„Jeśli żona powie ci, że źle się czuje – nie wierz jej; ona zawsze będzie się źle czuła, a ty umrzesz wcześniej”, powtarzała przedwojennemu Gustawowi Holoubkowi matka. „Jak dotąd to jestem zdrów i czuję się dobrze. Przyślij mi, o ile możności, trochę pieniędzy niemieckich, bo polskich tutaj nie wymieniają. Całuję Twoje piękne ręce. Twój Gustek”, pisał syn z obozu jenieckiego w 1939. A ja czytam tę książkę i zastanawiam się, dlaczego nie powstała jej druga część.
Wznowione po 10 latach (i wzorowo wzbogacone ilustracjami z epoki, fotografiami także rodzinnymi) „Wspomnienia z niepamięci” to sentymentalna podróż wielkiego aktora w czasy przedwarszawskie. Wtedy Holoubek formował się jako aktor, dorastał do życia, które swoją dojrzałość osiągnęło potem. To w czasie tego potem zagrał w „Dziadach”, został dyrektorem teatru, stał się zawodnikiem z ekstraklasy, nawet gwiazdą, skoro znali go wszyscy. Chociaż rozumiem Holoubkową wieczną tęsknotę za dzieciństwem i młodością, za chmurnym i bzdurnym, pamiętanym w niepamięci, nie potrafię na autora-bohatera tej książki patrzeć bez świadomości Gustawa-mędrca. On jednak, gdzieś tam u siebie, chciał ocalić chłopca czującego mamine perfumy, młodzieńca podrywającego dziewczęta, kibica piłkarskiego, dziecko Pana Boga. To ważna nauka.
Holoubek był jednym z ostatnich, którzy uznają aktorstwo, sztukę za rzemiosło, dające szansę na coś więcej tylko wtedy, gdy postawiono artystyczne fundamenty. Podobnie z życiem, do którego sztuka jest zaledwie dodatkiem, może przygotowaniem, a może realną wersją idealnego porządku. W takim ujęciu krakowskie fundamenty Gustawa Holoubka byłyby teatrem właśnie, uwolnionym z rzeczywistości obszarem iluzji. Do niej będzie wracał, gdy życie zacznie się kończyć. Tu będzie odgrywał ulubioną, ukochaną rolę, bez znudzenia i wahania, rolę zabawną i dramatyczną, gdzie jest czas na sielską anielskość i wojnę. To, co potem, znajdą Państwo we własnej pamięci, zdaje się między wierszami oznajmiać Holoubek, we wspomnieniach po mnie, w anegdotach, w wywiadach i w filmie mojego syna. O tym, co naprawdę się dla niego liczyło, opowiada sam.
A robi to z klasą, o jaką coraz trudniej. Nie zgłębia zakamarków ducha, nie bebeszy wnętrzności, wie, że go czytają, jak kiedyś słuchali i oglądali. Z aktorstwa przenosi do książki mocną wiarę w istnienie estetycznej granicy. „Wspomnienia z niepamięci” to też teatr, kameralny monodram intymny w starym stylu poważnej gawędy, której towarzyszą dowcipne, autoironiczne kontrapunkty. Egzamin do szkoły aktorskiej Holoubek przepłakał, bo wydawało mu się, że inaczej ikonicznego Słowackiego nie sposób deklamować. Ów egzaminacyjny tekst, „Testament mój”, nie mógł się spodobać, sugeruje późniejszy mistrz, ale go przyjęli. Z nadekspresją wyrazu i wadami wymowy. Gdy przyjedzie po latach do stolicy na debiut, rozpocznie całkiem odwrotnie, wygra oszczędnym skupieniem.
Osobnym cudem tej książki jest język. Polszczyzna czysta i rzęsista, momentami nadzwyczajnie piękna:
„Pędziłem jak wariat na górę, krzycząc od progu: „Ojciec idzie!”, i dom w jednej chwili zamieniał się w ul rojny od czynienia porządków, ustawiania wszystkiego na swoim miejscu – jakby złapany na gorącym uczynku chciał jeszcze zatrzeć ślady występku”.
Tak brzmią najlepsze fragmenty prozy wspomnieniowej najwyższej próby. 10 lat temu, po premierze pierwszego wydania, było ciepłe przyjęcie, spotkania autorskie, autografy, ale nie przypominam sobie zachwytów. To był czas, kiedy świat sztuki Gustawa Holoubka tracił na znaczeniu. Dziś do tej sztuki powoli zaczynamy tęsknić, tak jak autor cenił swoją historię. Dobrze, że autobiograficzny Holoubek do nas wraca, w lepszej szacie graficznej i ze wstępem syna Jana.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
…………………………………………………..
Gustaw Holoubek WSPOMNIENIA Z NIEPAMIĘCI, Marginesy, 2009