W niedzielę 20 listopada od godziny 18 transmitujemy występ Raz, Dwa, Trzy. Zabrzmi więc muzyka z jednego z naszych ulubionych talerzyków. Zespół jest w jubileuszowej trasie pełnej wrażeń i sukcesów. Rok temu pamiętny wieczór w NFM, ponad miesiąc temu zagrali w katowickiej sali NOSPR-u z tamtejszą orkiestrą. 26 lat temu zwyciężyli na 26. Studenckim Festiwalu Piosenki. Od ponad ćwierć wieku budują swoje artystyczne 'skądokąd' na materiale autorskim i twórczo pożyczonym (Osiecka, Młynarski), a sufitu nie widać. Ciekaw byłbym ich wersji piosenek Grechuty. W niedzielę zadrży sufit Sali Koncertowej Radia Wrocław i głośniki odbiorników z systemem DAB+. Można też słuchać mobilnie w aplikacji na smartfony i na www.radiowroclawkultura.pl. W niedzielę możemy być szczęśliwi.
Wednesday, November 16, 2016
Tuesday, November 15, 2016
Proszę Państwa, Teatr Polski
Proszę państwa, będzie wojna - tak brzmiał tytuł gali Przeglądu Piosenki Aktorskiej, przygotowanej w ubiegłym roku przez Monikę Strzępkę i Pawła Demirskiego. Wtedy chodziło o realne - jak nam się wydawało - widmo zbrojnego konfliktu na świecie. Dziś to widmo ciągle nam się śni, czyż nie?
Ale nie przypuszczaliśmy wtedy, że wojna stanie się doświadczeniem teatralno-społecznym. I że wejdzie w przestrzeń sceny, gdzie brzmiało wiele koncertów galowych PPA, czyli do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Tak się dzieje, niestety. Trudno to dziś inaczej nazywać. Bitwy mają ostatnio miejsce co rusz.
Są protesty, akcje, dyrekcja wysyła zapytania o możliwość zwolnienia członków nieposłusznego jej związku zawodowego, związkowcy-aktorzy nie chcą z dyrekcją rozmawiać przy okrągłym stole radiowym.
Zaprosiliśmy do Radia Wrocław obie strony sporu, w studiu pojawili się dyrektor, przedstawiciel Urzędu Marszałkowskiego (tzw. organizator teatru), szef teatralnej Solidarności. Udział drugiej strony okazał się niemożliwy. - Nie będziemy rozmawiać w mediach - wyjaśniali związkowcy po naradzie. Szkoda. Konfrontacja poglądów (w audycji na żywo) byłaby szansą na może nie porozumienie, lecz przynajmniej nieeskalowanie konfliktu, początek rozmów, do jakich przez ponad dwa miesiące nie doszło. Osobiście, uważam, że to błąd strategiczny aktorów, pracowników z Inicjatywy Pracowniczej.
Ale też ogromne błędy popełnia dyrekcja. Zapytania o zwolnienia, lekceważenie protestów publiczności, ogłoszenie obsady planowanej premiery 'Makbeta' w niefortunnym czasie tuż przed rozpoczęciem spektaklu 'Wycinka', wreszcie komunikat ws. usunięcia z afisza 7 (słownie siedmiu) przedstawień. Jakiekolwiek kryteria - czy to ekonomiczne, czy praktyczne, czy popularnościowe - nie tłumaczą tak jawnie atakującego gestu. Bo co może nastąpić po nim? Równie mocna reakcja.
I nie jestem teraz pewien, która ze stron się w tych zmaganiach wykrwawi. Teoretycznie, siła - nazwijmy ją - militarna należy do władzy (dyrekcja, urząd), lecz w rzeczywistości? Czy gdyby aktorzy zdecydowali się na - na przykład - strajk (skoro protesty milczenia, wsparcie i apele środowiska nie mają dla dyrektora i marszałków znaczenia), tak łatwo przyszłoby komukolwiek z decydentów przejść nad tym do porządku dziennego? Może nawet wybrać telefon odpowiednich służb i wyrazić żądanie usunięcia protestujących z terenu teatru? Czy to jest metoda?
