Aktorzy Starego Teatru w Krakowie po wrocławskim spektaklu 'Nie-boskiej komedii. Wszystko powiem Bogu!'
Nie mam wątpliwości, że zwolnieni pracownicy Teatru Polskiego we Wrocławiu, aktorzy, animatorzy, specjaliści, poradzą sobie w życiu zawodowym. Mam wątpliwości co do tego, czy poradzi sobie teatr pod wodzą tego dyrektora. Zwolnienie tuzina istotnych dla instytucji pracowników, w tym małżeństwo, tuż przed Bożym Narodzeniem, jest po ludzku nie do zaakceptowania.
Trudno mi też uwierzyć, że na nich się skończy. Nie wierzę, że skończą się nieme protesty, przestanie działać publiczność, za daleko to zaszło. Autonomiczne decyzje Cezarego Morawskiego nie pozwalają na nadzieję na dobry teatr przy Zapolskiej. W takich warunkach nie da się tworzyć, mimo profesjonalizmu artystów z Polskim związanych. Nieważne, czy stoją po stronie dyrektora, czy mu się sprzeciwiają.
Rozumiem, że Cezary Morawski ma dość, jego antagoniści nie przebierają w środkach, od początku odrzucają dialog z nim. Ale czy egzekucja niepokornej dwunastki to właściwy fundament kruchej teatralnej budowli, jakiejkolwiek budowli? Zarząd województwa dolnośląskiego zachowuje się jak Piłat, umywając ręce. Być może podrażniony istniejącą w sieci niepotrzebną petycją o odwołanie całego zarządu.
Wszyscy dziś powtarzają jak mantrę słowa o tym, że wszystkim zależy na teatrze. Wśród tej troski zostaje wykończony zdobywający światowej rangi trofea teatr, w którym zamiast gwiazdki zaczyna się pasja.
Wednesday, December 21, 2016
Tuesday, December 13, 2016
PIERCE BROSNAN: Zawsze marzyłem o filmie
Za nami jedno z wydarzeń roku we wrocławskiej kulturze i Europejskiej Stolicy Kultury, czyli gala Europejskich Nagród Filmowych. Warto było zobaczyć to na własne oczy, a zwłaszcza usłyszeć mowę Pierce'a Brosnana, który w Narodowym Forum Muzyki odebrał laur za szczególny wkład w światowe kino. Przytaczam obszerne fragmenty tego wystąpienia wieczoru nr 1, a zarówno całość, jak i wyjątki można zobaczyć na stronie: http://www.europeanfilmawards.eu/.
To niewiarygodne, że stoję tu tak traktowany z takim ciepłem i takim sercem. Bardzo dziękuję. Czuję się głęboko wzruszony, to więcej niż radość być z wami tutaj we Wrocławiu, w Polsce, w towarzystwie tak wspaniałych twórców filmu odbierać wyróżnienie będące uznaniem dla mojej pracy jako aktora i producenta. Nie mogło przyjść w lepszym okresie mojego życia. To nagroda najbardziej znacząca ze wszystkich, które dotąd otrzymałem.
Całe życie jestem aktorem. Zacząłem w teatrze ulicznym, występując w spektaklach dla dzieci, w przedstawieniach eksperymentalnych. Radzono mi, żebym pojechał pracować z Jerzym Grotowskim. Ale zawsze marzyłem o filmie. W wieku siedemnastu lat zdecydowałem się na ten zawód. Zacząłem się kształcić, miałem znakomitych nauczycieli, pracowałem w teatrze repertuarowym. Pamiętam też chwilę, kiedy dostałem telegram od Tennessee Williamsa w dniu premiery jego sztuki w Londynie. Napisał: Dziękuję Bogu za Ciebie, mój chłopcze. Ale zawsze marzyłem o filmie. Z duszą na ramieniu wyjechałem do Ameryki. W 1982 roku uśmiechnęło się do mnie szczęście, zaangażowali mnie do serialu 'Remington Steele', co otworzyło mi drzwi, w które włożyłem swoją stopę i zostałem. Marzyłem o robieniu filmów. Po serialu dali mi rolę Bonda, w końcu go zagrałem. Zawsze pracowałem jako aktor, szukałem i znajdowałem pracę, nigdy się nie poddałem. Praca rodzi pracę - to była i ciągle jest moja mantra.
Każde czasy są burzliwe, jednak dziś bardziej niż kiedykolwiek trzeba, żebyśmy wspólnie, jako artyści, filmowcy, postarali się odnaleźć sens w tym, co dzieje się w naszych krajach i narodach. Zostaliśmy obdarzeni tym darem, skorzystajmy z niego. Wszystkim młodym ludziom, nominowanym chcę powiedzieć: bądźcie silni, jakakolwiek jest polityka w waszych krajach, bądźcie wierni sobie, bądźcie odważni. Róbcie filmy z serca.
Pierce Brosnan, 10.12.2016, Wrocław, Poland
WYSPA (Teatr Pieśń Kozła)
Kozły mają patent na spektakle muzyczne. Nie potrzeba fabuły, żeby przez godzinę zainteresować, a nawet zachwycić i wzruszyć. Więc i tym razem dostajemy znany już choćby z RETURN TO THE VOICE i PIEŚNI LEARA format spektaklu-koncertu, z tą różnicą, że mocno istnieje w WYSPIE choreografia (Ivana Pereza).
Doskonale to brzmi i wygląda. Śpiew i taniec na poziomie najwyższym (obok międzynarodowej ekipy Pieśni Kozła jest trójka aktorów kojarzonych z Capitolem: Magdalena Kumorek, Magdalena Wojnarowska i Łukasz Wójcik). Choreograficznie najlepsze są duety, najpiękniejszy muzycznie moment to liryczna 'Pieśń Ariela' w unoszącym wykonaniu Wójcika. Nie brakuje akcentów mocniejszych. Trudno wyróżniać kogokolwiek, wychwalać czy to Juliannę Bloodgood, Anu Salonen, Kelvina Chana, czy - na przykład - niezwykłą Orlę McCarthy. Cała obsada zasługuje na stojące owacje, których oczywiście nie zabrakło.
Inspiracja Szekspirowską BURZĄ raczej trudno wychwytywalna. Przesłanie: jako ludzkość jeszcze oddychamy i póki tak jest, istnieje i nadzieja dla pogrążonego w samotności, przemocy, zawrotnym tempie i konsumpcjonizmie świata. Apel o to, by 'się ocknąć, zmienić nasze serca' wybrzmiewa w pamiętającym XIII wiek budynku niegdysiejszego klasztoru, lecz WYSPA wydaje się przede wszystkim lamentem. Znakomita i spójna muzyka (Jean-Claude Acquaviva, Maciej Rychły, pieśni gruzińskie). Teksty Alicji Bral chwilami zbliżają sie do niebezpecznej granicy: frazy typu 'korzenie człowieczeństwa odarte z czułości/moja świadomość inwigilowana przez reklamy' mogą zgrzytać. Na szczęście ze sceny słyszymy wersję angielską (tłumaczenia zamieszczono w programie spektaklu).
PIEŚNI LEARA pozostają najlepszym punktem repertuaru teatru, ale z WYSPĄ również Kozły mają szansę na co najmniej europejski sukces. Grzegorz Bral zapowiada, że w lutym zobaczymy finalną wersję spektaklu, choć niełatwo sobie wyobrazić, co w nim można zmienić.
Ocena (0-6): 5.
Grzegorz Chojnowski
...................
WYSPA, reż. Grzegorz Bral, Teatr Pieśń Kozła, 4.12.2016, rząd 1
Sunday, December 11, 2016
PIEKŁO-NIEBO (Wrocławski Teatr Lalek)
Ileż się w tej sztuce dzieje! I fabularnie, i inscenizacyjnie. Mama didżejka, która ginie w wypadku, idzie prosto do nieba, ale pogodzić się z losem nie chce, bo na ziemi zostawia przecież kilkuletniego syna. Postanawia więc się nie dać, żąda spotkania z Bogiem, rusza i do piekła, żeby tylko wrócić do żywych. Akcja pędzi, nie tylko na dzieciach duże wrażenie robią trójwymiarowe multimedia jak z filmów SF. Powstał we wrocławskich Lalkach spektakl imponujący, zrobiony z rozmachem i pomysłem. Nie ma pustej minuty, zagospodarowane są i zmysły, i umysły.
Nie chcemy prezentować wam kolejnej bajki o lisku i śwince ani żabce i sroce, zmierzymy się ze śmiercią kogoś bliskiego, potraktujemy was partnersko, dbając zarówno o wasz rozwój, jak i rozrywkę - zdają się mówić swoim nowym przedstawieniem Maria Wojtyszko (dramatopisarka) i Jakub Krofta (reżyser), duet artystycznie kierujący Wrocławskim Teatrem Lalek od kilku lat. I to się udaje. Po PACANIE - historii o tytułowym psie trafiającym do schroniska, po SAMIE - tu nastoletni bohater przeżywa rozwód rodziców, autorzy poruszają kolejny temat, o którym warto z dziećmi rozmawiać. W dodatku robią to tak atrakcyjnie, że nie tylko młodzi widzowie od startu dają się bez wyjątku wciągnąć w wir wydarzeń. Niespodzianka goni niespodziankę.
To, co mi czasami przeszkadza, to niepotrzebne niwelowanie poważnego nastroju niektórych scen żartem czy ironią. Warto sobie i widzom pozwolić na czystość tonów, a nawet łzę. Nie bać się ckliwości, bo kontrapunktów do niej mnóstwo. I jeszcze jedno: gdy mama z zaświatów telefonuje do syna, dzieje się cud (bo Bóg wszystko może), ale czy nie właściwiej (i ciekawiej) byłoby rozegrać tę scenę w formie snu? Zamiast dosłowności wprowadzić akcent tajemnicy. Łatwiej byłoby pewnie i dziecku coś wytłumaczyć.
Na szczególną pochwałę zasługuje Jakub Lech za oszałamiające projekcje, idealnie wkomponowane w scenografię Matyldy Kotlińskiej. A aktorzy? Czuć, że mają wielką przyjemność występu. I tutaj trzeba wymieniać długo i wszystkich bez wyjątku - tak zgranego zespołowego spektaklu ostatnio w Lalkach nie widziałem. Agata Kucińska jako niepokorna mama, Anna Makowska-Kowalczyk (Matka Boska), do której trochę taki kanapowy Bóg Tomasz Maśląkowski mówi 'Marysiu, Marysieńko', groteskowy Lucyfer Grzegorza Mazonia i takaż Diablica Jolanty Góralczyk, Radosław Kasiukiewicz (nie dość rozgarnięty Święty Piotr), połowiczny Dziadek - Krzysztof Grębski, mówiący głosem Lorda Vadera Belzebub Konrada Kujawskiego, fajtłapowaty marzyciel Osmółka - Marek Koziarczyk, anielski agent do zadań specjalnych Sandalfon - Sławomir Przepiórka, stylowa ciotka Renata Edyty Skarżyńskiej i w równie smacznych rolach: Edyta Krzemień, Patrycja Łacina-Miarka, Marta Kwiek, Grzegorz Borowski. Słowem: BRAWO (oczywiście na stojąco). Ocena (0-6): 5.
Grzegorz Chojnowski
...................
Maria Wojtyszko PIEKŁO-NIEBO, reż. Jakub Krofta, premiera we Wrocławskim Teatrze Lalek na Dużej Scenie, 4.12.2016, rząd 7, miejsce 1
Wednesday, November 16, 2016
Koncert Raz, Dwa, Trzy w Radiu Wrocław Kultura
W niedzielę 20 listopada od godziny 18 transmitujemy występ Raz, Dwa, Trzy. Zabrzmi więc muzyka z jednego z naszych ulubionych talerzyków. Zespół jest w jubileuszowej trasie pełnej wrażeń i sukcesów. Rok temu pamiętny wieczór w NFM, ponad miesiąc temu zagrali w katowickiej sali NOSPR-u z tamtejszą orkiestrą. 26 lat temu zwyciężyli na 26. Studenckim Festiwalu Piosenki. Od ponad ćwierć wieku budują swoje artystyczne 'skądokąd' na materiale autorskim i twórczo pożyczonym (Osiecka, Młynarski), a sufitu nie widać. Ciekaw byłbym ich wersji piosenek Grechuty. W niedzielę zadrży sufit Sali Koncertowej Radia Wrocław i głośniki odbiorników z systemem DAB+. Można też słuchać mobilnie w aplikacji na smartfony i na www.radiowroclawkultura.pl. W niedzielę możemy być szczęśliwi.
Tuesday, November 15, 2016
Proszę Państwa, Teatr Polski
Proszę państwa, będzie wojna - tak brzmiał tytuł gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej, przygotowanej w ubiegłym roku przez Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego. Wtedy chodziło o realne - jak nam się wydawało - widmo zbrojnego konfliktu na świecie. Dziś to widmo ciągle nam się śni, czyż nie?
Ale nie przypuszczaliśmy wtedy, że wojna stanie się doświadczeniem teatralno-społecznym. I że wejdzie w przestrzeń sceny, gdzie brzmiało wiele koncertów galowych PPA, czyli do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Tak się dzieje, niestety. Trudno to dziś inaczej nazywać. Bitwy mają ostatnio miejsce co rusz.
Są protesty, akcje, dyrekcja wysyła zapytania o możliwość zwolnienia członków nieposłusznego jej związku zawodowego, związkowcy-aktorzy nie chcą z dyrekcją rozmawiać przy okrągłym stole radiowym.
Zaprosiliśmy do Radia Wrocław obie strony sporu, w studiu pojawili się dyrektor, przedstawiciel Urzędu Marszałkowskiego (tzw. organizator teatru), szef teatralnej Solidarności. Udział drugiej strony okazał się niemożliwy. - Nie będziemy rozmawiać w mediach - wyjaśniali związkowcy po naradzie. Szkoda. Konfrontacja poglądów (w audycji na żywo) byłaby szansą na może nie porozumienie, lecz przynajmniej nieeskalowanie konfliktu, początek rozmów, do jakich przez ponad dwa miesiące nie doszło. Osobiście, uważam, że to błąd strategiczny aktorów, pracowników z Inicjatywy Pracowniczej.
Ale też ogromne błędy popełnia dyrekcja. Zapytania o zwolnienia, lekceważenie protestów publiczności, ogłoszenie obsady planowanej premiery 'Makbeta' w niefortunnym czasie tuż przed rozpoczęciem spektaklu 'Wycinka', wreszcie komunikat ws. usunięcia z afisza 7 (słownie siedmiu) przedstawień. Jakiekolwiek kryteria - czy to ekonomiczne, czy praktyczne, czy popularnościowe - nie tłumaczą tak jawnie atakującego gestu. Bo co może nastąpić po nim? Równie mocna reakcja.
I nie jestem teraz pewien, która ze stron się w tych zmaganiach wykrwawi. Teoretycznie, siła - nazwijmy ją - militarna należy do władzy (dyrekcja, urząd), lecz w rzeczywistości? Czy gdyby aktorzy zdecydowali się na - na przykład - strajk (skoro protesty milczenia, wsparcie i apele środowiska nie mają dla dyrektora i marszałków znaczenia), tak łatwo przyszłoby komukolwiek z decydentów przejść nad tym do porządku dziennego? Może nawet wybrać telefon odpowiednich służb i wyrazić żądanie usunięcia protestujących z terenu teatru? Czy to jest metoda?
Wycinka siedmiu spektakli w jeden dzień to rzecz bezprecedensowa. Czy nie powinien się był znaleźć bardziej cywilizowany sposób na porządki w teatrze?
Ja bym na miejscu nowego dyrektora grał inną kartą. Napisałbym - na przykład - list-deklarację do Wrocławian z jasnym określeniem powodów i celów mojej obecności w teatrze, zorganizowałbym z własnej inicjatywy otwarte spotkanie, wytłumaczył intencje. Na miejscu artystów urządzających akcje buntu wobec sytuacji wokół Polskiego, odkleiłbym na moment tę taśmę z ust, porozmawiał, zapytał, podjął próbę nawiązania dialogu. Choćby za pośrednictwem radia, jeśli inaczej trudno. A na miejscu urzędników natychmiast zrobiłbym wszystko, by ugasić ogień. To właśnie do nich, do Was, należy ten obowiązek i ta odpowiedzialność.
Nie mam pojęcia, jak potoczy się to wszystko dalej, autentycznie się obawiam, że 'proszę państwa, będzie wojna', z której nikt nie wyjdzie cało. Najbardziej już traci teatr, miasto, sztuka, no i - najważniejsze - ludzie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Ale nie przypuszczaliśmy wtedy, że wojna stanie się doświadczeniem teatralno-społecznym. I że wejdzie w przestrzeń sceny, gdzie brzmiało wiele koncertów galowych PPA, czyli do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Tak się dzieje, niestety. Trudno to dziś inaczej nazywać. Bitwy mają ostatnio miejsce co rusz.
