Tytułowa sztuka animacji zawsze miała znaczenie w rozrywkowym przemyśle. Jednak dopiero sukces animacji w kilku ostatnich dekadach przekonał Hollywood, że ten rodzaj filmu zasługuje na pełną równość z fabułą. Duże zasługi ma tu Steven Spielberg. Jego firma Dreamworks skutecznie rywalizowała w latach 90. z Disneyem, a na początku kolejnego dziesięciolecia wprowadziła na ekrany największy animowany hit przełomu wieków, czyli „Shreka”. Konkurencja zazwyczaj działa stymulująco, więc i przeciwnicy nie próżnowali, wymyślając „Kosmiczny mecz”, „Epokę lodowcową”, „Iniemamocnych” i inne wielkie przeboje nie tylko dla dzieci.
Księgę na temat dziejów animacji stworzył Jerry Beck, historyk tej dziedziny filmu i producent, jedna z najważniejszych postaci w branży. Polską wersję też przygotowali fachowcy z Andrzejem Kołodyńskim i Konradem Zarębskim. Nie znajdziemy tu elaboratów o polskich osiągnięciach na animowanym polu, ale obecność zaznaczamy. Jest naprawdę sporo o pionierze Władysławie Starewiczu, trochę o łódzkim SeMaForze, wymienieni są Borowczyk, Dumała, Lenica, Rybczyński czy Haupe z Bielińską, zdobywcy Złotej Palmy za „Zmianę warty”. Wszystko dlatego, że autorzy księgi zdecydowali się zaprezentować najważniejsze zjawiska światowej animacji przynajmniej w akapitowych skrótach. Poczytamy zatem i o kreskówkach Bozzetta, i złotych czasach francuskiej, zagrzebskiej, węgierskiej szkoły. Nie zapomniano o Rosjanach, Estończykach, Bułgarach, a nawet Wietnamczykach, dość obszernie i ciekawie pisze się o osobowościach ponad 100-letniej historii animacji. Trafimy na Rene Laloux, braci Quay, Ralpha Bakshiego czy Osamu Tezukę, by wymienić tylko paru twórców z różnych stron świata i różniących się artystycznych światów.
To album zarówno do czytania, jak przeglądania, do odkrywania nowej wiedzy lub sentymentalnej podróży po chwilach śmiechu i wzruszeń. Z jednej strony tajemnicza „Ulica Krokodyli” i przepiękna ikoniczna „Bitwa pod Kierżeńcem”, z drugiej galeria bohaterów dzieciństwa: od Myszki Mickey po Nemo. Z satysfakcją rozpoznajemy Gustawa czy Krecika, żałujemy, gdy nie spotykamy naszego Bolka ani Lolka. Oczywiście najwięcej tekstu i reprodukcji dotyczy Amerykanów. Stamtąd księga pochodzi, tam powstał przemysł, choć sztuka animacji wywodzi się oczywiście z Europy. Na szczególną uwagę zasługują fragmenty opisujące techniki realizacji filmów, detale związane ze sposobami ożywiania niezapomnianych postaci, takich jak np. Gollum z „Władcy pierścieni”. Można się wgryźć w formę i poznać rozmaite treści animowanych produkcji. Nie wiedziałem, że jedyny nagrodzony Oscarem film z Kaczorem Donaldem to „Twarz Fuhrera” z 1943 roku, opowieść o koszmarze bohatera, który we śnie pracuje w nazistowskiej fabryce amunicji. Na fotosie widać jak kukułka wykonuje „zig heil”, obwieszczając godzinę siedemnastą.
Jeffrey Katzenberg, jeden z wielkich producentów animowanego świata, pisze w „Przedmowie”: „w naszym nieustannym dążeniu do stworzenia czegoś nowego, pragniemy zachować to, co już minęło (…), w całej tej gorączce zachwycającego rozwoju technologii tworzenia filmów, tym ważniejsze jest, by przypomnieć sobie, dlaczego je tworzymy”. „Sztuka animacji” dyskretnie odpowiada na to wezwanie, prezentując imponujący zestaw tematów i artystów. A przede wszystkim podkreślając, że animowana postać potrafi się wybić na zadziwiającą indywidualność.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
………………………………………………………
SZTUKA ANIMACJI. Od ołówka do piksela – historia filmu animowanego, red. Jerry Beck, przeł. E. Romkowska, A. Kołodyński, Wydawnictwo Arkady, 2006-2008
Friday, March 21, 2008
Mircea Cartarescu DLACZEGO KOCHAMY KOBIETY
To nie jest świetna literatura. Mimo chwytliwego tytułu niewiele mówi też o tym, dlaczego kochamy te tajemnicze stworzenia zwane kobietami. My, czyli mężczyźni, często równie elokwentni i tak samo nieśmiali jak autor tego zbioru opowiadań. Cartarescu to jeden z najbardziej znanych współczesnych rumuńskich pisarzy, znany z powieści "Travesti". Tamtą książkę charakteryzowała błyskotliwa narracja i miejscami porywający obraz Rumunii lat 70. Z zainteresowaniem sięgnąłem więc po najnowsze na polskim rynku dzieło urodzonego w 1956 roku twórcy. I co?