Wycinka siedmiu spektakli w jeden dzień to rzecz bezprecedensowa. Czy nie powinien się był znaleźć bardziej cywilizowany sposób na porządki w teatrze?
Ja bym na miejscu nowego dyrektora grał inną kartą. Napisałbym - na przykład - list-deklarację do Wrocławian z jasnym określeniem powodów i celów mojej obecności w teatrze, zorganizowałbym z własnej inicjatywy otwarte spotkanie, wytłumaczył intencje. Na miejscu artystów urządzających akcje buntu wobec sytuacji wokół Polskiego, odkleiłbym na moment tę taśmę z ust, porozmawiał, zapytał, podjął próbę nawiązania dialogu. Choćby za pośrednictwem radia, jeśli inaczej trudno. A na miejscu urzędników natychmiast zrobiłbym wszystko, by ugasić ogień. To właśnie do nich, do Was, należy ten obowiązek i ta odpowiedzialność.
Nie mam pojęcia, jak potoczy się to wszystko dalej, autentycznie się obawiam, że 'proszę państwa, będzie wojna', z której nikt nie wyjdzie cało. Najbardziej już traci teatr, miasto, sztuka, no i - najważniejsze - ludzie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Ale nie przypuszczaliśmy wtedy, że wojna stanie się doświadczeniem teatralno-społecznym. I że wejdzie w przestrzeń sceny, gdzie brzmiało wiele koncertów galowych PPA, czyli do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Tak się dzieje, niestety. Trudno to dziś inaczej nazywać. Bitwy mają ostatnio miejsce co rusz.
Są protesty, akcje, dyrekcja wysyła zapytania o możliwość zwolnienia członków nieposłusznego jej związku zawodowego, związkowcy-aktorzy nie chcą z dyrekcją rozmawiać przy okrągłym stole radiowym.
Zaprosiliśmy do Radia Wrocław obie strony sporu, w studiu pojawili się dyrektor, przedstawiciel Urzędu Marszałkowskiego (tzw. organizator teatru), szef teatralnej Solidarności. Udział drugiej strony okazał się niemożliwy. - Nie będziemy rozmawiać w mediach - wyjaśniali związkowcy po naradzie. Szkoda. Konfrontacja poglądów (w audycji na żywo) byłaby szansą na może nie porozumienie, lecz przynajmniej nieeskalowanie konfliktu, początek rozmów, do jakich przez ponad dwa miesiące nie doszło. Osobiście, uważam, że to błąd strategiczny aktorów, pracowników z Inicjatywy Pracowniczej.
Ale też ogromne błędy popełnia dyrekcja. Zapytania o zwolnienia, lekceważenie protestów publiczności, ogłoszenie obsady planowanej premiery 'Makbeta' w niefortunnym czasie tuż przed rozpoczęciem spektaklu 'Wycinka', wreszcie komunikat ws. usunięcia z afisza 7 (słownie siedmiu) przedstawień. Jakiekolwiek kryteria - czy to ekonomiczne, czy praktyczne, czy popularnościowe - nie tłumaczą tak jawnie atakującego gestu. Bo co może nastąpić po nim? Równie mocna reakcja.
I nie jestem teraz pewien, która ze stron się w tych zmaganiach wykrwawi. Teoretycznie, siła - nazwijmy ją - militarna należy do władzy (dyrekcja, urząd), lecz w rzeczywistości? Czy gdyby aktorzy zdecydowali się na - na przykład - strajk (skoro protesty milczenia, wsparcie i apele środowiska nie mają dla dyrektora i marszałków znaczenia), tak łatwo przyszłoby komukolwiek z decydentów przejść nad tym do porządku dziennego? Może nawet wybrać telefon odpowiednich służb i wyrazić żądanie usunięcia protestujących z terenu teatru? Czy to jest metoda?