Są protesty, akcje, dyrekcja wysyła zapytania o możliwość zwolnienia członków nieposłusznego jej związku zawodowego, związkowcy-aktorzy nie chcą z dyrekcją rozmawiać przy okrągłym stole radiowym.
Zaprosiliśmy do Radia Wrocław obie strony sporu, w studiu pojawili się dyrektor, przedstawiciel Urzędu Marszałkowskiego (tzw. organizator teatru), szef teatralnej Solidarności. Udział drugiej strony okazał się niemożliwy. - Nie będziemy rozmawiać w mediach - wyjaśniali związkowcy po naradzie. Szkoda. Konfrontacja poglądów (w audycji na żywo) byłaby szansą na może nie porozumienie, lecz przynajmniej nieeskalowanie konfliktu, początek rozmów, do jakich przez ponad dwa miesiące nie doszło. Osobiście, uważam, że to błąd strategiczny aktorów, pracowników z Inicjatywy Pracowniczej.
Ale też ogromne błędy popełnia dyrekcja. Zapytania o zwolnienia, lekceważenie protestów publiczności, ogłoszenie obsady planowanej premiery 'Makbeta' w niefortunnym czasie tuż przed rozpoczęciem spektaklu 'Wycinka', wreszcie komunikat ws. usunięcia z afisza 7 (słownie siedmiu) przedstawień. Jakiekolwiek kryteria - czy to ekonomiczne, czy praktyczne, czy popularnościowe - nie tłumaczą tak jawnie atakującego gestu. Bo co może nastąpić po nim? Równie mocna reakcja.
I nie jestem teraz pewien, która ze stron się w tych zmaganiach wykrwawi. Teoretycznie, siła - nazwijmy ją - militarna należy do władzy (dyrekcja, urząd), lecz w rzeczywistości? Czy gdyby aktorzy zdecydowali się na - na przykład - strajk (skoro protesty milczenia, wsparcie i apele środowiska nie mają dla dyrektora i marszałków znaczenia), tak łatwo przyszłoby komukolwiek z decydentów przejść nad tym do porządku dziennego? Może nawet wybrać telefon odpowiednich służb i wyrazić żądanie usunięcia protestujących z terenu teatru? Czy to jest metoda?
Wycinka siedmiu spektakli w jeden dzień to rzecz bezprecedensowa. Czy nie powinien się był znaleźć bardziej cywilizowany sposób na porządki w teatrze?
Ja bym na miejscu nowego dyrektora grał inną kartą. Napisałbym - na przykład - list-deklarację do Wrocławian z jasnym określeniem powodów i celów mojej obecności w teatrze, zorganizowałbym z własnej inicjatywy otwarte spotkanie, wytłumaczył intencje. Na miejscu artystów urządzających akcje buntu wobec sytuacji wokół Polskiego, odkleiłbym na moment tę taśmę z ust, porozmawiał, zapytał, podjął próbę nawiązania dialogu. Choćby za pośrednictwem radia, jeśli inaczej trudno. A na miejscu urzędników natychmiast zrobiłbym wszystko, by ugasić ogień. To właśnie do nich, do Was, należy ten obowiązek i ta odpowiedzialność.
Nie mam pojęcia, jak potoczy się to wszystko dalej, autentycznie się obawiam, że 'proszę państwa, będzie wojna', z której nikt nie wyjdzie cało. Najbardziej już traci teatr, miasto, sztuka, no i - najważniejsze - ludzie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Thursday, November 10, 2016
Specjalny Muzyczny Weekend Radia Wrocław Kultura
Nie przegapcie! 11-13 listopada w DAB+, aplikacjach mobilnych i na radiowroclawkultura.pl.
Piątek - 11 listopada
Jak co roku, 11 listopada gramy po polsku. Od południa słuchamy płyt, które w swoim czasie narobiły dużo zamieszania na krajowej scenie. A i – jak się przekonamy – dobrze zniosły próbę czasu. Na talerzu naszego radiowego gramofonu kłaść będziemy kolejno następujące albumy: REPUBLIKA „Nowe sytuacje” (12.00), MAREK GRECHUTA i ANAWA „Korowód” (13.00), MAANAM „Nocny patrol” (14.00), KLAN „Mrowisko” (15.00), KLAUS MITFFOCH „Klaus Mitffoch” (16.00), NIEMEN „Enigmatic” (17.00), MORAWSKI WAGLEWSKI NOWICKI HOŁDYS „Świnie” (18.00), KOMEDA QUINTET „Astigmatic” (19.00).
Po tak solidnej dawce muzyki z płyt proponujemy dwie godziny grania na żywo.
Przypomnimy koncert „W Duecie na 70-lecie”, którym Radio Wrocław świętowało niedawno swój jubileusz - godz. 20:00.
A potem do północy piosenki z Przeglądów Piosenki Aktorskiej.
Sobota - 12 listopada
12 listopada NEIL YOUNG obchodzi 71. urodziny. Wiek zacny, ale artysta ani myśli o emeryturze. Na 9 grudnia zapowiada nowy album studyjny (to będzie jego druga płyta w tym roku!), cały czas gra też fenomenalne koncerty, podczas których emanuje iście młodzieńczą energią. Jubilat zacznie swoje występy w Radiu Wrocław Kultura w samo południe, zakończy osiem godzin później. Przez ten czas zaprezentuje się nam od różnych stron - jako muzyk solowy oraz członek grup Buffalo Springfield i CSNY, jako artysta ‘elektryczny’, który zasłużył na miano „ojca chrzestnego grunge’u” i jako muzyk „kameralny”, któremu wystarczy akustyczna gitara, by zaczarować słuchaczy. Sprawdzimy też jak jego muzyka brzmi w wykonaniu innych artystów. Przypomnimy też parę historii z jego życia i kariery.
Niedziela - 13 listopada
Dzięki Akademii Noblowskiej BOB DYLAN znalazł się nagle w centrum zainteresowania światowych mediów. W Radiu Wrocław Kultura zawsze był mile widziany. Teraz, między przyznaniem Dylanowi najbardziej prestiżowej literackiej nagrody a jej odebraniem (albo nie) oddamy jego muzyce większą część niedzieli. Trochę też o nim poopowiadamy. Jako że to jeden z tych artystów, którzy nieustająco wymyślają się na nowo, sprawdzimy jak jego muzyka brzmiała na poszczególnych etapach jego kariery. Posłuchamy Dylana studyjnego i koncertowego. Przekonamy się jak jego piosenki wypadają śpiewane przez innych znakomitych artystów. Jako że ilość dylanowych kowerów idzie w tysiące, uda nam się zaprezentować jedynie drobną ich część. Startujemy z Dylanem o 12.20 (tuż po Studiu 202) i spędzimy z nim osiem kolejnych godzin.
Piątek - 11 listopada
Jak co roku, 11 listopada gramy po polsku. Od południa słuchamy płyt, które w swoim czasie narobiły dużo zamieszania na krajowej scenie. A i – jak się przekonamy – dobrze zniosły próbę czasu. Na talerzu naszego radiowego gramofonu kłaść będziemy kolejno następujące albumy: REPUBLIKA „Nowe sytuacje” (12.00), MAREK GRECHUTA i ANAWA „Korowód” (13.00), MAANAM „Nocny patrol” (14.00), KLAN „Mrowisko” (15.00), KLAUS MITFFOCH „Klaus Mitffoch” (16.00), NIEMEN „Enigmatic” (17.00), MORAWSKI WAGLEWSKI NOWICKI HOŁDYS „Świnie” (18.00), KOMEDA QUINTET „Astigmatic” (19.00).
Po tak solidnej dawce muzyki z płyt proponujemy dwie godziny grania na żywo.
Przypomnimy koncert „W Duecie na 70-lecie”, którym Radio Wrocław świętowało niedawno swój jubileusz - godz. 20:00.
A potem do północy piosenki z Przeglądów Piosenki Aktorskiej.
Sobota - 12 listopada
12 listopada NEIL YOUNG obchodzi 71. urodziny. Wiek zacny, ale artysta ani myśli o emeryturze. Na 9 grudnia zapowiada nowy album studyjny (to będzie jego druga płyta w tym roku!), cały czas gra też fenomenalne koncerty, podczas których emanuje iście młodzieńczą energią. Jubilat zacznie swoje występy w Radiu Wrocław Kultura w samo południe, zakończy osiem godzin później. Przez ten czas zaprezentuje się nam od różnych stron - jako muzyk solowy oraz członek grup Buffalo Springfield i CSNY, jako artysta ‘elektryczny’, który zasłużył na miano „ojca chrzestnego grunge’u” i jako muzyk „kameralny”, któremu wystarczy akustyczna gitara, by zaczarować słuchaczy. Sprawdzimy też jak jego muzyka brzmi w wykonaniu innych artystów. Przypomnimy też parę historii z jego życia i kariery.
Niedziela - 13 listopada
Dzięki Akademii Noblowskiej BOB DYLAN znalazł się nagle w centrum zainteresowania światowych mediów. W Radiu Wrocław Kultura zawsze był mile widziany. Teraz, między przyznaniem Dylanowi najbardziej prestiżowej literackiej nagrody a jej odebraniem (albo nie) oddamy jego muzyce większą część niedzieli. Trochę też o nim poopowiadamy. Jako że to jeden z tych artystów, którzy nieustająco wymyślają się na nowo, sprawdzimy jak jego muzyka brzmiała na poszczególnych etapach jego kariery. Posłuchamy Dylana studyjnego i koncertowego. Przekonamy się jak jego piosenki wypadają śpiewane przez innych znakomitych artystów. Jako że ilość dylanowych kowerów idzie w tysiące, uda nam się zaprezentować jedynie drobną ich część. Startujemy z Dylanem o 12.20 (tuż po Studiu 202) i spędzimy z nim osiem kolejnych godzin.
Wednesday, November 9, 2016
WYCINKA w KULTURZE WROCŁAWSKIEJ
MYŚLI PO KONKURSIE NA DYREKTORA MUZEUM WSPÓŁCZESNEGO WROCŁAW
Trzy osoby wzięły udział w finale konkursu na nowego szefa/nową szefową Muzeum Współczesnego Wrocław. Głosami 7-2 wygrał naukowiec dr Andrzej Jarosz. I szczerze wierzę, że będzie to dobry dyrektor. Ale też szczerze się dziwię za każdym razem, gdy rozmontowuje się dobrze działającą maszynę z jakichś powodów. Przypomnijmy, że - startująca w kolejnym niepotrzebnym konkursie - poprzednia, do końca roku urzędująca, dyrektorka Dorota Monkiewicz (owe dwa głosy komisji) to również współautorka (z Piotrem Krajewskim) koncepcji utworzenia Muzeum Współczesnego we Wrocławiu, kuratorka, osobowość znana w środowisku polskiej sztuki. I obserwując jej pracę we Wrocławiu od kilku lat, zanurzenie w życie kulturalne miasta, pasję i efekty działalności instytucji jej powierzonej (którą faktycznie stworzyła), doprawdy, trudno dziś myśleć o kimś lepszym, kto by to dzieło kontynuował. Z całym szacunkiem i sympatią dla nowego dyrektora.
Monkiewicz miejskim władzom podpadła. Niepochlebnie zrecenzowała wystawę 'Tauromachia' (przyznajmy po tych dwóch latach uczciwie - była to ekspozycja do zapomnienia: błaha, zastępcza, niewarta wydanych na nią środków), zorganizowaną przez miasto jako przedsmak Europejskiej Stolicy Kultury, na którą miały przyjechać picassy prawdziwe, oryginalne, olejne. Jak wiadomo, nie przyjechały. No cóż, Wrocław niby jest miastem spotkań różnych tożsamości, opinii, wzajemnego szacunku, pod warunkiem, że to są te poglądy, ta lojalność, nie inna. Być może chodziło o coś jeszcze, lecz informacje o tym, dlaczego Dorota Monkiewicz po pięciu latach stała się non grata, nigdy nie zostały jasno opinii publicznej przekazane. To, co zrobiła ekipa Monkiewicz przy Placu Strzegomskim, jaką wartość i rangę nadała Muzeum Współczesnemu Wrocław, ile znakomitych wystaw i publikacji się pojawiło, mnie osobiście wystarczy, by nie rozumieć decyzji o nieprzedłużaniu kontraktu.
Tak jak nie doceniły władze województwa artystycznego szczytu Teatru Polskiego we Wrocławiu, tak miejscy urzędnicy zlekceważyli osiągnięcia Muzeum Współczesnego. I zdanie ogromnej części środowiska kulturalnego, które się za Dorotą Monkiewicz ujęło.
Poczucie niesprawiedliwości to - moim zdaniem - jedna z najdotkliwszych w palecie ludzkich emocji i najgrzeszniejsza z krzywd, jaką można z pozycji władzy wyrządzić. I takie poczucie towarzyszy mi w sprawie MWW, TP (ale też np. profesora Adama Chmielewskiego, odsuniętego od projektu Europejskiej Stolicy Kultury kilka lat temu po zwycięskim konkursie). Nie wiem, czemu nie dogadano się Jarosławem Borowcem, byłym naczelnym Wydawnictwa Warstwy, trudno mi się oswoić z rozbratem Wrocławia z do niedawna jeszcze hołubionym Portem Literackim. Owszem, każdemu zarządcy przysługuje prawo poukładania podległych jednostek w autorski sposób, ale w partnerskiej i nowoczesnej przestrzeni powinno się to odbywać w dialogu, a przede wszystkim skrajnej jasności. Nie widzę tych kryteriów w przypadku spraw instytucji powyższych. Tym bardziej to smutne, że dzieje się w roku dla wrocławskiej kultury wyjątkowym. Wyjątkowo - przez powyższe sprawy - nadwyrężonym.
Nie wiem, czy to wina nie najczystszego powietrza, jakim we Wrocławiu oddychamy, czy odurzającej sile przekonania o nieomylności, wrocławscy decydenci co rusz rozmontowują to, co się sprawdza. Pokazując, że nie człowiek się liczy, ale - niesprecyzowana, niewyartykułowana w deklaracji programowej - wizja. Wizja miasta, w którym marnuje się talenty i doświadczenie, nie docenia zaangażowania i serca, profesjonalizmu i autorytetu wielu ludzi, budujących markę Wrocławia. W sztuce WYCINKA w reżyserii Krystiana Lupy, kolejnej z takich postaci, mówi się o wycinaniu marzeń, fałszywym kompromisie, w świecie realnym wycinka trwa w najlepsze. A w miejsce rozkwitłych drzew powoli wstępują zgorzknienie, depresja, gniew i konstruktywny bunt, co widać było podczas Wrocławskiego Kongresu Kultury.
Nie mam pojęcia, czy Dorota Monkiewicz albo Krystian Lupa, Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol i inni znajdą w sobie jeszcze za jakiś czas - po zmianach, jakie naturalnie i nienaturalnie nastąpią - ochotę, by do Wrocławia wrócić (życie uczy, że nie), ale wiedzcie jedno: będzie nam - mnie - Was brakować, bo to nieprawda, iż nie ma niezastąpionych.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Trzy osoby wzięły udział w finale konkursu na nowego szefa/nową szefową Muzeum Współczesnego Wrocław. Głosami 7-2 wygrał naukowiec dr Andrzej Jarosz. I szczerze wierzę, że będzie to dobry dyrektor. Ale też szczerze się dziwię za każdym razem, gdy rozmontowuje się dobrze działającą maszynę z jakichś powodów. Przypomnijmy, że - startująca w kolejnym niepotrzebnym konkursie - poprzednia, do końca roku urzędująca, dyrektorka Dorota Monkiewicz (owe dwa głosy komisji) to również współautorka (z Piotrem Krajewskim) koncepcji utworzenia Muzeum Współczesnego we Wrocławiu, kuratorka, osobowość znana w środowisku polskiej sztuki. I obserwując jej pracę we Wrocławiu od kilku lat, zanurzenie w życie kulturalne miasta, pasję i efekty działalności instytucji jej powierzonej (którą faktycznie stworzyła), doprawdy, trudno dziś myśleć o kimś lepszym, kto by to dzieło kontynuował. Z całym szacunkiem i sympatią dla nowego dyrektora.
