- Jak wrażenia?
- Bardzo fajne. Bardzo mi się podobało!
Odpowiedział chłopak na pytanie dziewczyny po obejrzeniu najnowszej wrocławskiej inscenizacji "Snu nocy letniej", sztuki oryginalnie pięknej i szalonej, czyli także szalenie trudnej do pięknego wystawienia. Ja chociaż usilnie próbowałem się przełamać, to ani intelektualnie, ani emocjonalnie nie byłem w stanie w tym ateńsko-polskim lesie się odnaleźć (albo zgubić).
Przez pierwsze pół godziny oglądamy casting do ról w jakimś filmie. Wiemy tylko, że to musi być coś o męsko-damskich relacjach, może i męsko-męskich, coś rozbieranego, ale raczej ambitnego. "Tekst jest pretekstem", słyszymy głos reżysera, rzucany pomiędzy pytaniami, czy aktorzy mogą się rozebrać. Aktorzy niby deklarują zgodę, ale się wstydzą, nie rozumiejąc, po co, nie chcąc się na wejściu uprzedmiotowić. Są zatem skrupuły, bo casting to jednak jeszcze sytuacja w części prywatna, a rola nieokreślona, niezdobyta. Cieśla jeszcze nie jest Lwem. Przenosimy się potem na plan filmowy, gdzie wreszcie brzmi Szekspirowski wiersz w przekładzie Barańczaka. Przemieszany z językową i obrazową rzeczywistością naszych czasów. Aktorzy grają, ale i przestają być aktorami. Kobieta kreująca Tytanię urządza mężowi-reżyserowi (a więc Oberonowi) scenę, w scenerii tokszołu całują się Ania z Dagmarą, a nie Hermia z Heleną. Sprytny zabieg i całkiem w duchu dramatu Szekspira, będącego ostrzeżeniem przed społeczno-miłosnym shake'iem. Tyle że tutaj odbija się echem po poprzedniej wrocławskiej inscenizacji Moniki Pęcikiewicz. Tam, w "Hamlecie", Anna Ilczuk także wychodziła z roli, a powtórka z rozrywki dotyczy i obsadzenia jak zwykle świetnego Adama Cywki jako mistrza manipulacji Oberona. Więc zamiast wstrząśnięty czułem się wraz z rozwojem akcji zmieszany. Bo w tej samej przestrzeni takie podejście do Szekspira widziałem. Też używano sztucznej krwi, też był moralizatorski trup, choć mniej erotyki.
Interpretacja "Snu nocy letniej" dokonana przez Monikę Pęcikiewicz i współpracowników idzie w kierunku seksualnych impulsów rządzących plastikowym człowiekiem XXI wieku. Każdy z każdym, według wszechpanującej metropolitalnej zasady zmienności i wymienności. Sekspira u samego Szekspira oczywiście znajdziemy, na królewskich dworach renesansu rozwiązłość była codziennością, bo tak nas pan Puk stworzył. Ale seksualność to u Stradfordczyka jeden z elementów i jeden z tropów, las to chaos niekoniecznie jedynie płciowy. W miłość wpisał autor i małżeństwo, mówiąc o czymś ważniejszym, pojemniejszym. O wolności. W symbolu magicznego soku dają się smakować przypadek, kruchość losu, problem życiowego wyboru. Tego dla wrocławskich interpretatorów było najwyraźniej za wiele. Bo chyba nie łudzili się, że wystarczy sobie przypominać o świecie jako teatrze i człowieku jako aktorze w teatrze życia. Ci, tam na Scenie im. Grzegorzewskiego (który "Sen nocy letniej" wystawił tu niemal dokładnie 30 lat temu) nie są do utożsamienia się, lecz tylko do oglądania.
Seskpir Moniki Pęcikiewicz wciąga, na chwilę, śmieszy przez trochę, nie szokuje. Z wyjątkiem minuty, gdy bardzo tu atrakcyjna, ubrana w złotą sukienkę i niebieską (między innymi) bieliznę Anna Ilczuk krzyczy do mikroportu dźwiękiem tak wysokim, że na miejscu dyrekcji Teatru Polskiego ubezpieczyłbym się od ewentualności uszkodzenia słuchu u któregoś z bardziej wrażliwych widzów (nie żartuję). Zbyt marnie usprawiedliwiony jest motyw teatru w teatrze, czyli aktorów-amatorów, bo przecież kłębią się w finałowej orgii razem ze wszystkimi, no a poza tym tutaj całość odbywa się w teatrze, czyli filmie. Może chodzi o to, by pod znakiem zapytania postawić rzeczywistość teatru w zestawieniu z filmową? Może. Ale są sceny naprawdę znakomite: gdy Ewa Skibińska (Tytania) uwodzi Adama Szczyszczaja (Podszewkę) oraz w prostocie śmieszna próba "krótko ciągnącej się rzeczy o Piramie i jego Tyzbe", z Michałem Opalińskim w roli aktora grającego kobietę (znów jak u Szekspira). Jack Lemmon z Tonym Curtisem pewnie by klaskali, gdyby mogli ten męski epizod roku zobaczyć. Z właściwej sobie mocnej, odważnej, emocjonalnej strony pokazała się Dagmara Mrowiec (Helena).
W programie do przedstawienia dramaturg Bartosz Frąckowiak wymienia w rozmowie z Piotrem Rudzkim inspiracje: Fellini, von Trier, Houellebecq. Ostatni z artystów w powstaniu spektaklu udział ma duży, pozostali śladowy. A William Szekspir? Jest, bardzo okrojony. I tekstowo, i ideowo. To Sekspir, jednym słowem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
............................................
SEN NOCY LETNIEJ, wg Szekspira, reż. M. Pęcikiewicz. Premiera w Teatrze Polskim we Wrocławiu, 13 marca 2010