czasu. Na starcie mamy czystą prowokację, na kurtynie wyświetlony zostaje napis SPEKTAKL ODWOŁANY, lecz nikt weń nie wierzy. Widzowie siedzą i czekają. Po chwili zaczyna się projekcja (tzw. live streaming), relacja z tego, co dzieje się za kurtyną, przekazywana za pomocą kamer. Na pasku wziętym z informacyjnej telewizji przelatuje tekst tytułowego Gombrowiczowskiego dziennika: Polska, 1939 r. Wielki strach. Dowiaduję się o odprężeniu w tramwaju na Marszałkowskiej. Czy z Frankiem wówczas jeszcze się widywałem, czy już był w wojsku. (Powiedział mi: jeżeli stracę nogę, to strzelić sobie w łeb). „Wodzu, prowadź na Kowno”. Ja, z kurwą z tryprem spotkaną, odzyskałem możność.
W futurystycznej scenerii (piękna scenografia-instalacja Aleksandry Wasilkowskiej), w niesamowitej (równie pięknej) aurze muzyki Julii Marcell dwóch doktorów-konstruktorów (Marcin Pempuś, Paweł Smagała) dosłownie wwierca się w mózgi pacjentów jakiegoś sanatorium. Eksperyment polega na wypakowaniu danych zapisanych w ludzkiej pamięci, danych sformatowanych, skompresowanych, niepełnych. Czy to esencja tego, co pamiętamy, czy wprost przeciwnie – coś, do czego z braku całościowej informacji (i kontekstu) nie należy przywiązywać zbyt wielkiej wagi? Aktorzy mówią monologami, używając własnych imion, nazwisk, ksyw, pozwalając przypuszczać, że to ich teksty: o snach, fantazjach, przeżyciach. Sylwia Boroń odgrywa promiskuitywną kobietę nowych czasów („w walce kobiet z kobietami wygrywają dziewczęta”). Kiedy na proscenium wychodzi Adam Cywka, multimedialne tło gaśnie. Przy pulpicie, z kartki, Cywka czyta biografię aktora-mężczyzny, być może swoją. Liceum, polonistka, lekcje literatury, teatralny bakcyl, szkoła, szczęście, żona, dziecko, rozwód, kolejne przejścia. Gdy wspomina to, co boli (wypadek, śmierć ojca), rzuca: „Pomijam”. Na tle próz poetyckich kolegów i koleżanek tekst Cywki brzmi inaczej, wprost, przełomowo, po nim kurtyna idzie w górę. W tej drugiej części mamy teatr analogowy, już nie tak ostentacyjnie i wyłącznie filmowy. Postaci widać w formie rzeczywistej, więc w oddaleniu (choć z drugiej strony nie oddziela nas od nich żaden ekran). Czy czyjaś intymność jest interesująca? – to najważniejsze pytanie tej odsłony. „Wprowadź Kronos”, sprawdź, opowiedz komuś obcemu siebie. Co człowieka interesuje w innym? Prawda jest taka, że nasza historia (choćby nie wiem, jak nam droga) ciekawi jedynie nas samych, co w finale wyraźnie powie ze sceny Wojciech Ziemiański.
Niepotrzebne są w KRONOSIE Garbaczewskiego te minuty, gdy artyści nawiązują do dyskusji o współczesnym teatrze. Monolog Adama Szczyszczaja („kurwa, co to jest, to ma być spektakl?”) wyrzuciłbym wespół z okrzykami Ewy Skibińskiej o hańbie. Odwołania do sytuacji ze Starego Teatru w Krakowie brudzą przekaz i przesłanie. Za to piosenka Szczyszczaja („jestem jak piszący się sms, który tak pędzi”) – świetna! No właśnie: jak piszący się sms, nieznający dalszego ciągu, nieprzywiązujący się do przeszłości, nieufający przyszłości, niedemonizujący czasu. Liczy się hedonistyczne teraz, wędrowanie, skoro – jak mówi postać Andrzeja Kłaka (Andrzej Kłak we własnej osobie?) „teraz moje życie ma tajemnice”. One w zupełności wystarczą, by wypełnić głowę.
Jak to leciało? „Wszelkie wspomnienie jest teraźniejszością” – cytuje Novalisa Ryszard Kapuściński w PODRÓŻACH Z HERODOTEM. Półtoragodzinna podróż z Garbaczewskim i jego ekipą (trzeba hołd złożyć jak zwykle aktorkom i aktorom Polskiego), z KRONOSEM Gombrowicza jako punktem wyjścia, jest intelektualnie wciągająca, teatralnie atrakcyjna, nowatorska i klasyczna zarazem, angażuje i pobudza. Cieszy (żeby nie powiedzieć zachwyca).
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
...............................................