Monkiewicz miejskim władzom podpadła. Niepochlebnie zrecenzowała wystawę 'Tauromachia' (przyznajmy po tych dwóch latach uczciwie - była to ekspozycja do zapomnienia: błaha, zastępcza, niewarta wydanych na nią środków), zorganizowaną przez miasto jako przedsmak Europejskiej Stolicy Kultury, na którą miały przyjechać picassy prawdziwe, oryginalne, olejne. Jak wiadomo, nie przyjechały. No cóż, Wrocław niby jest miastem spotkań różnych tożsamości, opinii, wzajemnego szacunku, pod warunkiem, że to są te poglądy, ta lojalność, nie inna. Być może chodziło o coś jeszcze, lecz informacje o tym, dlaczego Dorota Monkiewicz po pięciu latach stała się non grata, nigdy nie zostały jasno opinii publicznej przekazane. To, co zrobiła ekipa Monkiewicz przy Placu Strzegomskim, jaką wartość i rangę nadała Muzeum Współczesnemu Wrocław, ile znakomitych wystaw i publikacji się pojawiło, mnie osobiście wystarczy, by nie rozumieć decyzji o nieprzedłużaniu kontraktu.
Tak jak nie doceniły władze województwa artystycznego szczytu Teatru Polskiego we Wrocławiu, tak miejscy urzędnicy zlekceważyli osiągnięcia Muzeum Współczesnego. I zdanie ogromnej części środowiska kulturalnego, które się za Dorotą Monkiewicz ujęło.
Poczucie niesprawiedliwości to - moim zdaniem - jedna z najdotkliwszych w palecie ludzkich emocji i najgrzeszniejsza z krzywd, jaką można z pozycji władzy wyrządzić. I takie poczucie towarzyszy mi w sprawie MWW, TP (ale też np. profesora Adama Chmielewskiego, odsuniętego od projektu Europejskiej Stolicy Kultury kilka lat temu po zwycięskim konkursie). Nie wiem, czemu nie dogadano się Jarosławem Borowcem, byłym naczelnym Wydawnictwa Warstwy, trudno mi się oswoić z rozbratem Wrocławia z do niedawna jeszcze hołubionym Portem Literackim. Owszem, każdemu zarządcy przysługuje prawo poukładania podległych jednostek w autorski sposób, ale w partnerskiej i nowoczesnej przestrzeni powinno się to odbywać w dialogu, a przede wszystkim skrajnej jasności. Nie widzę tych kryteriów w przypadku spraw instytucji powyższych. Tym bardziej to smutne, że dzieje się w roku dla wrocławskiej kultury wyjątkowym. Wyjątkowo - przez powyższe sprawy - nadwyrężonym.
Nie wiem, czy to wina nie najczystszego powietrza, jakim we Wrocławiu oddychamy, czy odurzającej sile przekonania o nieomylności, wrocławscy decydenci co rusz rozmontowują to, co się sprawdza. Pokazując, że nie człowiek się liczy, ale - niesprecyzowana, niewyartykułowana w deklaracji programowej - wizja. Wizja miasta, w którym marnuje się talenty i doświadczenie, nie docenia zaangażowania i serca, profesjonalizmu i autorytetu wielu ludzi, budujących markę Wrocławia. W sztuce WYCINKA w reżyserii Krystiana Lupy, kolejnej z takich postaci, mówi się o wycinaniu marzeń, fałszywym kompromisie, w świecie realnym wycinka trwa w najlepsze. A w miejsce rozkwitłych drzew powoli wstępują zgorzknienie, depresja, gniew i konstruktywny bunt, co widać było podczas Wrocławskiego Kongresu Kultury.
Nie mam pojęcia, czy Dorota Monkiewicz albo Krystian Lupa, Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol i inni znajdą w sobie jeszcze za jakiś czas - po zmianach, jakie naturalnie i nienaturalnie nastąpią - ochotę, by do Wrocławia wrócić (życie uczy, że nie), ale wiedzcie jedno: będzie nam - mnie - Was brakować, bo to nieprawda, iż nie ma niezastąpionych.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Thursday, November 3, 2016
SPIRALA BŁĘDÓW - znów o Teatrze Polskim we Wrocławiu
TEATR POLSKI we WROCŁAWIU NA ROZDROŻU
Spirala błędów – tak mi się kojarzy kompletnie niepotrzebny spór wokół Teatru Polskiego we Wrocławiu. Spór spowodowany bezpośrednio przez nieprofesjonalnie zaplanowany konkurs, a wcześniej przez nieszczęsne zachowanie urzędników decydujących o losie TP. Przez dwa ostatnie lata przed wygaśnięciem kontraktu Krzysztofa Mieszkowskiego nie zrobili nic, by poprawić sytuację TP, nie kontrolowali jego finansów, wiedząc przecież - bo nikt na ten temat nie milczał - że dobrze nie jest. Swoją rolę odegrał też chyba nieszczęśliwy, niedyplomatyczny sposób dialogu z organizatorem ze strony poprzedniej dyrekcji teatru.
Jak powinno to się było wydarzyć?
Dyrektor Mieszkowski - gdy wiadomo było, że odejść będzie musiał - proponuje kandydata na swojego następcę lub kompetentni urzędnicy marszałkowskiego wydziału kultury znajdują odpowiednią osobę, która zadba o jakość artystyczną, ale też finanse instytucji. Nie przepróbowano bowiem wariantu być może idealnego w tym momencie biografii TP, czyli mianowania szefa naczelnego, który śmiałe (może nadto na te pieniądze) artystyczne ambicje Krzysztofa Mieszkowskiego zrównoważyłby trzeźwym, lecz nie tamującym rozwoju rachunkiem ekonomicznym. Przy ostrożnym naczelnym-ekonomiście pewnie nie powstałyby niesamowite, historyczne DZIADY-CAŁOŚĆ. Albo WYCINKA, objeżdżająca świat, otwierająca najważniejszy na świecie teatralny festiwal w Avignon.
Cezary Morawski – mam wrażenie – nie docenił i nie docenia miejsca, w jakim przyszło mu szefować teatrowi. Ktoś, kto ostatnio prawie wyłącznie reżyseruje koncerty i farsy i/lub w nich gra, to postać z innej scenicznej bajki. Nie na tu i nie na teraz. Ale się nie wycofał z wyścigu po dyrektorską tekę, chciał być następcą Rotbauma, Krasowskiego, Skuszanki, Grzegorzewskiego, Wekslera, Miśkiewicza, wreszcie Mieszkowskiego. Bez papierów na to. Morawski to raczej nie artysta, lecz rzemieślnik, a jego dyrektorskie zachowania budzą wątpliwości. W kontaktach z prasą bez rzecznika wydaje się bezradny, z rzecznikiem – niepoważny, w zetknięciu z materią – protestującą publicznością, niepokornymi aktorami – słabo sobie radzi.
Teatr Polski we Wrocławiu przeżywa(ł) artystyczny rozkwit. Nie dziwią więc protesty aktorów, zadziwiają akcje publiczności. To – na światową skalę – sprawa bez precedensu, by ująć się tak mocnym głosem za (także ich) teatrem.
Morawski znalazł się dziś w trudnej sytuacji, w której brnie jak umie. Pewnie się trochę czuje jak w oblężonej twierdzy, skoro jednak nie posłuchał apeli środowiska (także koleżanek i kolegów po fachu), ma to, co ma. Gęstą atmosferę w teatrze i na widowni. Ale - dopóki piłka w grze - ciągle jakąś szansę. Niestety, mówi do protestujących widzów: jeśli nie chcecie planowanego spektaklu w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, nie przychodźcie. Smutne. Nie da się zebrać wokół teatru publiczności o różnych poglądach estetycznych? Nie wierzę. Ludzie, ciągle i mimo wszystko, potrafią ze sobą rozmawiać o teatrze. Choć jest to coraz trudniejsze. Ktoś tę rękę do dialogu mógłby wyciągnąć, zaprosić np. Instytut Teatralny, może ESK obsadzić w roli mediatora. To jest Teatr Polski we Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury nie wolno milczeć, kiedy dzieją się rzeczy przełomowe.
A Janusz Wiśniewski? Akurat to nazwisko i ten reżyser to nie obciach. Nie jest Wiśniewski Krystianem Lupą, daleko mu do twórczego rozkwitu, ale i nie jest nazwiskiem z łapanki. Coś interesującego mogłoby teoretycznie ze spotkania takiego zespołu aktorskiego z takim reżyserem wyniknąć. I być może nawet tak by się zdarzyło, gdyby Cezary Morawski szedł po dyrektorską buławę przejrzyście, jasno oznajmiając, z kim realnie będzie współpracował. Do dziś (rozpoczyna się trzeci miesiąc pracy nowego szefa) nie wiadomo, kiedy odbędzie się pierwsza premiera. Sąsiedzka Opera Wrocławska (też wystartowała 1 września pod nową wodzą) już rozwiesiła plakaty, dokładnie znamy plan na cały sezon i nawet dalej. Mimo że Ewa Michnik nie zostawiła następcy Marcinowi Nałęcz-Niesiołowskiemu kontraktów.
Wiesław Cichy czy Wojciech Ziemiański byliby doskonałymi Chorymi z urojenia czy Horodniczymi, ale czy oni mieliby ochotę dziś nimi zostać choćby u Wiśniewskiego właśnie? Na teraz wiemy, że aktorzy odchodzą z teatru. Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol, Marcin Pempuś, wcześniej Bartosz Porczyk. I tak dalej. Na nich się nie skończy z pewnością. Kim wypełni Morawski wyrwę? Osobami z aplikacji spływających na ulicę Zapolskiej? Gwiazd tam raczej nie znajdziemy, talenty – być może, tylko kto je oszlifuje? Wychodzi na to, że dyrektor Cezary Morawski gasi światło (sic!). Za chwilę - bez nowości - będą problemy z repertuarem.
Porozumienie czyli Dobro wykuwa się często w sporze-dialogu, w rozmowie, życzliwym wytykaniu błędów, wskazywaniu dróg poprawy, w kompromisie. To nie jest zgniłe słowo. Jeśli milczymy albo okopujemy się na swoich pozycjach, wiedzmy, że prędzej niż później to, co nierozwiązane lub rozwiązane arbitralnie, siłowo, wróci z mocą dużo większą.
Co więc można zrobić? Usiąść do stołu i rozmawiać. Wszyscy zainteresowani ze wszystkimi zainteresowanymi. Większość, mniejszość zespołu TP, urzędnicy, publiczność, komentatorzy. I miasto. I ESK. To jedna z tych wspólnych spraw, które trzeba rozwiązać nie siłą, nie obojętnością, nie grą na przeczekanie. Jestem przekonany, że rozmowa zawsze pomaga, oczyszcza, rozjaśnia i rozpędza chmury nie tylko nad wrocławską kulturą. Tylko czy rozmowa jest jeszcze możliwa?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
PS
Z ostatniej chwili, ze źródeł dobrze poinformowanych: pierwszym tytułem, jaki zamierza wystawić Teatr Polski pod nową dyrekcją ma być nie Molier, nie Gogol, lecz... Szekspir. MAKBET w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.
Spirala błędów – tak mi się kojarzy kompletnie niepotrzebny spór wokół Teatru Polskiego we Wrocławiu. Spór spowodowany bezpośrednio przez nieprofesjonalnie zaplanowany konkurs, a wcześniej przez nieszczęsne zachowanie urzędników decydujących o losie TP. Przez dwa ostatnie lata przed wygaśnięciem kontraktu Krzysztofa Mieszkowskiego nie zrobili nic, by poprawić sytuację TP, nie kontrolowali jego finansów, wiedząc przecież - bo nikt na ten temat nie milczał - że dobrze nie jest. Swoją rolę odegrał też chyba nieszczęśliwy, niedyplomatyczny sposób dialogu z organizatorem ze strony poprzedniej dyrekcji teatru.
Jak powinno to się było wydarzyć?
Dyrektor Mieszkowski - gdy wiadomo było, że odejść będzie musiał - proponuje kandydata na swojego następcę lub kompetentni urzędnicy marszałkowskiego wydziału kultury znajdują odpowiednią osobę, która zadba o jakość artystyczną, ale też finanse instytucji. Nie przepróbowano bowiem wariantu być może idealnego w tym momencie biografii TP, czyli mianowania szefa naczelnego, który śmiałe (może nadto na te pieniądze) artystyczne ambicje Krzysztofa Mieszkowskiego zrównoważyłby trzeźwym, lecz nie tamującym rozwoju rachunkiem ekonomicznym. Przy ostrożnym naczelnym-ekonomiście pewnie nie powstałyby niesamowite, historyczne DZIADY-CAŁOŚĆ. Albo WYCINKA, objeżdżająca świat, otwierająca najważniejszy na świecie teatralny festiwal w Avignon.
Cezary Morawski – mam wrażenie – nie docenił i nie docenia miejsca, w jakim przyszło mu szefować teatrowi. Ktoś, kto ostatnio prawie wyłącznie reżyseruje koncerty i farsy i/lub w nich gra, to postać z innej scenicznej bajki. Nie na tu i nie na teraz. Ale się nie wycofał z wyścigu po dyrektorską tekę, chciał być następcą Rotbauma, Krasowskiego, Skuszanki, Grzegorzewskiego, Wekslera, Miśkiewicza, wreszcie Mieszkowskiego. Bez papierów na to. Morawski to raczej nie artysta, lecz rzemieślnik, a jego dyrektorskie zachowania budzą wątpliwości. W kontaktach z prasą bez rzecznika wydaje się bezradny, z rzecznikiem – niepoważny, w zetknięciu z materią – protestującą publicznością, niepokornymi aktorami – słabo sobie radzi.
Teatr Polski we Wrocławiu przeżywa(ł) artystyczny rozkwit. Nie dziwią więc protesty aktorów, zadziwiają akcje publiczności. To – na światową skalę – sprawa bez precedensu, by ująć się tak mocnym głosem za (także ich) teatrem.
Morawski znalazł się dziś w trudnej sytuacji, w której brnie jak umie. Pewnie się trochę czuje jak w oblężonej twierdzy, skoro jednak nie posłuchał apeli środowiska (także koleżanek i kolegów po fachu), ma to, co ma. Gęstą atmosferę w teatrze i na widowni. Ale - dopóki piłka w grze - ciągle jakąś szansę. Niestety, mówi do protestujących widzów: jeśli nie chcecie planowanego spektaklu w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, nie przychodźcie. Smutne. Nie da się zebrać wokół teatru publiczności o różnych poglądach estetycznych? Nie wierzę. Ludzie, ciągle i mimo wszystko, potrafią ze sobą rozmawiać o teatrze. Choć jest to coraz trudniejsze. Ktoś tę rękę do dialogu mógłby wyciągnąć, zaprosić np. Instytut Teatralny, może ESK obsadzić w roli mediatora. To jest Teatr Polski we Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury nie wolno milczeć, kiedy dzieją się rzeczy przełomowe.
A Janusz Wiśniewski? Akurat to nazwisko i ten reżyser to nie obciach. Nie jest Wiśniewski Krystianem Lupą, daleko mu do twórczego rozkwitu, ale i nie jest nazwiskiem z łapanki. Coś interesującego mogłoby teoretycznie ze spotkania takiego zespołu aktorskiego z takim reżyserem wyniknąć. I być może nawet tak by się zdarzyło, gdyby Cezary Morawski szedł po dyrektorską buławę przejrzyście, jasno oznajmiając, z kim realnie będzie współpracował. Do dziś (rozpoczyna się trzeci miesiąc pracy nowego szefa) nie wiadomo, kiedy odbędzie się pierwsza premiera. Sąsiedzka Opera Wrocławska (też wystartowała 1 września pod nową wodzą) już rozwiesiła plakaty, dokładnie znamy plan na cały sezon i nawet dalej. Mimo że Ewa Michnik nie zostawiła następcy Marcinowi Nałęcz-Niesiołowskiemu kontraktów.
Wiesław Cichy czy Wojciech Ziemiański byliby doskonałymi Chorymi z urojenia czy Horodniczymi, ale czy oni mieliby ochotę dziś nimi zostać choćby u Wiśniewskiego właśnie? Na teraz wiemy, że aktorzy odchodzą z teatru. Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol, Marcin Pempuś, wcześniej Bartosz Porczyk. I tak dalej. Na nich się nie skończy z pewnością. Kim wypełni Morawski wyrwę? Osobami z aplikacji spływających na ulicę Zapolskiej? Gwiazd tam raczej nie znajdziemy, talenty – być może, tylko kto je oszlifuje? Wychodzi na to, że dyrektor Cezary Morawski gasi światło (sic!). Za chwilę - bez nowości - będą problemy z repertuarem.
Porozumienie czyli Dobro wykuwa się często w sporze-dialogu, w rozmowie, życzliwym wytykaniu błędów, wskazywaniu dróg poprawy, w kompromisie. To nie jest zgniłe słowo. Jeśli milczymy albo okopujemy się na swoich pozycjach, wiedzmy, że prędzej niż później to, co nierozwiązane lub rozwiązane arbitralnie, siłowo, wróci z mocą dużo większą.
