fot. Tobiasz Papuczys, teatr.walbrzych.pl
Jeśli
chcecie zobaczyć spektakl inteligentny, z tekstami i podtekstami, pasjonującymi
kontekstami, spektakl dialogu klasyki ze współczesnością i historią – jedźcie do
Wałbrzycha. Na ‘Nad Niemnem’ w reżyserii Seba Majewskiego, szefa artystycznego
Teatru Szaniawskiego. Adaptacja lekturowej cegły Elizy Orzeszkowej skojarzona
jest tu z oryginalnym dramatem pilgrima/majewskiego pt. ‘Sowa, córka piekarza’.
Bo to było tak: miały być dwa przedstawienia. Jedno na podstawie książki, jedno
poświęcone Alinie Obidniak, legendzie dolnośląskiego teatru, wieloletniej
dyrektorce Teatru Norwida w Jeleniej Górze (stąd Norwid pojawia się w pierwszej
scenie), reżyserce, promotorce talentu Krystiana Lupy, przyjaciółce Jerzego
Grotowskiego (to on nazywał ją Sową). To ciekawe zresztą, że Alina z Krosna i
Jurek z Rzeszowa (Podkarpacie) tak się po-lubili i takie kariery razem zrobili.
Podkreślam to lubienie, choć raczej było kochaniem (jak wiadomo,
jednostronnym). Alina miała szczęście (pecha) do zakochiwania się w mężczyznach
homoseksualnych (pysznie pokazany jest w spektaklu wątek relacji Obidniak z
Lupą), ale dzięki temu zyskał polski (światowy) teatr. Mamy więc w sztuce
trochę słodkiej goryczy kobiety – co tu kryć – odrzuconej, lecz i hołubionej,
pełnej energii artystki i organizatorki życia teatralnego. Wszystko się od
Aliny zaczyna, to ona decyduje, że razem z Grotem i Krystianem zrobią ‘Nad
Niemnem’. Czyż istnieje w polskiej literaturze drugiej połowy XIX wieku opowieść
trafniej wyrażająca rozczarowania kobiet, Ofelii różnych pokoleń?
Wałbrzyski
spektakl to ich, kobiet, historie (mam alergię na często tautologicznie u nas kalkowane
z angielskiego słowo herstoria, wiec pozwólcie, że pozostanę przy greckim źródle).
Bo to kobiecy los trafniej oddaje gorycz, znój i przesilenie postromantyczno-pozytywistycznego
dzieła Orzeszkowej, świadomej narodowego bohatyrstwa. Duża scena podzielona
jest na pół, po jednej stronie Bohatyrowicze, po drugiej Korczyn, społeczności
odmienne, a podobne w swoich zmaganiach o codzienność i stosunku do niezagojonych
jeszcze heroiczno-powstańczych ran. Symboliczny to podział również dla
wszystkich polskich sytuacji. Aluzje do przegranych zrywów z różnych lat
naszych dziejów plotą się z przemysłowo-rolniczą rzeczywistością biednego kraju
zawieruch i zaborów. A jednak – mimo wszystko – trzeba tu żyć, pracować,
kochać.
Jeszcze
innym filarem tej wielowątkowej inscenizacji są sprawy teatru. Tu znajdziemy
sporo podtekstów, zrozumiałych dla wtajemniczonych, związanych z postaciami
Grotowskiego i Lupy, ćwiczeniami i improwizacjami, procesami przygotowywania
przedstawień. Niby na marginesie, a ważny to element, spajający oba światy: dziewiętnastowieczny
i dwudziesto-, dwudziestopierwszowieczny. W jednej z najbardziej imponujących
scen zatańczyć powinni Lupa z Grotowskim (tańczą ‘Lupa’ z ‘Cieślakiem’, więc
też OK). Ten fizyczny, ruchowy aspekt teatru, pracy w teatrze, laboratorium
teatru, niezwykle w ‘Nad Niemnem’ wybrzmiewa i choreografią (świetną - Doroty
Furmaniuk), i muzyką (Radka Łukasiewicza).