KRONOS wg W. Gombrowicza, reż. Krzysztof Garbaczewski, Scena im. Grzegorzewskiego, 16 grudnia 2013
Tuesday, December 10, 2013
Jerzy Skoczylas ELITA I STUDIO 202
Jerzy Skoczylas, dla przyjaciół Kocio (od śpiewanej kiedyś piosenki Przybory i Wasowskiego), wydał właśnie księgę wspomnieniowo-biograficzną związaną z kabaretem Elita i Studiem 202, czyli radiową emanacją macierzystej estradowej formacji. Warto przeczytać. Nie tylko jako zbiór setek anegdot o ludziach czy kalendarium zdarzeń, lecz także jako barwną opowieść (lekką i przyjemną w odbiorze) o epoce, której już nie ma i nie wróci.
Przy okazji takich relacji z przeszłości i o przeszłości, zupełnie poważnie ciśnie się na usta słynne kabaretowe pytanie, czy rzeczywiście warto było czekać na te piękne czasy? Żyło się w świecie absurdu, cenzury, pustych półek, lecz jakże było wesoło... Nawet wtedy, gdy Jan Kaczmarek pracował w Centralnym Biurze Rozliczeń Przemysłu Węglowego, a autor książki służył ojczyźnie na odcinku edukacji jako nauczyciel w technikum samochodowym przy Borowskiej. Między innymi Władysława Frasyniuka. Oddać trzeba Skoczylasowi, że wspomina również o marcu 1968, istnieje na kartach jego opowieści stan wojenny, ale całość, upstrzona bogato tekstami piosenek i skeczy (z zapisanym także na dodanej do publikacji płycie CD z wyborem hitów Elity w cyfrowej jakości), od początku przede wszystkim wprowadza w świetny nastrój.
Stanisław Tym w jednym ze słów wstępnych definiuje księgę Jerzego Skoczylasa mianem "dokumentu sentymentalnego" i - jak to zwykle Tym - ma rację, choć brakuje mi w tej frazie elementu komediowego. Dokument sentymentalno-komiczny byłby jeszcze bliższy zawartości. Autor ma pióro lekkie, gawędziarskie talenty, potrafi składać zdania w obrazowe scenki nie od dziś, ujmując przy okazji często coś więcej niż kadr z dziejów pewnego pokolenia. Choćby taki obrazek z 1969 roku, kiedy studentem jeszcze będąc (Politechniki Wrocławskiej), widzi z szeroko otwartymi oczami kolegę-przybysza z Kamerunu przy porannych czynnościach łazienkowych. Wtedy po raz pierwszy w życiu pochodzącego z Olkusza późniejszego gwiazdora polskiego kabaretu, a jeszcze potem szefa komisji kultury w miejskiej radzie Wrocławia, pojawia się pianka do golenia w sprayu.
Ta książka to nie tylko relacja, także hołd złożony galerii osobowości dwudziestowiecznej nadwiślańskiej (i nadodrzańskiej) estrady. W umieszczonym na końcu leksykonie-alfabecie znajdziemy wyliczankę (Grechuta, Jarocka, Koterbska i tak dalej), w tekście głównym przeróżne postaci we właściwych sobie rolach. Cysorz Waligórski przyjmuje Skoczylasa do etatowej pracy w radiu w roku 1978, pięć lat po Janie Kaczmarku, który - uwaga - zostaje pracownikiem wrocławskiej rozgłośni 1 kwietnia. Niezapomniana Ewa Szumańska życzy autorowi w dedykacji napisanej na kartce własnej książki z podróży po Tunezji, by "ruszył d..." i wychylił nos nie tylko w kierunku bratniej Jugosławii. A Jonasz Kofta - na przykład - załatwia artyście Skoczylasowi (artyście kategorii B) awans do ekstraklasy (czyli kategorii A), bo takie były to czasy, że w tych sprawach głos decydujący mieli urzędnicy. Dziś, jak wiadomo, rację ma jedynie publiczność, a ta będzie wspomnieniami o Elicie (i nie tylko) zachwycona oraz - wielokrotnie - do łez ubawiona.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Jerzy Skoczylas ELITA I STUDIO 202. Hej szable w dłoń, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2013
Wednesday, December 4, 2013
Paweł Tomaszewski POWRÓT. Rzecz o J. Czochralskim
Nie przepadam za szczególnym obchodzeniem roku takiego a takiego wybitnego artysty czy uczonego, powinniśmy o nich wiedzieć i pamiętać na co dzień, ale w przypadku Jana Czochralskiego robię wyjątek. Bo absolutna większość Polaków nie ma pojęcia, kim był ten profesor Politechniki Warszawskiej, autor "metody kapilarnej wytwarzania nitek krystalicznych", "ojciec współczesnej elektroniki", naukowiec najczęściej spośród Polaków wymieniany w świecie. 99 procent używanych przez ludzkość półprzewodników bierze swój początek z monokrystalicznego krzemu, a właśnie proces powstawania tej substancji odkrył w 1916 roku pochodzący z Kcynii niedaleko Bydgoszczy Jan. Wszystkim, którzy nic lub niewiele o nim wiedzą, szczerze polecam książkę Pawła Tomaszewskiego, opublikowaną przez wrocławskie Wydawnictwo Atut.