Co więc można zrobić? Usiąść do stołu i rozmawiać. Wszyscy zainteresowani ze wszystkimi zainteresowanymi. Większość, mniejszość zespołu TP, urzędnicy, publiczność, komentatorzy. I miasto. I ESK. To jedna z tych wspólnych spraw, które trzeba rozwiązać nie siłą, nie obojętnością, nie grą na przeczekanie. Jestem przekonany, że rozmowa zawsze pomaga, oczyszcza, rozjaśnia i rozpędza chmury nie tylko nad wrocławską kulturą. Tylko czy rozmowa jest jeszcze możliwa?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
PS
Z ostatniej chwili, ze źródeł dobrze poinformowanych: pierwszym tytułem, jaki zamierza wystawić Teatr Polski pod nową dyrekcją ma być nie Molier, nie Gogol, lecz... Szekspir. MAKBET w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.
Sunday, October 23, 2016
ZSTĄP, MOJŻESZU (Societas Raffaello Sanzio - Olimpiada Teatralna)
Mocne i poetyckie przedstawienie znów (po O TWARZY) przywiózł do Wrocławia Romeo Castellucci na Olimpiadę Teatralną. Kontakt z jego teatrem to dla jednych wyzwanie, dla innych przeszkoda nie do przejścia. Dziwiła się oklaskom po spektaklu para siedząca za mną, ja się nie dziwię ich zdziwieniu. Jeśli nie poddasz się totalnemu działaniu tego teatru, nie zechcesz otworzyć, poczuć i pomyśleć, to nie ma po co tu wchodzić. Chociaż... Może za jakiś czas przebije się taka sztuka z podświadomości, w którą również celuje włoski mistrz?
Sceniczna akcja zaczyna się jeszcze przed wejściem widzów do sali (ATM na Bielanach) i trwa podczas zajmowania miejsc. Grupa porządnie ubranych ludzi w średnim wieku ocenia i dopasowuje się wzajemnie. Zależą od siebie, podobnie wyglądają, a jednak zdają się potwornie samotni. I nudni. Z obrazu spogląda na nich 'Młody zając' z rysunku Dürera. Nie orzeł, tygrys, nie pies ani małpa. A potem widzimy obracającą się w ogromnym tempie turbinę, w którą wkręcają się peruki z ludzkich włosów. Bezpowrotnie, niebezpiecznie. Wytrąca nas to z mainstreamowej harmonii, wciąga w wir sił daleko mocniejszych niż człowiek. W wir maszyny, w coś potężnego, niekontrolowanego, żywiołowego. Więc i w wir natury?
Scena następna - publiczna toaleta: kobieta obficie krwawi spomiędzy nóg. Jest po porodzie, próbuje się do kogoś dodzwonić, ktoś szarpie za klamkę, czujemy strach i ból krwawiącej i bezradnej. Czy współczucie? Dziecko trafia na śmietnik, a matka na policję, gdzie mimo pozorów (psycholog, pracownicy socjalni) spotyka chłodnego urzędnika, który chce załatwić sprawę i pójść do domu. W końcu nawiązuje się dialog, kobieta mówi, że dziecko ma piękną przyszłość, będzie jak Mojżesz. Dzieciobójczyni? Wariatka? A może dzisiejszy śmietnik to biblijne wody Nilu?
I wreszcie przepiękna, technicznie doskonała, pojemna scena z praprzeszłości człowieka, z jaskini. Tu wszyscy są nadzy, a kobieta opiekuje się dzieckiem, które umiera. Jest rozpacz, ale tylko w niej. Umarło jedno, będzie kolejne, ona je urodzi, do skutku. Po mechaniczno-poddańczym stosunku ona napisze skierowane w stronę widowni SOS, będzie walić w ścianę, ucieleśniając los kobiet, za którymi ujmuje się tym razem Castellucci, choć nie jedynie.
Reżyser-wizjoner, ale i moralista, idzie wszakże dalej. Bo niewolnictwo dotyczy nas wszystkich. Wtrąconych w turbinę życia może nie po naszemu, w nieustająco towarzyszącym, a raczej obezwładniającym hałasie (sfera dźwiękowa w ZSTĄP MOJŻESZU jest niezwykła - jej autor amerykański kompozytor Scott Gibbons współpracuje z Castelluccim od lat).
A tytułowy Mojżesz? Ten, którego Bóg wyznacza na wybawcę Izraelitów z egipskiej niewoli? 'Idź i powiedz faraonowi, żeby wypuścił moich ludzi' - poleca Bóg w słynnej pieśni gospel, śpiewanej przez afro-amerykańskich niewolników w XIX wieku: 'Tell old Pharoah to let my people go'. Czekamy na niego czy znajdziemy w sobie?
ZSTĄP, MOJŻESZU Romea Castellucciego (także niesamowita scenografia) i jego niezawodnych aktorów Societas Raffaello Sanzio to spotkanie z teatrem emocjonalnym, wizualnym i intelektualnym zarazem, z dziełem sztuki.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
............................................................................
ZSTĄP, MOJŻESZU, reż. R. Castellucci, Societas Raffaello Sanzio, pokaz w ramach Olimpiady Teatralnej, Studio ATM Wrocław, 23.10.2016, miejsca nienumerowane
Monday, October 17, 2016
Radio Wrocław Kultura - Wtorek 18.10.2016, godz. 16:00-21:00
Radio Wrocław Kultura DAB+ Teatr (i nie tylko), wtorek, godz. 16:00-21:00, Magda Piekarska, Grzegorz Chojnowski
Od 16:00 zapraszamy na kolejną audycję o sprawach głównie teatralnych, ale czasem nie tylko.
Na początek teatr i Zuzanna Bućko oraz Szymon Bogacz, twórcy spektaklu 'Karskiego historia nieprawdziwa', który jeleniogórski Teatr im. Norwida pokazuje w ramach Olimpiady Teatralnej, jednej z najważniejszych części programu Europejskiej Stolicy Kultury. Dołączy do nas także Katarzyna Majewska, koordynatorka Dolnośląskiej Platformy Teatralnej, by opowiedzieć o innych wrocławskich spotkaniach z teatrem regionu podczas olimpiady. We wtorek też - o 20:00 (Studio na Grobli) - prezentacja 'Mojej Bośni' Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy.
O 18:00 odwiedzi nas Piotr Łukaszczyk, autor serialu 'Stolik', przedsięwzięcia z udziałem znanych aktorów z Wrocławia (i nie tylko), dostępnego w internecie od tygodnia (są już cztery pierwsze odcinki). Kibicujemy i towarzyszymy temu ambitnemu projektowi od roku, cieszymy się, że wreszcie ujrzał światło sieci. Piotrowi będzie towarzyszyć montażysta Bartosz Gajek.
O 19:00 poszerzamy naszą ubiegłotygodniową dyskusję o polskiej kulturze, jej realiach i przyszłości. Zaprosiliśmy do studia Radia Wrocław Kultura uczestników Kongresu Kultury Polskiej, który wzbudził wiele emocji niejedynie środowiskowych w poprzedni weekend. Będą z nami Dominika Kawalerowicz - szefowa działu merytorycznego Europejskiej Stolicy Kultury i Kamil Nowelii z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Do usłyszenia w odbiornikach z DAB+, aplikacjach mobilnych, do zobaczenia na www.radiowroclawkultura.pl.
A po 20 zostańcie na WIECZÓR Z KULTURĄ:
Spotkamy się z niesamowicie utalentowanym (i docenionym) młodym czeskim pisarzem Markiem Šindelką i Anną Wanik, tłumaczką jego książki 'Zostańcie z nami', która właśnie ukazała się pod naszym patronatem. Gościem Wieczoru będzie też wydawczyni tego zbioru opowiadań Julia Różewicz. Opowiemy o planach wydawniczych Wydawnictwa Afera, a książki Marka Šindelki (z autografem autora) będą do zdobycia (zanotujcie adres mailowy: kultura@radiowroclaw.pl). Rzecz jest warta maila, bo w 'Zostańcie z nami' czuć klimat kultowego filmu 'Samotni', a Šindelka pisze tak, jak pisałby Czechow, gdyby żył w XXI wieku w Czechach.
Poza tym przypomnienie zmagań o Angelusa (wygrała świetna i poruszająca 'Księga szeptów' Varujana Vosganiana). Nie zapominamy również o tym, że trwają 50. Wrocławskie Spotkania Jednego Aktora oraz Olimpiada Teatralna.
Poza tym przypomnienie zmagań o Angelusa (wygrała świetna i poruszająca 'Księga szeptów' Varujana Vosganiana). Nie zapominamy również o tym, że trwają 50. Wrocławskie Spotkania Jednego Aktora oraz Olimpiada Teatralna.
Do usłyszenia w Radiu Wrocław Kultura i Radiu Wrocław.
Sunday, October 9, 2016
Zmarł Andrzej Wajda
Zmarł Andrzej Wajda, najważniejszy polski reżyser filmowy, zdobywca Oscara i Złotej Palmy, związany z kilkoma polskimi miastami w sposób szczególny, także z Wrocławiem.
To w tutejszej Wytwórni Filmów Fabularnych zrealizował swój debiutancki film 'Pokolenie', 'Lotną', a także kultowy 'Popiół i diament', nakręcony w 80 procentach w halach WFF oraz w plenerach Wrocławia i Trzebnicy. Przy wrocławskiej ul. Bogusławskiego jest dziś tablica upamiętniająca filmowy plan tego arcydzieła polskiego kina. Dzisiejsze Wzgórze Andersa posłużyło za miejsce słynnej sceny śmierci Maćka Chełmickiego na wysypisku śmieci.
20 lat temu wyreżyserował pierwszy po pożarze spektakl na głównej scenie Teatru Polskiego: 'Improwizacje wrocławskie'.
20 lat temu wyreżyserował pierwszy po pożarze spektakl na głównej scenie Teatru Polskiego: 'Improwizacje wrocławskie'.
W Ossolineum znajdują się m.in. przekazane przez reżysera rękopisy scenariuszy do 'Wesela', 'Zemsty' i 'Pana Tadeusza' oraz ponad 100 plakatów i część nagród, jakie otrzymał w swojej karierze.
Ostatni raz we Wrocławiu pojawił się w czerwcu 2016 i zwiedzał nowo otwarty Pawilon Czterech Kopuł, gdzie oglądał ekspozycję polskiej sztuki współczesnej (Wajda studiował na krakowskiej ASP, ukończył łódzką Filmówkę).
Przeżył 90 lat. Jest Honorowym Obywatelem Wrocławia.
W swojej autobiografii pisał: "Pewnego dnia zrozumiałem, że muszę zrobić film, w którym kamery będą skierowane tylko na Kantora, a reszta zaistnieje na ekranie w jego relacji z aktorami i dialogami spoza ekranu. Geniusz Kantora kazał nam myśleć, że ta niewidziana w teatrze gra nigdy się nie skończy - mam więc czas, aby zrealizować ten film. Niestety, zawsze wcześniej, niż myślisz - śmierć puka do drzwi". Wspominał też, że w dzieciństwie często chorował i na zabawy innych dzieci patrzył z okna: "Rwałem się do życia, ale ono trzymało mnie na dystans. To wyrobiło we mnie pewien rys melancholii, który pozwala mi od czasu do czasu być artystą, nie tylko reżyserem filmowym". (Wydawnictwo Znak, 2013)
Przeżył 90 lat. Jest Honorowym Obywatelem Wrocławia.
W swojej autobiografii pisał: "Pewnego dnia zrozumiałem, że muszę zrobić film, w którym kamery będą skierowane tylko na Kantora, a reszta zaistnieje na ekranie w jego relacji z aktorami i dialogami spoza ekranu. Geniusz Kantora kazał nam myśleć, że ta niewidziana w teatrze gra nigdy się nie skończy - mam więc czas, aby zrealizować ten film. Niestety, zawsze wcześniej, niż myślisz - śmierć puka do drzwi". Wspominał też, że w dzieciństwie często chorował i na zabawy innych dzieci patrzył z okna: "Rwałem się do życia, ale ono trzymało mnie na dystans. To wyrobiło we mnie pewien rys melancholii, który pozwala mi od czasu do czasu być artystą, nie tylko reżyserem filmowym". (Wydawnictwo Znak, 2013)
Saturday, October 8, 2016
LIŻĘ TWOJE SERCE (Teatr Muzyczny Capitol)
Nie wiem, czy tak być miało, czy tak raczej wyszło, ale mamy w Capitolu bardzo sympatyczny, lekki, familijny musical z bardzo melodyjnymi (napisanymi przez Mariusza Obijalskiego i Marcina Januszkiewicza) piosenkami, z których niemal każdą daje się zanucić i taka przyjemna składanka brzmi nam w głowie jeszcze długo po wyjściu z teatru. Prosta opowieść-baśń - deklarowała reżyserka Agnieszka Glińska przed premierą w naszej radiowej rozmowie. I takie właśnie to najnowsze Capitolowe dziecko sceniczne jest. Aż tyle czy jednak mało?
Dla mnie mało i myślę, że też na ligę, w której chyba na stałe chce grać ten teatr. Nawet baśń można bowiem udramatycznić, sprawić, by wygrała wszyta w definicję gatunku magia, nie tylko perypetie, przygody i scenki. Parę zresztą prób udramatycznienia się w spektaklu pojawia, lecz prawie zawsze coś przeszkadza. A to aktorsko przeciętnie, a to ze śpiewem średnio. Mocna scena opowiadająca o wystrzelaniu zwierząt z wrocławskiego zoo mogłaby wbić w fotel, gdyby zadrżały ściany od wykonania piosenki dyrektora. Wolałbym tu usłyszeć oskarżenie zamiast lamentu, zwłaszcza że inscenizacyjnie wszystko działa i w tej akurat scenie scenograficzna bieda spektaklu nie razi.
No właśnie - zwierzęta. Wychodzi na to, że jedynie one tak realnie i naocznie padają ofiarami wojny, ludzie jakoś sobie dają radę. Ktoś strzela z pistoletu, ktoś próbuje gwałcić, lecz za każdym razem w każdym napastniku odzywa się człowiek. Nie tak to było i nawet baśń o wojnie powinna grozę ze sobą nieść. W Capitolu chodzi raczej o przyjaźń i miłość, uśmiech i przypomnienie, że skoro nie ma wojny ani bomby, nie musimy się kryć po piwnicach, kochajmy się. Szlachetne to przesłanie, choć naiwne. Oczywiście, możemy się doszukiwać smaczków nawiązujących do wrocławskiego dzisiaj - nietolerancji, rasizmu, zawirowań polityczno-kulturalnych - tyle że poważna rozmowa o historii, co nie uczy kolejnych pokoleń, zaraz zostaje zgaszona.
Jednakże:
Jeśli chcemy się wybrać z rodziną na przedstawienie z przebojami (tylu hitów nie zawiera żaden Capitolowy musical, można by nimi obdarzyć kilka), by spędzić czas w sumie bezstresowo i zabawowo, pokazać młodzieży świat możliwego współistnienia różnych narodowości, rezerwujemy miejsca na widowni.
Zobaczymy bardzo dobrą rolę Heleny Sujeckiej (Cyganka), która po świetnym epizodzie w JA, PIOTR RIVIERE... wreszcie na scenie gra tak jak w filmach, a więc jak z nut. Jako Dziewczyna (Polka) przekonuje Ewa Szlempo. Obie aktorki pięknie śpiewają. Na drugim planie żąda naszych oklasków Maciej Maciejewski (zabawny Żydowski Aktor), stylowo (niektórzy powiedzą stereotypowo) lwowskie profesorostwo odgrywają Błażej Wójcik i Agnieszka Oryńska-Lesicka, wychowujący synka jak z przedwojennych komedii (Mateusz Bieryt). Zauważamy Polę Błasik (Aktorka) i Artura Caturiana (Dyrektora Teatru/Żołnierza Radzieckiego), do niedawna kolegów z dyplomowego roku PWST (z tego samego roku jest Artur Bocheński - Cygan), śpiewająco wpada nam w ucho i oko Emose Uhunmwangho (Prezydent Miasta).
A kiedy zjawia się na scenie Justyna Szafran w postaci Starej Cyganki, widzimy i słyszymy, czym to przedstawienie mogłoby być, gdyby nie było takie... powierzchowne. Jej song, jej obecność wprowadza coś tajemniczego i mrocznego, coś, czego generalnie w całości mocno brakuje. Podobnie jak perwersji z obiecującego tytułu ('liżę twoje serce' to podobno po romsku 'kocham cię').
To fajny musical jest, w tempie (choreografia Weroniki Pelczyńskiej), ale zbyt wiele tu klimatu z (uroczych) rewiowych filmów Janusza Rzeszewskiego, za mało tego teatru, z jakiego znamy Agnieszkę Glińską.
Ocena (0-6): ~ 4
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
........................................................................................