Daje się czytać te nowele, w których Cartarescu oszczędza nam własnych przeżyć z kobietami swojego życia. Nie są to najbardziej fascynujące męsko-damskie przygody, podobne mieliśmy wszyscy, z podobną liczbą pięknych i uduchowionych partnerek. Po tym autorze po prostu oczekiwałem czegoś więcej niż katalogu zwyczajnych stosunków międzypłciowych z ponad czterdziestu lat życia oraz zestawu zdań, mających na celu odkryć sekret męskich emocji i pożądania. No więc dlaczego kochamy? Np. "ponieważ w łóżku są śmiałe i pomysłowe nie z zamiłowania do perwersji, lecz żeby pokazać, że cię kochają", "ponieważ nie czytają świerszczyków i nie przeglądają stron porno w internecie", "ponieważ przyozdabiają się wszelkiego rodzaju błyskotkami, które dobierają do stroju wg skomplikowanych i niezrozumiałych reguł". I tak dalej. Ani to odkrywcze, ani pasjonujące. Trącące, no właśnie, czasopismem. Większość historyjek, jak pisarz nazywa te kawałki, ukazały się w rumuńskiej wersji poczytnego magazynu dla pań. Może nie powinienem się czepiać, skoro rzecz skierowana jest najwyraźniej do czytelniczek?
W kilku momentach Cartarescu przypomina o tym, że potrafi pisać wyjątkowo. Wtedy, gdy nie opowiada o sobie, tylko o osobach czyjejś komedii, niekoniecznie romantycznej. Historia Wiktora i Ingrid z noweli "Papierowy diabeł" to kilka stron magicznej literatury, dzięki której książka się broni jako wydatek. A prawdy w stylu "najcudowniejsza kobieta na świecie, to ta, która naprawdę ciebie kocha i którą ty naprawdę kochasz" lepiej przemilczeć, bo nie po to czytamy książki, by mówiły banalnym językiem o oczywistych sprawach.
Szkoda mi tego tematu, pod piórem tego autora mogłoby się wydarzyć coś zdecydowanie ciekawszego. Carterescu otrzymał w końcu najpoważniejsze rumuńskie nagrody literackie. Tyle że trochę już dawno. Ten zbiór 20 nowel wydał w ojczyźnie 4 lata temu w imponującym nakładzie 150 000 egzemplarzy. To jego jedyny bestseller, tłumaczony także na francuski i hiszpański. Sam autor wyznał kiedyś w wywiadzie, iż "dobre książki inspirują czytelnika do strajku". Ani intelektualny, ani emocjonalny strajk w tym przypadku nie grozi.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.............................................................................
Mircea Cartarescu DLACZEGO KOCHAMY KOBIETY, przeł. J. Kornaś-Wyrwas, Czarne, 2008
Daje się czytać te nowele, w których Cartarescu oszczędza nam własnych przeżyć z kobietami swojego życia. Nie są to najbardziej fascynujące męsko-damskie przygody, podobne mieliśmy wszyscy, z podobną liczbą pięknych i uduchowionych partnerek. Po tym autorze po prostu oczekiwałem czegoś więcej niż katalogu zwyczajnych stosunków międzypłciowych z ponad czterdziestu lat życia oraz zestawu zdań, mających na celu odkryć sekret męskich emocji i pożądania. No więc dlaczego kochamy? Np. "ponieważ w łóżku są śmiałe i pomysłowe nie z zamiłowania do perwersji, lecz żeby pokazać, że cię kochają", "ponieważ nie czytają świerszczyków i nie przeglądają stron porno w internecie", "ponieważ przyozdabiają się wszelkiego rodzaju błyskotkami, które dobierają do stroju wg skomplikowanych i niezrozumiałych reguł". I tak dalej. Ani to odkrywcze, ani pasjonujące. Trącące, no właśnie, czasopismem. Większość historyjek, jak pisarz nazywa te kawałki, ukazały się w rumuńskiej wersji poczytnego magazynu dla pań. Może nie powinienem się czepiać, skoro rzecz skierowana jest najwyraźniej do czytelniczek?