Wycinka siedmiu spektakli w jeden dzień to rzecz bezprecedensowa. Czy nie powinien się był znaleźć bardziej cywilizowany sposób na porządki w teatrze?
Ja bym na miejscu nowego dyrektora grał inną kartą. Napisałbym - na przykład - list-deklarację do Wrocławian z jasnym określeniem powodów i celów mojej obecności w teatrze, zorganizowałbym z własnej inicjatywy otwarte spotkanie, wytłumaczył intencje. Na miejscu artystów urządzających akcje buntu wobec sytuacji wokół Polskiego, odkleiłbym na moment tę taśmę z ust, porozmawiał, zapytał, podjął próbę nawiązania dialogu. Choćby za pośrednictwem radia, jeśli inaczej trudno. A na miejscu urzędników natychmiast zrobiłbym wszystko, by ugasić ogień. To właśnie do nich, do Was, należy ten obowiązek i ta odpowiedzialność.
Nie mam pojęcia, jak potoczy się to wszystko dalej, autentycznie się obawiam, że 'proszę państwa, będzie wojna', z której nikt nie wyjdzie cało. Najbardziej już traci teatr, miasto, sztuka, no i - najważniejsze - ludzie.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Thursday, November 10, 2016
Specjalny Muzyczny Weekend Radia Wrocław Kultura
Nie przegapcie! 11-13 listopada w DAB+, aplikacjach mobilnych i na radiowroclawkultura.pl.
Piątek - 11 listopada
Jak co roku, 11 listopada gramy po polsku. Od południa słuchamy płyt, które w swoim czasie narobiły dużo zamieszania na krajowej scenie. A i – jak się przekonamy – dobrze zniosły próbę czasu. Na talerzu naszego radiowego gramofonu kłaść będziemy kolejno następujące albumy: REPUBLIKA „Nowe sytuacje” (12.00), MAREK GRECHUTA i ANAWA „Korowód” (13.00), MAANAM „Nocny patrol” (14.00), KLAN „Mrowisko” (15.00), KLAUS MITFFOCH „Klaus Mitffoch” (16.00), NIEMEN „Enigmatic” (17.00), MORAWSKI WAGLEWSKI NOWICKI HOŁDYS „Świnie” (18.00), KOMEDA QUINTET „Astigmatic” (19.00).
Po tak solidnej dawce muzyki z płyt proponujemy dwie godziny grania na żywo.
Przypomnimy koncert „W Duecie na 70-lecie”, którym Radio Wrocław świętowało niedawno swój jubileusz - godz. 20:00.
A potem do północy piosenki z Przeglądów Piosenki Aktorskiej.
Sobota - 12 listopada
12 listopada NEIL YOUNG obchodzi 71. urodziny. Wiek zacny, ale artysta ani myśli o emeryturze. Na 9 grudnia zapowiada nowy album studyjny (to będzie jego druga płyta w tym roku!), cały czas gra też fenomenalne koncerty, podczas których emanuje iście młodzieńczą energią. Jubilat zacznie swoje występy w Radiu Wrocław Kultura w samo południe, zakończy osiem godzin później. Przez ten czas zaprezentuje się nam od różnych stron - jako muzyk solowy oraz członek grup Buffalo Springfield i CSNY, jako artysta ‘elektryczny’, który zasłużył na miano „ojca chrzestnego grunge’u” i jako muzyk „kameralny”, któremu wystarczy akustyczna gitara, by zaczarować słuchaczy. Sprawdzimy też jak jego muzyka brzmi w wykonaniu innych artystów. Przypomnimy też parę historii z jego życia i kariery.