Agnieszka Glińska, Tomasz Man LIŻĘ TWOJE SERCE, muzyka M. Obijalski, M. Januszkiewicz, teksty piosenek M. Januszkiewicz, reż. A. Glińska. Premiera na Dużej Scenie Teatru Muzycznego Capitol 8.10.2016, rząd VI, miejsce 7
PS Przy takiej formie spektaklu zaaranżowałbym ukłony tradycyjnie, operowo, czyli dałbym satysfakcję i publiczności, i artystom, by oklaskiwać solistów osobno.
NAUKA CHODZENIA (Wrocławski Teatr Współczesny)
Znakomicie znajdują się w swoich rolach aktorki i aktorzy, zwłaszcza Krzesisława Dubielówna i Jerzy Senator kreują popisowe, ale trzygodzinną całość ogląda się ciężko. Zwłaszcza gdy się nie zna twórczości Tadeusza Różewicza.
Niełatwo pogodzić dramatycznego Różewicza z poetyckim, karkołomnym zadaniem jest kombinacja tekstów lżejszych, prześmiewczych z opowieściami o śmierci i holokauście. Może dlatego widownia się przerzedza w przerwie, może z powodu niewejścia w afabularną konwencję, a może tylko dlatego, że to po prostu się dłuży i koniec końców prowadzi do niczego (do Nietzschego zresztą też).
K. Dubielówka i J. Senator, fot. Katarzyna Pałetko (Wrocławski Teatr Współczesny)
Najmocniejszym punktem spektaklu jest monodram-dialogodram na podstawie fragmentu książki 'Matka odchodzi', czego się można spodziewać, bo sam tekst robi wielkie wrażenie, emocjonalnie czytelnika pustosząc i wzbogacając jednocześnie. Miśkiewicz, Dubielówna i Senator powinni z tego zrobić osobne przedstawienie, z którym objechaliby pół świata. Niestety, tutaj, w tak ułożonym kolażu, po różewiczowskich absurdach, śmichach-chichach, gdy pani Krzesisława zaczyna w dziewięćdziesiątej minucie, widzowie mogą mieć dość, na dogrywkę nie mając ochoty. Może antrakt przed tą częścią by pomógł?
Anna Pasić, Maria Kania, fot. Katarzyna Pałetko (Wrocławski Teatr Współczesny)
I jeszcze jedna myśl mi się kołatała po głowie w trakcie oglądania. Że gdyby swojego czasu nie zaprzestano grania 'Białego małżeństwa' Meissner, 'Kartoteki' Zadary, 'Pułapki' Gietzky'ego (wiem, różne tego przyczyny), mielibyśmy na afiszu Współczesnego dziś znacznie pełniejszy i wysokiej jakości obraz twórczości najwybitniejszego wrocławskiego pisarza, któremu Paweł Miśkiewicz składa swoim ambitnie pomyślanym spektaklem hołd, ale za mało radykalny i - jak dla mnie - nie dość wyinscenizowany.
Ocena (0-6): ~ 4.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
................................................
Tadeusz Różewicz NAUKA CHODZENIA, reż. P. Miśkiewicz, premiera na Dużej Scenie Wrocławskiego Teatru Współczesnego, rząd III, miejsce 1
Monday, October 3, 2016
Radio Wrocław Kultura DAB+Teatr
Radio Wrocław Kultura DAB+Teatr, wtorek 16:00-20:00
Mnóstwo gości i wydarzeń przed nami. Zaczniemy tuż po 16:00 rozmową z Pawłem Miśkiewiczem, reżyserem w mieście znanym i wyczekiwanym. Po zrealizowanej dwa lata temu PODRÓŻY ZIMOWEJ (w Teatrze Polskim) tym razem we Wrocławskim Teatrze Współczesnym pojawi się jego spojrzenie na twórczość Tadeusza Różewicza, czyli spektakl pt. NAUKA CHODZENIA - oparty na różnych Różewiczowskich dziełach. Premiera w piątek.
W sobotę w Teatrze Muzycznym Capitol natomiast musical po wrocławsku: LIŻĘ TWOJE SERCE w reżyserii Agnieszki Glińskiej, z tekstem Tomasza Mana. Opowieść o poszukiwaniu miłości i przyjaźni w tuż powojennym Wrocławiu zabrzmi muzyką Mariusza Obijalskiego i Marcina Januszkiewicza (także autora tekstów). W głównych rolach Helena Sujecka (Cyganka) i Ewa Szlempo (Dziewczyna) plus gwiazdy Capitolu i zespół w zbiorowych kreacjach (m.in. Szabrowników i Uchodźców). Zapowiada się historyczny musical z bardzo współczesnymi kontekstami. W studiu będziemy gościć Agnieszkę Glińską i Marcina Januszkiewicza (ok. 16:40).
Po 17:15 ESK 2016 i trochę komentarzy po niedzielnym Wrocławskim Kongresie Kultury oraz premierach: GWIAZDY we Współczesnym, POMNIKA we Wrocławskim Teatrze Lalek.
O 18:00 serial Teatr Polski na antenie Radia Wrocław Kultura. Dwa odcinki. W pierwszym porozmawiamy z Moniką Bolly (aktorką) i Leszkiem Nowakiem (szefem teatralnej Solidarności), którzy popierają nowego dyrektora Cezarego Morawskiego. W drugiej części - po 18:30 - pojawią się widzowie protestujący przeciwko, ich zdaniem, degradującym decyzjom urzędników, którzy Morawskiego uczynili szefem teatru należącego także do nich, publiczności wychowanej na spektaklach z ostatniej dekady.
A o 19:00 przybędzie z wizytą do radia Wrocław Kultura Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy. Po powrocie z Macedonii, gdzie drużyna Modrzejewskiej współtworzyła spektakl PRZERWANA ODYSEJA, poruszający temat uchodźstwa, wykorzystujący motyw z naszej historii, gdy w drugiej połowie lat 1940. Polska przyjęła ponad trzy tysiące macedońskich dzieci, chroniąc je przed grecką wojną domową. Zapytamy również o plany repertuarowe na sezon 2016/17.
A po 20:00:
Wieczór z Kulturą w Radiu Wrocław i Radiu Wrocław Kultura, wtorek, godz. 20:05
W najbliższym wydaniu audycji poświęconej najistotniejszym wydarzeniom dolnośląskiego życia kulturalnego pierwsze nasze radiowe spotkanie z nowym dyrektorem Opery Wrocławskiej Marcinem Nałęcz-Niesiołowskim. Poznamy plan na cały sezon 2016/2017 (są znaczące akcenty i zmiany w stosunku do okresu ponad dwudziestoletniej kadencji poprzedniczki Ewy Michnik). Na premierowy start Verdiowski TRUBADUR (w grudniu). Za to już w tym tygodniu we Wrocławiu święto miłośników dobrych opowieści literackich, czyli Międzynarodowy Festiwal Opowiadania. W tym roku impreza organizowana przez Towarzystwo Aktywnej Komunikacji (jesteśmy na TAK) odbędzie się w Muzeum Pana Tadeusza. Spotkania, przegląd filmowy, koncert, wydawnictwa - o tym opowiedzą w rozmowie z Wieczorem z Kulturą Agnieszka Wolny-Hamkało i Dobromiła Jankowska.
Do usłyszenia w Radiu Wrocław i zobaczenia w Radiu Wrocław Kultura (www.radiowroclawkultura.pl).
Wednesday, September 21, 2016
OJEJ PREMIERY (Teatr Polski we Wrocławiu)
Dyrektor Cezary Morawski ujawnił wreszcie tytuły premier w nowym sezonie wrocławskiego Teatru Polskiego:
Molier CHORY Z UROJENIA, reż. ?
Gogol REWIZOR, reż. ?
Sezon zaplanowany przez poprzedniego dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego miał wyglądać tak:
Kafka PROCES, reż. Krystian Lupa
Caparros GŁÓD, reż. Ewelina Marciniak
Conrad JĄDRO CIEMNOŚCI, reż. Krzysztof Garbaczewski
Wyspiański WYZWOLENIE, reż. Michał Borczuch
Demirski NOWA SZTUKA, reż. Monika Strzępka
A potem: Shakespeare ZIMOWA OPOWIEŚĆ, reż. Monika Pęcikiewicz...
Jak to się mówi: fakty (tytuły) mówią same za siebie. No chyba że CHOREGO zrobi Ostermeier, a REWIZORA van Hove.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
Molier CHORY Z UROJENIA, reż. ?
Gogol REWIZOR, reż. ?
Sezon zaplanowany przez poprzedniego dyrektora Krzysztofa Mieszkowskiego miał wyglądać tak:
Kafka PROCES, reż. Krystian Lupa
Caparros GŁÓD, reż. Ewelina Marciniak
Conrad JĄDRO CIEMNOŚCI, reż. Krzysztof Garbaczewski
Wyspiański WYZWOLENIE, reż. Michał Borczuch
Demirski NOWA SZTUKA, reż. Monika Strzępka
A potem: Shakespeare ZIMOWA OPOWIEŚĆ, reż. Monika Pęcikiewicz...
Jak to się mówi: fakty (tytuły) mówią same za siebie. No chyba że CHOREGO zrobi Ostermeier, a REWIZORA van Hove.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
Monday, September 12, 2016
Morawski po Mieszkowskim - Aktualizacja (Teatr Polski we Wrocławiu)
Przyglądam się i uczestniczę w życiu teatralnym Wrocławia od ponad 10 lat. Teatr Polski jest jednym z jego najważniejszych filarów, dziś w momencie kryzysu, który niektórzy chcieliby nazwać przełomem, inni twierdzą, że w sumie nic się nie stało. Jeden dyrektor zastąpił drugiego i tyle. Protest środowiska, aktorów, reżyserów? E tam, przyjdą nowi. Są nawet takie głosy: 'kto to słyszał, by pracownicy mieli cokolwiek do powiedzenia na temat zmiany dyrektora zakładu pracy'. Ja akurat myślę inaczej. Uważam, że głos pracowników (wszystkich) powinien mieć znaczenie dla podejmujących decyzje o losie owego zakładu pracy. Chyba nie było tak w przypadku konkursu na nowego dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Cezary Morawski - nowy dyrektor - apeluje w Radiu Wrocław Kultura do twórców związanych dotąd z TP, by podtrzymali tę współpracę. By Krystian Lupa czy Ewelina Marciniak wyreżyserowali tu swoje zamówione przez poprzedniego szefa spektakle. Może to brzmieć ugodowo, jak gest wyciągniętej dłoni zatroskanej o los teatru, ale mi pobrzmiewa raczej wynikającym z tymczasowej sytuacji zagraniem na opinie odbiorców mało zorientowanych zarówno we współczesności, jak i historii teatru. Teatr o takiej pozycji i potencjale, czyli wrocławski Polski, zasługuje na poważne traktowanie, a wiec na wizję, skoro nastąpiła zmiana na stanowisku kluczowym dla teatru. Skoro mielibyśmy mieć Lupę i Marciniak tylko pod inną dyrekcją, to o co w tym wszystkim chodzi?
O dyscyplinę finansową i poszerzenie repertuaru - odpowie mi pewnie ktoś. O obie te kwestie się upominałem podczas dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego. W radiowych wywiadach pytałem o nie, starając się wskazać drogę, która mogłaby wieść do tych celów. Silny zastępca ds. ekonomicznych? Właśnie to kiedyś sugerowałem i wiązałem z tym rozwiązaniem duże nadzieje. Nie powiodło się, mimo prób. W dodatku, urzędnicy mało się finansami TP ostatnio przejmowali. A poszerzenie repertuaru? Przecież ono nastąpiło. DZIADY Mickiewicza-Zadary to czysta klasyka. Zresztą wcześniejszych przedstawień Jana Klaty (SPRAWA DANTONA, ZIEMIA OBIECANA, TYTUS ANDRONIKUS) nie przyporządkowałbym do miana teatru poszukującego, eksperymentalnego. Krytykowałem przedstawienia Polskiego niejednokrotnie, nierzadko mocno (np. ZACHODNIE WYBRZEŻE), nie rozumiałem przedwczesnego gaśnięcia tak rokujących spektakli jak choćby BEREK JOSELEWICZ, tak spełnionych jak CZĄSTKI ELEMENTARNE. Lecz punkt dojścia dyrekcji Mieszkowskiego był imponujący i nie był przypadkiem, tylko wartościową ewolucją artystyczną. WYCINKA zainaugurowała festiwal w Avignon. Lepiej się nie da.
Jest w wielu widzach jakaś zrozumiała tęsknota do teatru jak najszerszego, do tego, by zobaczyć w Polskim klasycznie (dziś trudno powiedzieć co to znaczy) wystawiony tekst, taki teatr BBC albo ze złotej setki Teatru TV, co sezon. Ale gdy poprzednik Krzysztofa Mieszkowskiego sprowadził do Wrocławia ARKADIĘ Stopparda w reż. Krzysztofa Babickiego, wcześniej zrealizowaną - z inną obsadą - w Gdańsku i prezentowaną w TV, bardzo nam to zgrzytało. Jak to, tu, gdzie Jarocki, Grzegorzewski, Lupa wystawiali premiery, nagle zaczynamy grać tzw. sieciówki i pewniaki? Ów poprzednik - Bogdan Tosza - musiał odejść, bo nie miał wizji na ten teatr. Tak się złożyło, że wizja wykuła się za dyrekcji Mieszkowskiego, drogą wyboistą, nie od razu. Objawiła się, po to, by w chwili jej rozkwitu, zostać ustrzeloną. I dlatego aktualny – znakomity, nagradzany jako najlepszy w Polsce – zespół aktorski ma poczucie niesprawiedliwości.
Tak, wiem. Są widzowie, którzy tego dzisiejszego języka teatralnego nie rozumieją, chcieliby dla siebie teatru prostszego, atrakcyjniejszego. Mają go. Czasem w Capitolu, czasem we Współczesnym, Komedii, w Operze, w transmisjach z londyńskiego National Theatre w kinie Nowe Horyzonty. A i w Polskim MAŁE ZBRODNIE MAŁŻEŃSKIE w reż. Toszy nie zeszły z afisza, ciągle są grane przy kompletach. Podobnie MAYDAY i OKNO NA PARLAMENT. Chciałoby się czegoś nowego dla tzw. wszystkich? Chciałoby się i to pewnie błąd strategiczno-dyplomatyczny Mieszkowskiego, że nie wyprodukował raz na 2 lata czegoś w tym stylu. Ale może po prostu nie ma na tyle pieniędzy? Może trzeba było tę podstawową programową decyzję o rozwoju w kierunku ambitniejszym podjąć, by marka Polskiego na nowo zaistniała w świadomości polskiego, europejskiego i światowego widza?
Mieszkamy we Wrocławiu, stolicy kultury, przestrzeni, która zawsze sprzyjała nurtom przekraczającym tzw. mainstream, środek, sztukę mieszczańską, bezpieczną. To ten filar powinniśmy pielęgnować przede wszystkim, zwłaszcza że tutejsza publiczność potrafi taką sztukę docenić.
Czy da się w XXI wieku i obecnej sytuacji Polskiego robić teatr o trzech twarzach? Tu komedia, tam lektura lub rocznica, a tam coś trudniejszego? Nie wiem. Finansowo wątpię. Artystycznie? Nie jestem przekonany, ale może jednak? Wiem, że w ostatnich sezonach Teatr Polski we Wrocławiu grał w Lidze Mistrzów, a teraz – po wymianie trenera, odejściu ważnych zawodników, prawdopodobnych kolejnych transferach – mamy znak zapytania i niepewność. Cezary Morawski złudzenia, że dogada się z Lupą czy Marciniak, musi odłożyć w niebyt, ujawniając w końcu, z kim i jaki konkretnie teatr chce budować. Do Radia Wrocław Kultura na wywiad przyszedł w towarzystwie Sławomira Olejniczaka. To m.in. reżyser słuchowisk radiowych. Czy to on będzie jednym z najbliższych współpracowników nowego dyrektora? Kto jeszcze?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
Cezary Morawski - nowy dyrektor - apeluje w Radiu Wrocław Kultura do twórców związanych dotąd z TP, by podtrzymali tę współpracę. By Krystian Lupa czy Ewelina Marciniak wyreżyserowali tu swoje zamówione przez poprzedniego szefa spektakle. Może to brzmieć ugodowo, jak gest wyciągniętej dłoni zatroskanej o los teatru, ale mi pobrzmiewa raczej wynikającym z tymczasowej sytuacji zagraniem na opinie odbiorców mało zorientowanych zarówno we współczesności, jak i historii teatru. Teatr o takiej pozycji i potencjale, czyli wrocławski Polski, zasługuje na poważne traktowanie, a wiec na wizję, skoro nastąpiła zmiana na stanowisku kluczowym dla teatru. Skoro mielibyśmy mieć Lupę i Marciniak tylko pod inną dyrekcją, to o co w tym wszystkim chodzi?
