Dlaczego to Jezus, a nie Pan Bóg umarł na krzyżu? To kluczowe pytanie zadane na początku sztuki przez Franza odbija się echem przez całość. Syn, nie ojciec, który na to pozwolił, który tego swojego syna na krzyż wysłał. Za nasze grzechy i dla naszego zbawienia, odpowiada służąca Józia. Mały Franz w pierwszej scenie zmienia się fizycznie w dorosłego, kwili na kolanach niani, lecz wewnątrz zostaje z własnym strachem sam, nie całkiem z własnej winy. Do pewnego momentu oskarżać trzeba ojca, potem mężczyzna musi stworzyć siebie ze szczątków świadomości złego i dobrego. Do ojca można napisać list-książkę, przy okazji zdobywając literacki szczyt. I to się temu synowi tutaj udaje, co wcale nie znaczy, że zwycięża. W Różewiczowskiej „Pułapce” nie wygrywa nikt. Ani Maks, przyjaciel na jednostronnych usługach przyjaciela, mąż, czyli ktoś, kto wije gniazdo i go broni, wikłając się we współzależności świata. Za chwilę może będą dzieci, niekoniecznie spełniające ojcowskie oczekiwania. Ani Herman, ojciec rodziny, surowy patriarcha, który twardym zrzędzeniem zatruwa swym bliskim życie. Nie mają szans na zwycięstwo kobiety, bo ich przyszłość, nie tylko w tamtych dwudziestowiecznych czasach, zbyt często, zbyt łatwo, zbyt automatycznie wiąże się z byciem przy mężczyźnie, rolą żony, kochanki, matki, opiekunki. Może właśnie dlatego, że kobiety z dramatu Różewicza tak dobrze wiedzą, jak jest, one wygłaszają najtrzeźwiejsze monologi. To Felicja i Greta zwolnione z kobiecych kolein, porzucone przez wiecznego narzeczonego, mówią prawdę, a Franz, Maks i Herman okazują się aktorami w rolach.
Franz Kafka, genialny twórca dwóch powieści o ludzkim spętaniu, posłużył Tadeuszowi Różewiczowi za figurę alegoryzującą. Nie powinno się „Pułapki” odczytywać biograficznie, jak radzi autor, ale od konkretnej biografii nierozsądnie też uciekać. Chwila palenia rękopisów to przecież część legendy sławnego pisarza, a z drugiej strony idealny symbol. Bo czym staje się sztuka w obliczu wojny, holocaustu, przemocy, terroru? Zwykłą kartką? A może jednak także ucieczką albo świadectwem-przestrogą? Niczym i czymś. Tak jak Franz pozostaje nikim i kimś, dla siebie i innych. Cień ojca pokrywający czasoprzestrzeń „Pułapki” (demonstracyjnie w teatrze zamykanej za pomocą zasłon otaczających widownię i pełnej groźnego napięcia muzyki) w ostatniej scenie znika pod naporem światła, bardzo zresztą niejednoznacznego. Światła piekła przygotowanego dla ludzi przez ludzi oraz blasku nadziei na przetrwanie. Franz stoi z książeczką, nie umiejąc sklecić ostatecznego monologu, władzę ciągle dzierży ojciec, zmęczony nią i zaharowany. Zmuszony. Bo nikt go nie zastępuje. Ta ostatnia odsłona wspaniałego spektaklu Gabriela Gietzky’ego opiera się na nadzwyczajnym, osobowościowym aktorstwie Bolesława Abarta i scenograficzno-reżyserskiej wizji godnej epokowej rzeźby. Choć oglądając całość, miałem szeroko otwarte oczy, głęboko odsłonięte uszy, na końcu wbiło mnie w fotel. Wymyślona przez Różewicza i twórczo zobrazowana tu szafa-arka, ratująca ludzkość przed zagładą, to obraz do zapamiętania na życie.
Narzekałem przez ostatnie sezony, że nie ma we Wrocławiu przedstawienia osadzonego w teatralnej tradycji rzemiosła i artystycznie spełnionego. Wreszcie jest! Gęsty, ale jasny tekst Różewicza przełożył Gietzky ze współpracownikami na teatr, którego tak nam ostatnio brak. Teatr aktorski, nie nowatorski, na sztukę złożoną, niedającą się odszyfrować jednym kliknięciem intelektu, zamknąć w interpretacyjnym pomyśle. A przy tym sztukę oferującą wyrazistą interpretację. Na pierwszy plan wysuwa się bowiem relacja między człowiekiem prywatnym a człowiekiem historycznym, między tworzeniem a byciem stwarzanym, między ja i my. I każde z tych pojęć ma własną skomplikowaną, subtelną strukturę. Dla każdego istotną biograficznie i społecznie, momentalnie i dziejowo. Niesamowici są wykonawcy. Od brylującego duetu Franz-Maks (Bartosz Woźny, Piotr Łukaszczyk) do mistrzowskich epizodów Elżbiety Golińskiej, Jerzego Senatora, Dariusza Maja, Eweliny Paszke-Lowitzsch. Felicja Anny Kiecy, a zwłaszcza Greta Anny Błaut zasługują na osobny pean za realizm, gorycz i poezję w jednym. Trafiająca w czas i utrzymująca się ponad nim scenografia Dominiki Skazy, dotkliwa, partnerująca muzyka Aleksandry Gryki pomagają Gabrielowi Gietzky’emu wypełnić klasyczny już tekst Różewicza teatrem współcześnie odważnym, bo zanurzonym w najlepszej tradycji, sztuką potężną, bo osobistą, emocjonalną a podsumowującą i metaforyczną. Tak, to jest najciekawszy spektakl sezonu. Może nawet nie tylko bieżącego.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Tadeusz Różewicz PUŁAPKA, reż. Gabriel Gietzky. Premiera we Wrocławskim Teatrze Współczesnym, 13 marca 2010