Niedziela - 13 listopada
Dzięki Akademii Noblowskiej BOB DYLAN znalazł się nagle w centrum zainteresowania światowych mediów. W Radiu Wrocław Kultura zawsze był mile widziany. Teraz, między przyznaniem Dylanowi najbardziej prestiżowej literackiej nagrody a jej odebraniem (albo nie) oddamy jego muzyce większą część niedzieli. Trochę też o nim poopowiadamy. Jako że to jeden z tych artystów, którzy nieustająco wymyślają się na nowo, sprawdzimy jak jego muzyka brzmiała na poszczególnych etapach jego kariery. Posłuchamy Dylana studyjnego i koncertowego. Przekonamy się jak jego piosenki wypadają śpiewane przez innych znakomitych artystów. Jako że ilość dylanowych kowerów idzie w tysiące, uda nam się zaprezentować jedynie drobną ich część. Startujemy z Dylanem o 12.20 (tuż po Studiu 202) i spędzimy z nim osiem kolejnych godzin.
Piątek - 11 listopada
Jak co roku, 11 listopada gramy po polsku. Od południa słuchamy płyt, które w swoim czasie narobiły dużo zamieszania na krajowej scenie. A i – jak się przekonamy – dobrze zniosły próbę czasu. Na talerzu naszego radiowego gramofonu kłaść będziemy kolejno następujące albumy: REPUBLIKA „Nowe sytuacje” (12.00), MAREK GRECHUTA i ANAWA „Korowód” (13.00), MAANAM „Nocny patrol” (14.00), KLAN „Mrowisko” (15.00), KLAUS MITFFOCH „Klaus Mitffoch” (16.00), NIEMEN „Enigmatic” (17.00), MORAWSKI WAGLEWSKI NOWICKI HOŁDYS „Świnie” (18.00), KOMEDA QUINTET „Astigmatic” (19.00).
Po tak solidnej dawce muzyki z płyt proponujemy dwie godziny grania na żywo.
Przypomnimy koncert „W Duecie na 70-lecie”, którym Radio Wrocław świętowało niedawno swój jubileusz - godz. 20:00.
A potem do północy piosenki z Przeglądów Piosenki Aktorskiej.
Sobota - 12 listopada
12 listopada NEIL YOUNG obchodzi 71. urodziny. Wiek zacny, ale artysta ani myśli o emeryturze. Na 9 grudnia zapowiada nowy album studyjny (to będzie jego druga płyta w tym roku!), cały czas gra też fenomenalne koncerty, podczas których emanuje iście młodzieńczą energią. Jubilat zacznie swoje występy w Radiu Wrocław Kultura w samo południe, zakończy osiem godzin później. Przez ten czas zaprezentuje się nam od różnych stron - jako muzyk solowy oraz członek grup Buffalo Springfield i CSNY, jako artysta ‘elektryczny’, który zasłużył na miano „ojca chrzestnego grunge’u” i jako muzyk „kameralny”, któremu wystarczy akustyczna gitara, by zaczarować słuchaczy. Sprawdzimy też jak jego muzyka brzmi w wykonaniu innych artystów. Przypomnimy też parę historii z jego życia i kariery.
Niedziela - 13 listopada
Dzięki Akademii Noblowskiej BOB DYLAN znalazł się nagle w centrum zainteresowania światowych mediów. W Radiu Wrocław Kultura zawsze był mile widziany. Teraz, między przyznaniem Dylanowi najbardziej prestiżowej literackiej nagrody a jej odebraniem (albo nie) oddamy jego muzyce większą część niedzieli. Trochę też o nim poopowiadamy. Jako że to jeden z tych artystów, którzy nieustająco wymyślają się na nowo, sprawdzimy jak jego muzyka brzmiała na poszczególnych etapach jego kariery. Posłuchamy Dylana studyjnego i koncertowego. Przekonamy się jak jego piosenki wypadają śpiewane przez innych znakomitych artystów. Jako że ilość dylanowych kowerów idzie w tysiące, uda nam się zaprezentować jedynie drobną ich część. Startujemy z Dylanem o 12.20 (tuż po Studiu 202) i spędzimy z nim osiem kolejnych godzin.