O dyscyplinę finansową i poszerzenie repertuaru - odpowie mi pewnie ktoś. O obie te kwestie się upominałem podczas dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego. W radiowych wywiadach pytałem o nie, starając się wskazać drogę, która mogłaby wieść do tych celów. Silny zastępca ds. ekonomicznych? Właśnie to kiedyś sugerowałem i wiązałem z tym rozwiązaniem duże nadzieje. Nie powiodło się, mimo prób. W dodatku, urzędnicy mało się finansami TP ostatnio przejmowali. A poszerzenie repertuaru? Przecież ono nastąpiło. DZIADY Mickiewicza-Zadary to czysta klasyka. Zresztą wcześniejszych przedstawień Jana Klaty (SPRAWA DANTONA, ZIEMIA OBIECANA, TYTUS ANDRONIKUS) nie przyporządkowałbym do miana teatru poszukującego, eksperymentalnego. Krytykowałem przedstawienia Polskiego niejednokrotnie, nierzadko mocno (np. ZACHODNIE WYBRZEŻE), nie rozumiałem przedwczesnego gaśnięcia tak rokujących spektakli jak choćby BEREK JOSELEWICZ, tak spełnionych jak CZĄSTKI ELEMENTARNE. Lecz punkt dojścia dyrekcji Mieszkowskiego był imponujący i nie był przypadkiem, tylko wartościową ewolucją artystyczną. WYCINKA zainaugurowała festiwal w Avignon. Lepiej się nie da.
Jest w wielu widzach jakaś zrozumiała tęsknota do teatru jak najszerszego, do tego, by zobaczyć w Polskim klasycznie (dziś trudno powiedzieć co to znaczy) wystawiony tekst, taki teatr BBC albo ze złotej setki Teatru TV, co sezon. Ale gdy poprzednik Krzysztofa Mieszkowskiego sprowadził do Wrocławia ARKADIĘ Stopparda w reż. Krzysztofa Babickiego, wcześniej zrealizowaną - z inną obsadą - w Gdańsku i prezentowaną w TV, bardzo nam to zgrzytało. Jak to, tu, gdzie Jarocki, Grzegorzewski, Lupa wystawiali premiery, nagle zaczynamy grać tzw. sieciówki i pewniaki? Ów poprzednik - Bogdan Tosza - musiał odejść, bo nie miał wizji na ten teatr. Tak się złożyło, że wizja wykuła się za dyrekcji Mieszkowskiego, drogą wyboistą, nie od razu. Objawiła się, po to, by w chwili jej rozkwitu, zostać ustrzeloną. I dlatego aktualny – znakomity, nagradzany jako najlepszy w Polsce – zespół aktorski ma poczucie niesprawiedliwości.
Tak, wiem. Są widzowie, którzy tego dzisiejszego języka teatralnego nie rozumieją, chcieliby dla siebie teatru prostszego, atrakcyjniejszego. Mają go. Czasem w Capitolu, czasem we Współczesnym, Komedii, w Operze, w transmisjach z londyńskiego National Theatre w kinie Nowe Horyzonty. A i w Polskim MAŁE ZBRODNIE MAŁŻEŃSKIE w reż. Toszy nie zeszły z afisza, ciągle są grane przy kompletach. Podobnie MAYDAY i OKNO NA PARLAMENT. Chciałoby się czegoś nowego dla tzw. wszystkich? Chciałoby się i to pewnie błąd strategiczno-dyplomatyczny Mieszkowskiego, że nie wyprodukował raz na 2 lata czegoś w tym stylu. Ale może po prostu nie ma na tyle pieniędzy? Może trzeba było tę podstawową programową decyzję o rozwoju w kierunku ambitniejszym podjąć, by marka Polskiego na nowo zaistniała w świadomości polskiego, europejskiego i światowego widza?
Mieszkamy we Wrocławiu, stolicy kultury, przestrzeni, która zawsze sprzyjała nurtom przekraczającym tzw. mainstream, środek, sztukę mieszczańską, bezpieczną. To ten filar powinniśmy pielęgnować przede wszystkim, zwłaszcza że tutejsza publiczność potrafi taką sztukę docenić.
Czy da się w XXI wieku i obecnej sytuacji Polskiego robić teatr o trzech twarzach? Tu komedia, tam lektura lub rocznica, a tam coś trudniejszego? Nie wiem. Finansowo wątpię. Artystycznie? Nie jestem przekonany, ale może jednak? Wiem, że w ostatnich sezonach Teatr Polski we Wrocławiu grał w Lidze Mistrzów, a teraz – po wymianie trenera, odejściu ważnych zawodników, prawdopodobnych kolejnych transferach – mamy znak zapytania i niepewność. Cezary Morawski złudzenia, że dogada się z Lupą czy Marciniak, musi odłożyć w niebyt, ujawniając w końcu, z kim i jaki konkretnie teatr chce budować. Do Radia Wrocław Kultura na wywiad przyszedł w towarzystwie Sławomira Olejniczaka. To m.in. reżyser słuchowisk radiowych. Czy to on będzie jednym z najbliższych współpracowników nowego dyrektora? Kto jeszcze?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
Sunday, September 4, 2016
Marek Krajewski MOCK
Komuś, kto namówił Marka Krajewskiego do powrotu do postaci Eberharda Mocka, chętnie postawię cztery kwarty najprzedniejszego wrocławskiego piwa, choć mam wątpliwości, czy będzie tak smaczne jak to od Kipkego, Haasego czy Scholtza. Najnowsza powieść byłego klasycznego filologa, dziś klasyka polskiego kryminału retro jest znakomita, dorównuje chyba najlepszej dotąd z Krajewskich książek 'Śmierci w Breslau'.
Tytułowy Mock ma trzydziestkę i pracuje w obyczajówce jako wachmistrz, marzy o wydziale kryminalnym, ale widoki na policyjne przenosiny są żadne. Los przychodzi mu jednak z pomocą, mimo że z początku wygląda to na coś wręcz przeciwnego. W szykowanej do wielkiego otwarcia monumentalnej Hali Stulecia dochodzi do rytualnego morderstwa. Ponieważ sprawę trzeba rozwiązać szybko, przed przyjazdem cesarza do Breslau, zaangażowani zostają w nią wszyscy, a Mock - jak to Mock - wplątuje się w akcję wyjątkowo. Więcej nie zdradzę, dopowiadając tylko, iż mord zaledwie rozkręca fabułę, w której - jak smugi jasnego przedpierwszowojennego słońca w oknach i lufcikach budowli Maxa Berga - pobłyskują spiski masonów i pangermanów, a zamach na Wilhelma II zestawiono z zamachem na Stalina wybierającego się do Wrocławia na kongres intelektualistów.
Spokojnie. Mamy wprawdzie firmowy u Krajewskiego powrót do przyszłości, ale główna część akcji dzieje się w 1913 roku w ukochanych przez czytelników prozy pana Marka przestrzeniach niegdysiejszego Wrocławia. Znów Szewska jest Shuhbrücke, Ogród Staromiejski to Zwinger, a Karkonoska - czyli ulica, przy której stoi gmach Radia Wrocław - nazywa się Julius-Schotländer-Strasse. Eberhard je, pije i daje upust swojej męskości, wędrując po mrocznych i eleganckich punktach na mapie wiosennego miasta. O działalność przestępczą podejrzewa samego Hansa Poeltziga, architekta Pawilonu Czterech Kopuł. Pojawia się również w życiu Mocka kobieta fascynująca, baronowa-ginekolog, w wieku balzakowskim, wyzwolona, mądra, piękna i wpływowa. Wszetecznica, lecz z wysokiej półki. A w jednej z trzecioplanowych ról występuje niejaki Otto Krajewsky, jak wyznaje autor w posłowiu: postać autentyczna.
Szesnasta powieść Marka Krajewskiego musi spodobać się miłośnikom gatunku, bo - warto to ogłosić gromko i z uznaniem - na mistrzowskim poziomie jest każdy element tego literackiego rzemiosła: intryga, doskonale odmalowane miejsca, wyraziście sportretowani bohaterowie. Działa w 'Mocku' wszystko. Od fabuły po styl. A capite ad calcem*.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
.......................................
Marek Krajewski MOCK, Znak, 2016
*Od stóp do głów, w całości.
Monday, August 22, 2016
Morawski za Mieszkowskiego (Teatr Polski we Wrocławiu)
To było do przewidzenia, że nie Krzysztof Mieszkowski poprowadzi Teatr Polski we Wrocławiu w nowym sezonie. Że MKiDN nie zgodzi się na żaden status dotychczasowego dyrektora w TP, było jasne dla wszystkich na chłodno obserwujących tzw. konkurs na szefa tego teatru. Wchodząc do polityki Krzysztof Mieszkowski też musiał zdawać sobie z ewentualnych konsekwencji sprawę. Nie jest to dla mnie zatem żadne zaskoczenie. Ale... po cichu liczyłem na jakiś cud. Bo:
1/ powinno mieć znaczenie zdanie zespołu, który w większości za Mieszkowskim stanął,
2/ powinna mieć znaczenie silna pozycja wrocławskiego Teatru Polskiego w Europie, wypracowana przez ostatnią dekadę.
Nic z tego. Swoim werdyktem urzędnicy powiedzieli: my wiemy lepiej.
Po raz kolejny powtórzę: nie pojmuję, dlaczego w Polsce to urzędnicy decydują o artystycznej przyszłości instytucji kultury, dlaczego komisja konkursowa nie składa się wyłącznie z uznanych ekspertów. Po co np. wśród jej członków rzecznik urzędu, a nie kurator ESK ds. teatru?
Jakim dyrektorem będzie Cezary Morawski - nie wiem. O jego programie nie wiadomo nic, dorobek teatralno-dyrektorski ma niewielki. Ale Mieszkowski też go nie miał w chwili obejmowania funkcji. Dziś zatem wypada kibicować nowemu, lecz...
Budzi wątpliwości sam konkurs, no niestety, transparentny inaczej. Budzi niepokój reakcja Krystiana Lupy, który najpewniej nie dokończy pracy nad PROCESEM wg Kafki. Odchodzą aktorzy z Bartoszem Porczykiem na czele. I jeszcze jedno: Morawski postawił pewien warunek. Że obejmie stanowisko tylko wtedy, gdy dług teatru zostanie anulowany. To ponad milion złotych. Z czyich pieniędzy urząd marszałkowski ten dług zapłaci?
Jakie chmury pojawią się nad Teatrem Polskim we Wrocławiu jesienią? Odpowiedź poznamy wraz z pierwszą premierą pod wodzą nowego szefa. Sukces da nadzieję, porażka pójdzie na konto urzędników popierających w głosowaniu Cezarego Morawskiego i osobiście na konto aktualnego wicemarszałka odpowiedzialnego za kulturę w regionie, którego najważniejsze miasto jest właśnie Europejską Stolicą Kultury.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
1/ powinno mieć znaczenie zdanie zespołu, który w większości za Mieszkowskim stanął,
2/ powinna mieć znaczenie silna pozycja wrocławskiego Teatru Polskiego w Europie, wypracowana przez ostatnią dekadę.
Nic z tego. Swoim werdyktem urzędnicy powiedzieli: my wiemy lepiej.
Po raz kolejny powtórzę: nie pojmuję, dlaczego w Polsce to urzędnicy decydują o artystycznej przyszłości instytucji kultury, dlaczego komisja konkursowa nie składa się wyłącznie z uznanych ekspertów. Po co np. wśród jej członków rzecznik urzędu, a nie kurator ESK ds. teatru?
Jakim dyrektorem będzie Cezary Morawski - nie wiem. O jego programie nie wiadomo nic, dorobek teatralno-dyrektorski ma niewielki. Ale Mieszkowski też go nie miał w chwili obejmowania funkcji. Dziś zatem wypada kibicować nowemu, lecz...
Budzi wątpliwości sam konkurs, no niestety, transparentny inaczej. Budzi niepokój reakcja Krystiana Lupy, który najpewniej nie dokończy pracy nad PROCESEM wg Kafki. Odchodzą aktorzy z Bartoszem Porczykiem na czele. I jeszcze jedno: Morawski postawił pewien warunek. Że obejmie stanowisko tylko wtedy, gdy dług teatru zostanie anulowany. To ponad milion złotych. Z czyich pieniędzy urząd marszałkowski ten dług zapłaci?
Jakie chmury pojawią się nad Teatrem Polskim we Wrocławiu jesienią? Odpowiedź poznamy wraz z pierwszą premierą pod wodzą nowego szefa. Sukces da nadzieję, porażka pójdzie na konto urzędników popierających w głosowaniu Cezarego Morawskiego i osobiście na konto aktualnego wicemarszałka odpowiedzialnego za kulturę w regionie, którego najważniejsze miasto jest właśnie Europejską Stolicą Kultury.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI, Radio Wrocław Kultura
Saturday, July 23, 2016
NIEZNAJOMA DZIEWCZYNA, CREATIVE CONTROL, MARAZM, ZJEDNOCZONE STANY MIŁOŚCI (16 NH)
2 dni temu niepochlebnie pisałem o 'Juliecie' Pedra Almodovara, czyli reżysera, który mnie kiedyś otwierał estetycznie i tematycznie, nie opuszczałem żadnej premiery, a dziś... A dziś - nie wiem, dlaczego akurat podczas oglądania filmu braci Dardenne - pomyślałem, że może jednak zbyt surowo oceniam mistrza. Nie wiodło mu się ostatnio, krytykowali go nawet miłośnicy, więc może trochę z bezradności i pragnienia przełamania tej passy sięgnął po prozę Alice Munro, nie zrobił filmu całkowicie autorskiego. I trzeba na tę - moim zdaniem nieudaną - próbę popatrzeć łagodniej...
'Nieznajoma dziewczyna' Jean-Pierre'a i Luca Dardenne'ów to dzieło na szóstkę (w skali do sześciu). Mówi właściwie o tym samym, co 'Julieta'. O sumieniu, poczuciu winy, uczuciach i sekretach, które rosną. I też mamy grecką tragedię jako punkt odniesienia. Z tą różnicą, że Dardenne'owie są sobą, nie usiłują, opowiadają prostą i niesamowicie nasyconą treścią historię młodej lekarki, poświęcającej się swojemu zawodowi i pacjentom. Jenny popełnia jeden błąd, który spróbuje naprawić. Dzięki takim ludziom jak ona (znakomita Adele Haenel) świat może być lepszy, dzięki takim filmom jak 'Nieznajoma dziewczyna' chce się inaczej na siebie i innych spojrzeć. Zobaczcie tę Antygonę z Liege koniecznie, na festiwalu lub później.
Z dotąd zobaczonych na Nowych Horyzontach filmów na piątkę z plusem oceniam amerykański 'Creative Control'. Nie ma cienia przesady we frazie: tak kręciłby dziś młod(sz)y Woody Allen. Nawet decyzja o zrealizowaniu opowieści dziejącej się w niedalekiej przyszłości w czarno-białych kolorach zbliża dzieło Benjamina Dickinsona do Allenowego 'Manhattanu'. Główny bohater (grany przez samego scenarzystę i reżysera) to copywriter w agencji reklamowej, zakochany w nie tej, co trzeba, w dodatku dziewczynie najlepszego przyjaciela. I w związku z nie tą, co trzeba. Uwikłany w naczelne uzależnienia współczesnych pokoleń: środki napędzające, technologię, pracę. A przy tym szukający miłości. Podobnie jak w przypadku Jenny, jego działania ujawnią fałszywe nuty życia kręgu osób. Tylko czy ktoś z tej lekcji coś zapamięta? Dickinson to artysta, na którego nie można nie zwrócić uwagi, już stworzył film absolutnie spełniony. Nowoczesny i ponadczasowy.
Oglądałem jeszcze izraelski 'Marazm', typowo nowohoryzontowe niespieszne kino o przełomowym momencie w czyimś życiu. Mira, niepracująca żona swego męża, tego męża traci i zaczyna zauważać, że istnieje coś więcej niż tytułowa inercja, jaka zapanowała w jej domu. Sporo tu niedomówień, czających się w zaułkach problemów, lecz jest to też droga w jedną - jaśniejszą, bo aktywną, przygodową - stronę. Chyba. Niezły film, ale nie niezbędny (na minus cztery).