‘Patrzmy na
młodych’ – mówi Anzelm (Wojciech Marek Kozak) do Marty (Agnieszka
Kwietniewska), gdy spotkani po latach całują się tuż po nadzwyczajnej scenie
pocałunku Jana (Krzysztof Piechniczek) z Justyną (debiutująca i obiecująca Marta
Moś). Patrzcie na role! Agnieszka Kwietniewska powinna grać najważniejsze
postaci teatralnej literatury, bo jej wersje dodałyby zupełnie nowych warstw do
tych wszystkich Ladies Makbet. Jej Marta, pełna autoironii, ale i siły wtedy,
gdy już trzeba, to kolejna rola kosmiczna, zwłaszcza że to jej ustami
wypowiadane są zabójcze Orzeszkowe opisy przyrody. Kwietniewska to lady killer,
co słusznie oklaskują widzowie w trakcie spektaklu. Lecz w zespole wałbrzyskim
mamy i inne cudowne aktorki. Dwie Ireny imponują. Uwielbiana przeze mnie Irena Sierakowska
(Emilia Korczyńska) wcale nie mdleje z powodu globusa, tylko ugrywa to, co się
w prowincjonalnej egzystencji da. Na wymarzony seks liczyć może tu jedna
Justyna, ale od czego wyobraźnia? Proszę poczuć, jak erotyczny to momentami
spektakl, choć bez nagości. Irena Wójcik – jak się finalnie okazuje – doskonale
prowadzi swoją bohaterkę (czy ktoś pamięta z powieści Teresę Plińską, kolejną rezydentkę
dworku Korczyńskich?) do zaskakującej i bardzo współczesnej puenty (nie
zdradzam). Panowie, siłą rzeczy, muszą w takim ujęciu tematu/ów ustąpić pola,
aczkolwiek pozostawiają wrażenie: ów taniec (duet) weselny Piechniczka z
Kozakiem, monolog Czesława Skwarka (Różyc, który będzie Wokulskim), smaczki
Dariusza Skowrońskiego (Norwid, Grotowski) i Piotra Tokarza (Benedykt
Korczyński). Wspaniale tę rzeczywistość animuje Małgorzata Osiej, aktorka
jeleniogórska, która przyjaźniła się z Aliną Obidniak (którą w Wałbrzychu i
czule, i z dystansem kreuje).
A na osobny
akapit zasługuje duet dramaturgiczno-wizualny. Tomasz Jękot (także kostiumy!),
Seb Majewski (także scenografia!) jak topowi kaskaderzy podjęli się zadania z tych
najtrudniejszych. Wziąć się za klasykę w tak dzisiejszy sposób, przemyślany, przenikliwy,
aluzyjny to sztuka. Takie spektakle powinny tworzyć program takich festiwali
jak Klasyka Żywa, bo w takim kontakcie z tematami i ekspresjami dzieje się nowa
historia teatru. Mam oczywiście parę uwag, zrezygnowałbym na przykład ze sceny
o Janie i Cecylii, która spowalnia dynamiczną ekspozycję, ale co Wam będę
zawracał głowę drobiazgami. Idźcie, jedźcie, zobaczcie. Bo przecież: zawsze
warto pojawić się z wizytą u Szaniawskiego, gdzie i tym razem ‘jaśniało, kwitło, pachniało, śpiewało. Ciepło i radość
lały się z błękitnego nieba i złotego słońca; radość i upojenie tryskały znad
pól porosłych zielonym zbożem; radość i złota swoboda śpiewały chórem ptaków i
owadów nad równiną w gorącym powietrzu, nad niewielkimi wzgórzami, w okrywających
je bukietach iglastych i liściastych drzew’.
[0-6] *****+
NAD NIEMNEM, Teatr Dramatyczny w
Wałbrzychu, 5.05.2023, rząd VII