Dr Tomaszewski jest zafascynowany postacią Czochralskiego od trzydziestu lat, sam pracuje w Instytucie Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych Polskiej Akademii Nauk. Bardzo przystępnie opisuje to, co techniczne i technologiczne, ze swadą (i wielką rzetelnością) opowiada o tym, co ludzkie. Tomaszewski był w miejscach związanych ze swoim bohaterem, przeczytał relacje bliższych i dalszych, dotarł do ważnych dokumentów. To się od razu czuje, czytając tę książkę, widząc liczne zawarte tu ilustracje. Już z okładki spogląda na nas siwy, poważny pan w garniturze, człowiek o biografii niezwykłej, szczęściarz i pechowiec, podziwiany i nienawidzony, w końcu skrzywdzony, niemal zapomniany. O dzieciństwie Czochralskiego wiemy ze wspomnień córki, prowadzeni przez Tomaszewskiego ostrożnie, bo autor nie jest pewien, czy każdy szczegół opisywany przez Leonię to prawda. Nie raz zresztą weryfikuje niby ustalone fakty, nierzadko stawiając tylko znak zapytania, z braku wiarygodnych lub w ogóle jakichkolwiek źródeł. Legenda rodzinna głosi, że Jan podarł świadectwo maturalne, wściekły na profesorów, nie mogąc pogodzić się z niskimi ocenami, jakie od nich otrzymał. Po takim ukończeniu seminarium nauczycielskiego musiał wyjechać.
Znalazł się w Berlinie, a potem - już jako odkrywca własnej metody - we Frankfurcie nad Menem. W tzw. międzyczasie ożenił się z absolwentką konserwatorium, Niemką Margarethe Haase. Na zaproszenie Henry'ego Forda pojechał do Ameryki, jego laboratorium wizytował sam prezydent Hindenburg. W Niemczech miał wszystko, a jednak w 1928 roku Czochralscy (Jan zawsze podkreślał swoją polskość) zdecydowali się na stałe zamieszkać w Polsce. Tomaszewski jest pewien, iż Jana Czochralskiego wycofał polski wywiad w obawie przed zdemaskowaniem swojego agenta. W Warszawie - jako profesor - objął Katedrę Metalurgii i Metaloznawstwa na Wydziale Chemicznym Politechniki Warszawskiej, tworząc ultranowoczesny instytut, którym zachwycali się goście z zagranicy, później również okupanci. Był sławny, zarabiał ogromne pieniądze, prowadził z żoną znany stołeczny salon towarzyski, jako Jan Pałucki pisał wiersze: Twoje oczy są łzawe, ciekawe, / Są jak kryształ, na którego dnie / całe morze tajemnic śni (...).
Takiego Czochralskiego zastała wojna. Uczony wiódł w okupowanym mieście życie komfortowe, nie kazano mu opuszczać szesnastopokojowej willi, cały czas szefował instytutowi, gdzie produkowano m.in. części do silników dla Wehrmachtu. Prowadził jednak podwójne życie, współpracując z Armią Krajową. W 1945 roku nowe władze wszczęły umorzone po kilku miesiącach dochodzenie, Czochralskiego wypuszczono z aresztu, na jego korzyść świadczyło wiele osobistości, m.in. sędziwy aktor Ludwik Solski. Ale senat macierzystej uczelni nie zgodził się na przyjęcie "niepewnego profesora" ponownie do pracy. Zawiść, podejrzenia o kolaborację, biograficzne tajemnice ciągnęły się za nim do śmierci w 1953 roku i długo po niej. Przez lata grób wynalazcy w rodzinnej Kcynii, dokąd powrócił na koniec życia, pozostawał bezimienny. Politechnika zmieniła zdanie dopiero w drugiej dekadzie XXI wieku, kiedy i Sejm Rzeczpospolitej Polskiej ogłosił Rok Czochralskiego.
Paweł Tomaszewski sam jest krystalografem, stąd też zainteresowanie zapomnianym profesorem rozwijane od prawie trzydziestu lat. Biografię pod tytułem POWRÓT wydał w dwóch wersjach językowych (polskiej i angielskiej), inicjuje kolejne wydarzenia, odnotowuje imprezy i wzmianki dotyczące bohatera, niedawno był w Stanach Zjednoczonych (tam wylądowała rodzina uczonego) w poszukiwaniu kolejnych informacji, kręcąc wraz z wrocławską ekipą część zdjęć do fabularyzowanego dokumentu o Czochralskim (premiera być może w kwietniu 2014). Mówi, że ma jeszcze wiele do zrobienia, uzupełnienia i wywalczenia. Następny cel: ulica imienia Jana Czochralskiego w którymś z polskich miast. Tymczasem o profesorze od metody otrzymywania monokryształów warto poczytać.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
............................................
Paweł E. Tomaszewski POWRÓT. RZECZ O JANIE CZOCHRALSKIM, Atut, 2012 (wersja polska), 2013 (angielska)
PS
Wydawnictwo Atut wydało też dwie inne pozycje z Czochralskim związane: MAJA. POWIEŚĆ MIŁOSNA to literackie zapiski samego profesora, a KRYSZTAŁOWE ODKRYCIE Anny Czerwińskiej-Rydel to powieść o Czochralskim adresowana do młodego czytelnika.