W kilku momentach Cartarescu przypomina o tym, że potrafi pisać wyjątkowo. Wtedy, gdy nie opowiada o sobie, tylko o osobach czyjejś komedii, niekoniecznie romantycznej. Historia Wiktora i Ingrid z noweli "Papierowy diabeł" to kilka stron magicznej literatury, dzięki której książka się broni jako wydatek. A prawdy w stylu "najcudowniejsza kobieta na świecie, to ta, która naprawdę ciebie kocha i którą ty naprawdę kochasz" lepiej przemilczeć, bo nie po to czytamy książki, by mówiły banalnym językiem o oczywistych sprawach.
Szkoda mi tego tematu, pod piórem tego autora mogłoby się wydarzyć coś zdecydowanie ciekawszego. Carterescu otrzymał w końcu najpoważniejsze rumuńskie nagrody literackie. Tyle że trochę już dawno. Ten zbiór 20 nowel wydał w ojczyźnie 4 lata temu w imponującym nakładzie 150 000 egzemplarzy. To jego jedyny bestseller, tłumaczony także na francuski i hiszpański. Sam autor wyznał kiedyś w wywiadzie, iż "dobre książki inspirują czytelnika do strajku". Ani intelektualny, ani emocjonalny strajk w tym przypadku nie grozi.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.............................................................................
Mircea Cartarescu DLACZEGO KOCHAMY KOBIETY, przeł. J. Kornaś-Wyrwas, Czarne, 2008
Sunday, March 9, 2008
Cormack McCarthy DROGA
Rację miał zupełnie zapomniany młodopolski poeta, nawołując kolegów artystów, żeby do poprzedników nie czuli zazdrości. Bo "nie wszystkie jeszcze dzwony uczuć grały". Wacławowi Roliczowi chodziło o bluźnierczo dzisiaj brzmiący postulat możliwości stworzenia dzieła oryginalnego, o to, iż nie wszystko zostało już powiedziane. A nawet jeśli, to niekoniecznie w taki sposób jak mógłby to zrobić ktoś nowy. Oczywiście, takie hasło musi nieść ryzyko formalnej przesady lub zwykłej grafomanii, ale daje również szansę na dzieło.
Powieść Cormaca McCarthy'ego pod tytułem "Droga" to laureatka Pulitzera i amerykański bestseller w jednym. Rzecz emocjonalna i męska, we współczesnym świecie literatury rozpiętej między gustem elity a upodobaniem tłumu coś wyjątkowego. Nie dlatego, że McCarthy opisuje coś innego niż inni, ale ze względu na język, którym przedstawia historię wędrówki ojca i syna przez krajobraz po wojnie. Jest szaro, zimno, brudno, ciemno, depresyjnie, mgliście. Proch, pył, ziemia jałowa. Groza, głód. Nie wiadomo, co zdarzy się za chwilę, kogo spotkają bohaterowie, kto zrobi z nich użytek, przed kim będą się bronić, lecz także komu pomogą. Nie mają nic, choć mają siebie. Ta wyjątkowa autorska mowa McCarthy'ego przysporzyła mu najwięcej entuzjastów, świetnie, że polski tłumacz potrafił tyle zachować w przekładzie:
"Kiedyś w górskich potokach żyły pstrągi źródlane. Widać je było, jak stoją w bursztynowym nurcie, a białę krańce płetw drgają delikatnie w płynącej wodzie. W ręku pachniały mchem. Wypolerowane, muskularne, torsyjne. Na grzbietach miały ślimacznicowate desenie, które były mapami nastającego świata. Mapami i labiryntami. Tego, czego nie można odtworzyć. Czego nie można naprawić. W głębokich dolinach, gdzie żyły, wszelka rzecz była starsza od człowieka i tchnęła tajemnicą".
Teraz, w czasie tytułowej drogi, nie ma nie tylko pstrągów, nie ma przede wszystkim źródeł. Od nowa trzeba uratować się z chaosu i dojść tam, gdzie budowanie będzie możliwe. Powieść opowiadająca o rzeczywistości po zniszczeniu, po katastrofie, jaką nietrudno nam sobie wyobrazić, mówi głosem ponadpokoleniowego człowieczeństwa. Dzięki człowiekowi człowiek przetrwa, mimo ludzi. Człowiek-wykonawca planu mistycznej próby, poddany niewiadomej potędze życia. Dla niej warto poświęcić śmierć. Chłopiec nie pamięta poprzedniego świata, ojciec rezygnuje z przekazywania własnej pamięci o tym, co było kiedyś. Dziecko nie zrozumie, patrząc na nuklearne popioły. Kiedyś może poszuka samodzielnie, wiedzione wspomnieniem ojca i jego oszczędnej nauki: o Bogu, dobrych i złych ludziach, o tym, że "musisz się postarać". I że ich role są z góry określone. Ojciec opiekuje się synem, obaj niosą ogień.