I wreszcie 'Zjednoczone stany miłości' Tomasza Wasilewskiego. Premierowy polski pokaz właśnie we Wrocławiu, zjawiły się wszystkie gwiazdy, wszyscy aktorzy wymienieni w filmowej czołówce (bardzo dobrze to świadczy o pozycji Nowych Horyzontów). Panowie (Chyra, Simlat, Tyndyk) oraz panie: Magdalena Cielecka, Julia Kijowska, Dorota Kolak, Marta Nieradkiewicz. Ten film znów należy do kobiet i o kobietach mówi. A może chodzi o jedną kobietę? O Polskę? Bez zinterpretowania 'Zjednoczonych stanów miłości' jako alegorii Polski tuż po przełomie 1989 roku też da się film Wasilewskiego oglądać z zaciekawieniem (naprawdę dobry scenariusz - nagrodzony na festiwalu w Berlinie, peany na cześć aktorek i aktorów oczywiste), lecz poza feministyczny nurt lub tradycję moralnego niepokoju nie wychodzi (tyle że tamto kino opowiadało o swoim tu i teraz). Bez myślenia symbolicznego film kuleje z prostego powodu: wszyscy znamy kobiety (i mężczyzn), które także w tamtym okresie miłość znalazły. Za to alegoria od czasu do czasu w polskim widzeniu nie tak dalekiej historii może się przydać. Tylko nie mam pojęcia komu pozwoliliśmy się wykorzystać. Rynkowi? Nie przekonuje mnie konkluzja 'Zjednoczonych stanów miłości', ale 100 minut mija niepostrzeżenie. W skali 0-6: mocna czwórka.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................
NIEZNAJOMA DZIEWCZYNA, reż. J. i L. Dardenne, CREATIVE CONTROL, reż. B. Dickinson, MARAZM, reż. I. Haguel, ZJEDNOCZONE STANY MIŁOŚCI, reż. T. Wasilewski; 16 Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty, 22-23 lipca 2016, miejsca zawsze kiedy się da z brzegu (tzw. aisle)
'Nieznajoma dziewczyna' Jean-Pierre'a i Luca Dardenne'ów to dzieło na szóstkę (w skali do sześciu). Mówi właściwie o tym samym, co 'Julieta'. O sumieniu, poczuciu winy, uczuciach i sekretach, które rosną. I też mamy grecką tragedię jako punkt odniesienia. Z tą różnicą, że Dardenne'owie są sobą, nie usiłują, opowiadają prostą i niesamowicie nasyconą treścią historię młodej lekarki, poświęcającej się swojemu zawodowi i pacjentom. Jenny popełnia jeden błąd, który spróbuje naprawić. Dzięki takim ludziom jak ona (znakomita Adele Haenel) świat może być lepszy, dzięki takim filmom jak 'Nieznajoma dziewczyna' chce się inaczej na siebie i innych spojrzeć. Zobaczcie tę Antygonę z Liege koniecznie, na festiwalu lub później.
Z dotąd zobaczonych na Nowych Horyzontach filmów na piątkę z plusem oceniam amerykański 'Creative Control'. Nie ma cienia przesady we frazie: tak kręciłby dziś młod(sz)y Woody Allen. Nawet decyzja o zrealizowaniu opowieści dziejącej się w niedalekiej przyszłości w czarno-białych kolorach zbliża dzieło Benjamina Dickinsona do Allenowego 'Manhattanu'. Główny bohater (grany przez samego scenarzystę i reżysera) to copywriter w agencji reklamowej, zakochany w nie tej, co trzeba, w dodatku dziewczynie najlepszego przyjaciela. I w związku z nie tą, co trzeba. Uwikłany w naczelne uzależnienia współczesnych pokoleń: środki napędzające, technologię, pracę. A przy tym szukający miłości. Podobnie jak w przypadku Jenny, jego działania ujawnią fałszywe nuty życia kręgu osób. Tylko czy ktoś z tej lekcji coś zapamięta? Dickinson to artysta, na którego nie można nie zwrócić uwagi, już stworzył film absolutnie spełniony. Nowoczesny i ponadczasowy.
Oglądałem jeszcze izraelski 'Marazm', typowo nowohoryzontowe niespieszne kino o przełomowym momencie w czyimś życiu. Mira, niepracująca żona swego męża, tego męża traci i zaczyna zauważać, że istnieje coś więcej niż tytułowa inercja, jaka zapanowała w jej domu. Sporo tu niedomówień, czających się w zaułkach problemów, lecz jest to też droga w jedną - jaśniejszą, bo aktywną, przygodową - stronę. Chyba. Niezły film, ale nie niezbędny (na minus cztery).
I wreszcie 'Zjednoczone stany miłości' Tomasza Wasilewskiego. Premierowy polski pokaz właśnie we Wrocławiu, zjawiły się wszystkie gwiazdy, wszyscy aktorzy wymienieni w filmowej czołówce (bardzo dobrze to świadczy o pozycji Nowych Horyzontów). Panowie (Chyra, Simlat, Tyndyk) oraz panie: Magdalena Cielecka, Julia Kijowska, Dorota Kolak, Marta Nieradkiewicz. Ten film znów należy do kobiet i o kobietach mówi. A może chodzi o jedną kobietę? O Polskę? Bez zinterpretowania 'Zjednoczonych stanów miłości' jako alegorii Polski tuż po przełomie 1989 roku też da się film Wasilewskiego oglądać z zaciekawieniem (naprawdę dobry scenariusz - nagrodzony na festiwalu w Berlinie, peany na cześć aktorek i aktorów oczywiste), lecz poza feministyczny nurt lub tradycję moralnego niepokoju nie wychodzi (tyle że tamto kino opowiadało o swoim tu i teraz). Bez myślenia symbolicznego film kuleje z prostego powodu: wszyscy znamy kobiety (i mężczyzn), które także w tamtym okresie miłość znalazły. Za to alegoria od czasu do czasu w polskim widzeniu nie tak dalekiej historii może się przydać. Tylko nie mam pojęcia komu pozwoliliśmy się wykorzystać. Rynkowi? Nie przekonuje mnie konkluzja 'Zjednoczonych stanów miłości', ale 100 minut mija niepostrzeżenie. W skali 0-6: mocna czwórka.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................
NIEZNAJOMA DZIEWCZYNA, reż. J. i L. Dardenne, CREATIVE CONTROL, reż. B. Dickinson, MARAZM, reż. I. Haguel, ZJEDNOCZONE STANY MIŁOŚCI, reż. T. Wasilewski; 16 Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty, 22-23 lipca 2016, miejsca zawsze kiedy się da z brzegu (tzw. aisle)
Thursday, July 21, 2016
JULIETA i ZAGUBIONA AUTOSTRADA (16 NOWE HORYZONTY)
Dzięki Almodovarowi wielu polskich artystów (i widzów) nauczyło się kiedyś, jak niewiele czasem od kiczu do sztuki. Hiszpański reżyser używał emocji melodramatu obficie w swoich najlepszych filmach i zawsze trafiał w serce, potrafiąc zaintrygować również intelekt. Właściwie jedno i drugie stawało się jednym podczas doświadczania tych więcej niż kilku arcydzieł i dzieł, jakie się Almodovarowi (i widzom) zdarzyły.
Ale najnowsza 'Julieta' tego szlifu już nie ma. Próba zekranizowania kompletnie niepasujących do poetyki Almodovara opowiadań Alice Munro to chyba największa porażka w filmografii Hiszpana (OK - 'Skóra, w której żyję' to mocna konkurencja w tej kategorii). Emocji malutko, fabuła przewidywalna, makabrycznie tym razem dosłowna muzyka towarzysząca niby zwrotom akcji, takie sobie role (wyjątkiem Rossy de Palma i Inma Cuesta). I ta namolna sugestia płynąca z ekranu, żebyśmy może poszukali niuansów w błahej opowieści o matce i córce, winie i karze, losie powtórzonym. Niuanse u Almodovara to my znajdowaliśmy nieraz, ale w powodzi, sztormie, w ogniu nieoczekiwanych wydarzeń, w południowej temperaturze napięć. Tutaj się nudzimy. No dobrze, ja się nudzę. Koleżanka recenzentka stwierdziła, gdy użyłem przymiotnika 'słaby' w odniesieniu do 'Juliety': 'bo nie jesteś kobietą'. Czyżby to rzeczywiście było babskie kino? I czy to komplement?
Ciekawsze od głównego są wątki z tła. Postać rzeźbiarki Avy (co ma symbolizować falliczny bożek jej autorstwa?) znacznie wydaje się ciekawsza od bohaterki tytułowej, bardziej interesująca jest relacja między rodzicami Juliety, niż biografia dziewczyny, która się zakochała w pociągu w pewnym Xoanie, też kochającym, nie do końca wiernym rybaku. Oglądałem ten film, momentami zadając takie pytanie: po co pan, panie Pedro, chce być nasyconym kolorami Bergmanem? To nie pański świat, nie pańskie buty. Zagadnięty pomiędzy seansem a seansem znany polski reżyser, bywalec Nowych Horyzontów, nazwał 'Julietę' nieporozumieniem i szmirą. I coś w tym, niestety, jest. Czytajcie Munro zamiast oglądać Almodovara w tej wersji.
Tak mi się zaczął szesnasty festiwal T Mobile Nowe Horyzonty. Słabo, ale i tak uwielbiam klimat tej imprezy, bezpośredniość, uśmiechy i chęć rozmowy obcych sobie osób połączonych oglądaniem tych samych filmów. Nie ma tego żaden inny wrocławski festiwal.
Po 'Juliecie' pobiegłem na 'Zagubioną autostradę' do NFM-u. O operze na podstawie filmu Lyncha na razie (a może i na zawsze) mam do powiedzenia mało. Muzycznie brzmi intrygująco, co orkiestra pewnie cyzelowana przez Marzenę Diakun oddała idealnie w akustycznym ogrodzie rozkoszy przy Placu Wolności. No ale istnieje płyta i można sobie posłuchać bez wychodzenia z domu (na dobrym sprzęcie efekt podobny). Doskonała była - wokalnie, interpretacyjnie i aktorsko - Barbara Kinga Majewska. To sporo, bo prawdziwy diament, lecz nie przyszedłem na recital. Więcej mi po tym wieczorze nie zostanie w głowie. Przeszarżowane role (szczególnie nieudany Mr Eddie Davida Mossa), nijakie libretto, przeciętne rozwiązania sceniczne, zero niepokoju, jakim tchnął pierwowzór. Jeśli robić z filmu teatr, to sama nowa ścieżka dźwiękowa nie wystarczy. Trzeba dużo, dużo więcej.
Jutro kolejne filmy i - jak to na Horyzontach - ryzyko wyboru. To też uwielbiam.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
---------------------------------
JULIETA, reż. Pedro Almodovar (kino Nowe Horyzonty, sala 1, rząd V, miejsce 9; ZAGUBIONA AUTOSTRADA, reż. Natalia Korczakowska (Narodowe Forum Muzyki, sala główna, rząd VII, miejsce 7; 16 MIędzynarodowy Festiwal Filmowy Nowe Horyzonty, 21 lipca 2016
Sunday, May 22, 2016
37 Przegląd Piosenki Aktorskiej
1. Trzonem tegorocznej edycji Przeglądu miały być trzy koncerty specjalne, opowiadające historie wrocławskie. Powiodły się, choć nie w pełni. Po BUDORIGUM zostanie nam - wrocławianom - sporo zabawnych, aluzyjnych anegdot i doskonałych wykonań, ale nie wiem, na jak długo. To było pełne uciechy widowisko, szybko jednak ulatniające swój kabaretowy czar. Nie czepiałbym się, gdyby Formacja Chłopięca Legitymacje występowała częściej, lecz po 11 latach, po przeglądowej gali oczekiwałem trochę więcej. Mimo to daję piątkę.
Najwyżej z całego tryptyku oceniam jednak A. w reżyserii Wiktora Rubina, pomyślane zupełnie inaczej. Muzyka T'ien Lai na dziedzińcu Arsenału zabrzmiała wyjątkowo, a sam koncert celował raczej w naszą wewnętrzną aurę niż w intelekt. Efekt: bardzo nowoczesny, pod skórę wdzierający się zestaw spójnych songów o uniwersalnym wymiarze. Na szóstkę z minusem (bo, niestety, czasem nie było słychać tekstów).
Spektakl kresowo-easternowy (3:10 DO YUMY) miał szansę, aby stać się tą wieńczącą festiwal galą (bo co to za gala, która zaczyna PPA). Ale chyba z powodu szybkości pracy i braku czasu na przygotowania wyszła połówka. Z bardziej lub mniej udanymi występami. Zamiast wzruszającej opowieści rekapitulującej powojenne dzieje miasta i jego napływowych mieszkańców dostaliśmy tej opowieści próbę. Obiecującą, niespełnioną. Z niezrównaną Beatą Fudalej (i potem długo nic). Na czwórkę.
2. Na czwórkę oceniam koncert finałowy z przedwojennymi hitami. Szanuję wizję Natalii Korczakowskiej, by przenieść tamte harmonie w czasie i przestrzeni, ale nie odczułem pod hełmem i kombinezonem scenicznych kosmonautów emocji. Mimo znakomitych aranżacji (Adam Lepka) jakoś te poszczególne propozycje (choć świetnie zaśpiewane) przelatywały przez uszy, a scenograficzno-scenariuszowe spoiwo wyprało też wartość tamtych przebojów może największą: wdzięk.
Za to konkurs aktorskiej interpretacji piosenki mógł się naprawdę podobać. Do tego stopnia, że my, dziennikarze, mieliśmy ogromny kłopot z podjęciem decyzji, kto ma otrzymać przez nas przyznawanego Tukana. Podobali się właściwie wszyscy laureaci-finaliści i nie byłoby żadnego ale, gdyby wygrał ktoś inny. Poziom wysoki, pomysły ciekawe, konkurs - jak widać - na dobre odżył. Jurorzy wskazali na Artura Caturiana, dziennikarze na Adama Turczyka, publiczność na Ewę Prus. Trudno o trafniejsze rozwiązania.
No właśnie, publiczność. Bywała zdezorientowana. Wybierając Ewę Prus, zdaje się, zasugerowała dyrektorowi Ceziemu Studniakowi, by nie zapominał o przeglądowej tradycji, o tych tzw. długich sukniach, które są na tym festiwalu potrzebne, bo to nie powinien być tylko festiwal dla młodszych. EUROPEJCZYCY to trochę za mało dla starszych bywalców PPA (brytyjski cover band Beatlesów okazał się nieporozumieniem).
3. Ale też trzeba powiedzieć, że Studniak to dyrektor odważny, dzięki czemu zobaczyliśmy we Wrocławiu genialny spektakl TR Warszawa pt. NIETOPERZ Kornela Mandruczo (część widzów wychodziła z niego właśnie z powodu dezorientacji). To mój prywatny nr 1 tegorocznego przeglądu. Nie widziałem jednak mocno oklaskiwanego Benjamina Clementine'a ani JERUSALEM Jordiego Savalla (choć znam ten projekt z płyty), nie udało mi się posłuchać Lior Schoov (jak pisze moja radiowa koleżanka 'absolutnie zachwycającej'). Z przyjemnością wspominam za to amerykański duet Faun Fables i ich serdeczną bezpretensjonalność przy zachowaniu wysokiej jakości wykonawczej wraz z czymś, co nazwałbym podejściem amatora. 'Karuzela z Madonnami' w ich wersji kołacze mi się ciągle w głowie.
Pokazał się z bardzo dobrej strony ubiegłoroczny zwycięzca konkursu Maciej Musiałowski. W monodramie pt. BOHATER ujawnił to, o co nie tylko go podejrzewaliśmy, wręcz byliśmy pewni, że mamy w mieście sceniczną Osobowość. I rzeczywiście. Maciej wyszedł z pozytywnym przekazem, domagając się w imieniu bohaterów (nie jedynie literackich) więcej luzu, uśmiechu, pomyślniejszych losów (fantastyczny pomysł autora Michała Pabiana). Zamiast pakować nas w kabałę depresji, cierpienia czy samobójstwa - dajcie nam kawał tekstu niosącego ludziom otuchę. O TAK!
4'12" i koniec. No a na zwieńczenie 37 PPA zobaczyliśmy ponad czterominutowy performans Agaty Dudy-Gracz, która wprawdzie zasłużenie otrzymała dyplom mistrzowski, stając się członkinią Kapituły im. Aleksandra Bardiniego, ale tą akurat propozycją nie zachwyciła. To, co zrobili artyści zaproszeni do 4'12" I KOŃCA, spokojnie wykonaliby statyści pod wodzą Takiej reżyserki. Przesłanie, owszem, czytelne: niczego się z historii Europy kolejne pokolenia nie uczą, depcząc Ideały w imię własnych idei, zabijając niepokornych, innych, nie naszych. Ale nie robiła ta seria ezgekucji do muzyki Leszka Możdżera i wystrzałów z pistoletów, karabinów wrażenia. I wcale nie dlatego, że jesteśmy na zbrodnie dziś nieczuli. Przeciwnie. Jesteśmy czuli, tylko chcemy od teatru niosącego podobną wiadomość czegoś więcej niż show. Więcej ugrałoby ustawienie jednej dramatycznej sceny - jako stopklatki - i przeczekanie jej przez 4 minuty, by przez 12 sekund obserwować, jak postaci padają na scenę od wystrzałów. Może udałoby się wtedy poczuć więź z ofiarami.