McCarthy'ego uważa się za następcę Faulknera, lecz czuć w tej prozie również Hemingwaya i ogromną już tradycję amerykańskiej kultury wiary mimo zła, na przekór złu. Nawet mimo obawy o brak Boga, ktoś musi być prorokiem. "Droga" wyróżnia się z wielkiej liczby poapokaliptycznych powieści absolutną tożsamością tematu i środków. Co widać, od razu, po otworzeniu na dowolnej stronie. Momentami czyta się tę książkę jak nieistniejącą księgę, ewangelię drogi, chwilami jak poezję. Niebezpieczny to wybór i trudne dla artysty rejony. Łatwo stracić równowagę i stać się kaznodzieją lub terapeutą. Cormack McCarthy pozostaje Pisarzem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................................................................
Cormack McCarthy DROGA, przeł. R. Sudół, Wydawnictwo Literackie, 2008
Powieść Cormaca McCarthy'ego pod tytułem "Droga" to laureatka Pulitzera i amerykański bestseller w jednym. Rzecz emocjonalna i męska, we współczesnym świecie literatury rozpiętej między gustem elity a upodobaniem tłumu coś wyjątkowego. Nie dlatego, że McCarthy opisuje coś innego niż inni, ale ze względu na język, którym przedstawia historię wędrówki ojca i syna przez krajobraz po wojnie. Jest szaro, zimno, brudno, ciemno, depresyjnie, mgliście. Proch, pył, ziemia jałowa. Groza, głód. Nie wiadomo, co zdarzy się za chwilę, kogo spotkają bohaterowie, kto zrobi z nich użytek, przed kim będą się bronić, lecz także komu pomogą. Nie mają nic, choć mają siebie. Ta wyjątkowa autorska mowa McCarthy'ego przysporzyła mu najwięcej entuzjastów, świetnie, że polski tłumacz potrafił tyle zachować w przekładzie:
"Kiedyś w górskich potokach żyły pstrągi źródlane. Widać je było, jak stoją w bursztynowym nurcie, a białę krańce płetw drgają delikatnie w płynącej wodzie. W ręku pachniały mchem. Wypolerowane, muskularne, torsyjne. Na grzbietach miały ślimacznicowate desenie, które były mapami nastającego świata. Mapami i labiryntami. Tego, czego nie można odtworzyć. Czego nie można naprawić. W głębokich dolinach, gdzie żyły, wszelka rzecz była starsza od człowieka i tchnęła tajemnicą".
Teraz, w czasie tytułowej drogi, nie ma nie tylko pstrągów, nie ma przede wszystkim źródeł. Od nowa trzeba uratować się z chaosu i dojść tam, gdzie budowanie będzie możliwe. Powieść opowiadająca o rzeczywistości po zniszczeniu, po katastrofie, jaką nietrudno nam sobie wyobrazić, mówi głosem ponadpokoleniowego człowieczeństwa. Dzięki człowiekowi człowiek przetrwa, mimo ludzi. Człowiek-wykonawca planu mistycznej próby, poddany niewiadomej potędze życia. Dla niej warto poświęcić śmierć. Chłopiec nie pamięta poprzedniego świata, ojciec rezygnuje z przekazywania własnej pamięci o tym, co było kiedyś. Dziecko nie zrozumie, patrząc na nuklearne popioły. Kiedyś może poszuka samodzielnie, wiedzione wspomnieniem ojca i jego oszczędnej nauki: o Bogu, dobrych i złych ludziach, o tym, że "musisz się postarać". I że ich role są z góry określone. Ojciec opiekuje się synem, obaj niosą ogień.
McCarthy'ego uważa się za następcę Faulknera, lecz czuć w tej prozie również Hemingwaya i ogromną już tradycję amerykańskiej kultury wiary mimo zła, na przekór złu. Nawet mimo obawy o brak Boga, ktoś musi być prorokiem. "Droga" wyróżnia się z wielkiej liczby poapokaliptycznych powieści absolutną tożsamością tematu i środków. Co widać, od razu, po otworzeniu na dowolnej stronie. Momentami czyta się tę książkę jak nieistniejącą księgę, ewangelię drogi, chwilami jak poezję. Niebezpieczny to wybór i trudne dla artysty rejony. Łatwo stracić równowagę i stać się kaznodzieją lub terapeutą. Cormack McCarthy pozostaje Pisarzem.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................................................................
Cormack McCarthy DROGA, przeł. R. Sudół, Wydawnictwo Literackie, 2008