Oczywiście, nie widziałem wszystkiego, ale: 37 Przegląd Piosenki Aktorskiej to edycja bardziej niż udana, nadaktywna pod względem ilości wydarzeń, lecz trzymająca wysoki poziom. Czy przegląd powinien zostać w majowym terminie? Sądząc także po funkcjonującej przy Teatrze Muzycznym Capitol estradzie plenerowej, zdecydowanie TAK.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.......................................
37 Przegląd Piosenki Aktorskiej, Wrocław, 2017. Ocena (w skali 0-6): 5
Wednesday, May 4, 2016
TRUDNY WYBÓR NOWEGO DYREKTORA OPERY WROCŁAWSKIEJ
Można by rzec: i wszystko wiadomo. Że konkurs został rozstrzygnięty i nowym dyrektorem Opery Wrocławskiej zostaje Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Ale to na razie jedynie rekomendacja komisji konkursowej. Jedynie?
Ostatnie słowo należy do zarządu województwa. Zarząd nie musi się zgodzić z decyzją komisji - to nawet dość częsta praktyka. Bywa i tak, że to ostatni w postępowaniu konkursowym na koniec wygrywa. Oczywiście, taka sytuacja zawsze rodzi wątpliwości. Dlaczego nie postawiono na kandydata komisji, której członkowie byli przy tzw. przesłuchaniach, mieli więc okazję na rozmowę, dodatkowe pytania do złożonego na piśmie planu artystyczno-finansowego, na bliższe poznanie osoby mającej kierować tak ważną dolnośląską instytucją, jak Opera Wrocławska. Kwestii zdobytego podczas rozmów zaufania nie da się nie docenić.
Ale też można zrozumieć ewentualne różnice zdań co do wizji operowej przyszłości, zwłaszcza w momencie, gdy z dyrektorskiego fotela odchodzi jedna z najważniejszych osobowości tutejszej kultury ostatnich kilkudziesięciu dekad. Zaakceptować zatem werdykt komisji (byli w niej przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego) czy jeszcze się wahać? Odpowiedzialność za sukces lub porażkę spada na zarząd, nie komisję.
W kategoriach sportowych w większości dyscyplin wynik 5:4 (tak rozłożyły się głosy komisji) jest ostateczny i klarowny, w kategoriach artystyczno-kulturalnych niekoniecznie. Przyjrzyjmy się finałowym kandydatom.
Ten, który teoretycznie wygrał: Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Dyrygent z dorobkiem, nagraniami, znaczącymi osiągnięciami, laureat srebrnej Glorii Artis, doktor habilitowany. Wieloletni szef naczelny i artystyczny filharmonii w Białymstoku, to on doprowadził do powstania Opery i Filharmonii Podlaskiej - Europejskiego Centrum Kultury. W środowisku bardzo ceniony za śrubowanie poziomu orkiestr, za pamięć o muzycznej edukacji. No ale z powodu konfliktu ze współpracownikami musiał się z Białymstokiem pożegnać. Chciał za bardzo? W sądzie pracy wygrał proces o niesłuszne odwołanie. We Wrocławiu jako kierownik muzyczny zrealizował jeden tytuł: nieźle przyjetego EUGENIUSZA ONIEGINA. Ma poczucie humoru, nie stroni od scenicznych żartów, potrafi na koncercie zaśpiewać. Podobno ma poparcie Ewy Michnik.
Ten, który teoretycznie przegrał: Tomasz Janczak. Tenor, reżyser, dyrektor artystyczny Filharmonii Sudeckiej, były szef artystyczny Teatru Muzycznego w Lublinie. Wiele ról zaśpiewanych w Lublinie i na innych scenach, w Polsce i Europie, realizator superprodukcji operowych. Doktor wokalistyki, absolwent wrocławskiej Akademii Muzycznej, śpiewał w Teatrze Muzycznym - Operetce Wrocławskiej, w Operze Wrocławskiej występuje w udanym aktorskim przedstawieniu pt. KWARTET (wraz z żoną Elżbietą Kaczmarzyk-Janczak). Od początku było wiadomo, że jeśli zostanie dyrektorem, pomagać mu będzie (w roli dyrektor artystycznej) Aleksandra Kurzak - jedna z najbardziej znanych w świecie i rozchwytywanych polskich sopranistek. Wrocławianka. Zatem tę kandydaturę trzeba rozpatrywać jako duet.
I którą z opcji by Państwo wybrali?
Trudny orzech do zgryzienia. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że urzędnicy marszałkowscy byli w komisji za wyborem duetu Kurzak-Janczak, ministerialni poparli Nałęcz-Niesiołowskiego. Z tym też podczas dyskusji przed ostateczną decyzją zarząd województwa będzie się musiał liczyć. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego współprowadzi (czyli współfinansuje) operę. Marcin Nałęcz-Niesiołowski to opcja bardziej elitarna, gwarancja jakości. Tomasz Janczak stawiał w swojej twórczości operowej na dzieła - powiedzmy - lżejsze, popularne. Aleksandra Kurzak sprawdza się w różnym repertuarze, na najlepszych scenach świata z Metropolitan Opera na czele, ma znajomości, jej mężem jest słynny śpiewak Roberto Alagna. Oboje ciągle ewentualni dyrektorzy wystąpili w ubiegłym roku na koncercie DWA ŻYWIOŁY. Z wałbrzyską orkiestrą w Hali Stulecia śpiewali Aleksandra Kurzak z Krzysztofem Cugowskim, pod dyrekcją Tomasza Janczaka - pomysłodawcy wydarzenia.
Nie zazdroszczę wyboru. Czy decydujemy się na rozwiązanie może pewniejsze i bezpieczniejsze (Nałęcz-Niesiołowski), czy dajemy trzyletnią szansę bardzo intrygującemu tandemowi? Hm.
Cóż, zarząd sam sobie winien, bo w przypadku takich instytucji, jak Opera Wrocławska, w chwilach szczególnie znaczących - po ponad dwudziestoletniej dyrekcji Ewy Michnik - nie trzeba koniecznie ogłaszać konkursu. Trzeba mieć na następcę pomysł. A są ludzie, którzy mogli w tej sprawie pomóc. Niestety, w komisji nie zasiadali.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Ostatnie słowo należy do zarządu województwa. Zarząd nie musi się zgodzić z decyzją komisji - to nawet dość częsta praktyka. Bywa i tak, że to ostatni w postępowaniu konkursowym na koniec wygrywa. Oczywiście, taka sytuacja zawsze rodzi wątpliwości. Dlaczego nie postawiono na kandydata komisji, której członkowie byli przy tzw. przesłuchaniach, mieli więc okazję na rozmowę, dodatkowe pytania do złożonego na piśmie planu artystyczno-finansowego, na bliższe poznanie osoby mającej kierować tak ważną dolnośląską instytucją, jak Opera Wrocławska. Kwestii zdobytego podczas rozmów zaufania nie da się nie docenić.
Ale też można zrozumieć ewentualne różnice zdań co do wizji operowej przyszłości, zwłaszcza w momencie, gdy z dyrektorskiego fotela odchodzi jedna z najważniejszych osobowości tutejszej kultury ostatnich kilkudziesięciu dekad. Zaakceptować zatem werdykt komisji (byli w niej przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego) czy jeszcze się wahać? Odpowiedzialność za sukces lub porażkę spada na zarząd, nie komisję.
W kategoriach sportowych w większości dyscyplin wynik 5:4 (tak rozłożyły się głosy komisji) jest ostateczny i klarowny, w kategoriach artystyczno-kulturalnych niekoniecznie. Przyjrzyjmy się finałowym kandydatom.
Ten, który teoretycznie wygrał: Marcin Nałęcz-Niesiołowski. Dyrygent z dorobkiem, nagraniami, znaczącymi osiągnięciami, laureat srebrnej Glorii Artis, doktor habilitowany. Wieloletni szef naczelny i artystyczny filharmonii w Białymstoku, to on doprowadził do powstania Opery i Filharmonii Podlaskiej - Europejskiego Centrum Kultury. W środowisku bardzo ceniony za śrubowanie poziomu orkiestr, za pamięć o muzycznej edukacji. No ale z powodu konfliktu ze współpracownikami musiał się z Białymstokiem pożegnać. Chciał za bardzo? W sądzie pracy wygrał proces o niesłuszne odwołanie. We Wrocławiu jako kierownik muzyczny zrealizował jeden tytuł: nieźle przyjetego EUGENIUSZA ONIEGINA. Ma poczucie humoru, nie stroni od scenicznych żartów, potrafi na koncercie zaśpiewać. Podobno ma poparcie Ewy Michnik.
Ten, który teoretycznie przegrał: Tomasz Janczak. Tenor, reżyser, dyrektor artystyczny Filharmonii Sudeckiej, były szef artystyczny Teatru Muzycznego w Lublinie. Wiele ról zaśpiewanych w Lublinie i na innych scenach, w Polsce i Europie, realizator superprodukcji operowych. Doktor wokalistyki, absolwent wrocławskiej Akademii Muzycznej, śpiewał w Teatrze Muzycznym - Operetce Wrocławskiej, w Operze Wrocławskiej występuje w udanym aktorskim przedstawieniu pt. KWARTET (wraz z żoną Elżbietą Kaczmarzyk-Janczak). Od początku było wiadomo, że jeśli zostanie dyrektorem, pomagać mu będzie (w roli dyrektor artystycznej) Aleksandra Kurzak - jedna z najbardziej znanych w świecie i rozchwytywanych polskich sopranistek. Wrocławianka. Zatem tę kandydaturę trzeba rozpatrywać jako duet.
I którą z opcji by Państwo wybrali?
Trudny orzech do zgryzienia. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że urzędnicy marszałkowscy byli w komisji za wyborem duetu Kurzak-Janczak, ministerialni poparli Nałęcz-Niesiołowskiego. Z tym też podczas dyskusji przed ostateczną decyzją zarząd województwa będzie się musiał liczyć. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego współprowadzi (czyli współfinansuje) operę. Marcin Nałęcz-Niesiołowski to opcja bardziej elitarna, gwarancja jakości. Tomasz Janczak stawiał w swojej twórczości operowej na dzieła - powiedzmy - lżejsze, popularne. Aleksandra Kurzak sprawdza się w różnym repertuarze, na najlepszych scenach świata z Metropolitan Opera na czele, ma znajomości, jej mężem jest słynny śpiewak Roberto Alagna. Oboje ciągle ewentualni dyrektorzy wystąpili w ubiegłym roku na koncercie DWA ŻYWIOŁY. Z wałbrzyską orkiestrą w Hali Stulecia śpiewali Aleksandra Kurzak z Krzysztofem Cugowskim, pod dyrekcją Tomasza Janczaka - pomysłodawcy wydarzenia.
Nie zazdroszczę wyboru. Czy decydujemy się na rozwiązanie może pewniejsze i bezpieczniejsze (Nałęcz-Niesiołowski), czy dajemy trzyletnią szansę bardzo intrygującemu tandemowi? Hm.
Cóż, zarząd sam sobie winien, bo w przypadku takich instytucji, jak Opera Wrocławska, w chwilach szczególnie znaczących - po ponad dwudziestoletniej dyrekcji Ewy Michnik - nie trzeba koniecznie ogłaszać konkursu. Trzeba mieć na następcę pomysł. A są ludzie, którzy mogli w tej sprawie pomóc. Niestety, w komisji nie zasiadali.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Tuesday, May 3, 2016
POŁAWIACZE PEREŁ (Opera Wrocławska)
Mam problem z POŁAWIACZAMI PEREŁ w wersji Waldemara Zawodzińskiego. Nie mam żadnych zastrzeżeń do POŁAWIACZY PEREŁ w wersji Ewy Michnik.
Świetnie zagrana i zaśpiewana całość (no, może można było orkiestrę poprowadzić ciszej w scenach, gdy soliści są głębiej na scenie) ma pewne braki i irytacje inscenizacyjne. Moim zdaniem. Publiczność - w wielkiej większości - była zachwycona.
Co to za braki?
Przede wszystkim to, co dolegało też przebojowym OPOWIEŚCIOM HOFFMANA. Czyli umowność. Tam w trzecim akcie Zawodziński przypiął tancerkom paryskiego kabaretu sztuczny biust (bo przecież nagiego biustu w polskiej operze być nie może), tu zaaranżował scenę niby-gwałtu przez ubranie. Nie wierzę, że w teatrze dramatycznym zrobiłby to samo. W teatrze dramatycznym widzowie by się śmiali. W operze... wyciągali głowy, szeroko otwierając oczy i pytając towarzyszy: co się dzieje. To ważna scena, znacząca dla odbioru postawy bohaterów, a zostajemy w niepewności. Był gwałt czy tylko przystawianie się? Zbytnia umowność i symboliczność we współcześnie wystawianej operze, w mieście na wskroś kulturalnie europejskim, nie powinna się zdarzać. Albo, albo. Niech wreszcie trochę realizmu, trochę życia w te operowe złocenia ktoś tchnie.
Po drugie, właśnie złocenia. Czyli kostiumy (Małgorzaty Słoniowskiej). Nie mam pojęcia, jak ubierali się poławiacze pereł na cejlońskiej wyspie, ale dziwnie przypominali bojarów z BORYSA GODUNOWA. I te długie płaszcze solistów... Trochę więcej wyobraźni, please.
Po trzecie, sztampa. Jeśli się widziało sceny zbiorowe (z chórem) w BORYSIE GODUNOWIE (poprzedniej realizacji Waldemara Zawodzińskiego przy Świdnickiej) i porówna się je z tym, co wykreowano tym razem, hm, widać różnicę? Podobne jest myślenie o scenicznej przestrzeni, a naprawdę od TAKIEGO inscenizatora chciałoby się nie tyle więcej, co inaczej.
Nie zdobył mojej uwagi balet. Nie olśniła ani choreografia (Janina Niesobska), ani jej wykonanie. Doceniam intencje i starania, sięganie po różne taneczne tradycje, lecz tym razem wyszło poprawnie, nie błyskotliwie. Również technicznie.
I jeszcze jedno: nie trzeba tak precyzyjnie dogrywać ruchu do muzycznych fraz. To trąci zaledwie rzemiosłem.
Ale poza tym:
Wokalnie było znakomicie!!! To wspaniałe przeżycie posłuchać Sang-Jun Lee (Nadir - piękny głos, rewelacja wieczoru), Mariusza Godlewskiego (Zurga - Godlewski to od kilku sezonów pewniak), Makariya Pihury (mocny Nurabad) i Joanny Moskowicz (Leila). Ich partie-role musiały przekonać każdego. Najtrudniej miała Joanna Moskowicz, bo suspense, z jakim oczekujemy pojawienia się kapłanki, jest spory, a akurat dla tej postaci Bizet nie okazał się zbyt łaskawy w melodie. Dotrzymać kroku mężczyznom, których arie same się słuchają - zadanie podwójnie niełatwe. Leila to postać kluczowa, trzeba ją zinterpretować i zaprezentować zmysłowo, wydobyć i prostą dziewczynę wciągniętą w los kapłanki-dziewicy, i drzemiącą (wybuchającą) w niej kobietę, która kocha i pożąda. Wrocławska sopranistka dała radę, nie tylko w koloraturach, nie tylko śpiewając leżąc, połowę spektaklu grając boso. Szkoda, że tak rzadko widzimy ją w premierowych spektaklach. Częstsze pojawianie się śpiewaczki podczas pierwszego wieczoru = większa pewność siebie.
Atutem POŁAWIACZY PEREŁ jest takie potraktowanie miłosnego trójkąta, jakie chyba wcześniej nie wybrzmiało w podobnie przekonujący sposób. Miłość i przyjaźń rzadko w historii opery i literatury są sobie wierne. Tu tak się dzieje, w poświęceniu znajdując ofiarę i ukojenie.
Na osobne uznanie zasługuje operowy chór, potrafiący - dowodem to przedstawienie - wszystko.
Jednym zdaniem:
Na POŁAWIACZY PEREŁ pójść warto dla muzyki, śpiewu i dla nieoczywistej historii. Nie pożałujecie, mimo wątpliwości.
Ocena (0-6): 4,5
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
......................................
G. Bizet POŁAWIACZE PEREŁ, reż. W. Zawodziński, kier. muz. Ewa Michnik, Opera Wrocławska, 30 kwietnia 2016, balkon I, rząd 2, miejsce 10