Wednesday, November 9, 2016
WYCINKA w KULTURZE WROCŁAWSKIEJ
MYŚLI PO KONKURSIE NA DYREKTORA MUZEUM WSPÓŁCZESNEGO WROCŁAW
Trzy osoby wzięły udział w finale konkursu na nowego szefa/nową szefową Muzeum Współczesnego Wrocław. Głosami 7-2 wygrał naukowiec dr Andrzej Jarosz. I szczerze wierzę, że będzie to dobry dyrektor. Ale też szczerze się dziwię za każdym razem, gdy rozmontowuje się dobrze działającą maszynę z jakichś powodów. Przypomnijmy, że - startująca w kolejnym niepotrzebnym konkursie - poprzednia, do końca roku urzędująca, dyrektorka Dorota Monkiewicz (owe dwa głosy komisji) to również współautorka (z Piotrem Krajewskim) koncepcji utworzenia Muzeum Współczesnego we Wrocławiu, kuratorka, osobowość znana w środowisku polskiej sztuki. I obserwując jej pracę we Wrocławiu od kilku lat, zanurzenie w życie kulturalne miasta, pasję i efekty działalności instytucji jej powierzonej (którą faktycznie stworzyła), doprawdy, trudno dziś myśleć o kimś lepszym, kto by to dzieło kontynuował. Z całym szacunkiem i sympatią dla nowego dyrektora.
Monkiewicz miejskim władzom podpadła. Niepochlebnie zrecenzowała wystawę 'Tauromachia' (przyznajmy po tych dwóch latach uczciwie - była to ekspozycja do zapomnienia: błaha, zastępcza, niewarta wydanych na nią środków), zorganizowaną przez miasto jako przedsmak Europejskiej Stolicy Kultury, na którą miały przyjechać picassy prawdziwe, oryginalne, olejne. Jak wiadomo, nie przyjechały. No cóż, Wrocław niby jest miastem spotkań różnych tożsamości, opinii, wzajemnego szacunku, pod warunkiem, że to są te poglądy, ta lojalność, nie inna. Być może chodziło o coś jeszcze, lecz informacje o tym, dlaczego Dorota Monkiewicz po pięciu latach stała się non grata, nigdy nie zostały jasno opinii publicznej przekazane. To, co zrobiła ekipa Monkiewicz przy Placu Strzegomskim, jaką wartość i rangę nadała Muzeum Współczesnemu Wrocław, ile znakomitych wystaw i publikacji się pojawiło, mnie osobiście wystarczy, by nie rozumieć decyzji o nieprzedłużaniu kontraktu.
Tak jak nie doceniły władze województwa artystycznego szczytu Teatru Polskiego we Wrocławiu, tak miejscy urzędnicy zlekceważyli osiągnięcia Muzeum Współczesnego. I zdanie ogromnej części środowiska kulturalnego, które się za Dorotą Monkiewicz ujęło.
Poczucie niesprawiedliwości to - moim zdaniem - jedna z najdotkliwszych w palecie ludzkich emocji i najgrzeszniejsza z krzywd, jaką można z pozycji władzy wyrządzić. I takie poczucie towarzyszy mi w sprawie MWW, TP (ale też np. profesora Adama Chmielewskiego, odsuniętego od projektu Europejskiej Stolicy Kultury kilka lat temu po zwycięskim konkursie). Nie wiem, czemu nie dogadano się Jarosławem Borowcem, byłym naczelnym Wydawnictwa Warstwy, trudno mi się oswoić z rozbratem Wrocławia z do niedawna jeszcze hołubionym Portem Literackim. Owszem, każdemu zarządcy przysługuje prawo poukładania podległych jednostek w autorski sposób, ale w partnerskiej i nowoczesnej przestrzeni powinno się to odbywać w dialogu, a przede wszystkim skrajnej jasności. Nie widzę tych kryteriów w przypadku spraw instytucji powyższych. Tym bardziej to smutne, że dzieje się w roku dla wrocławskiej kultury wyjątkowym. Wyjątkowo - przez powyższe sprawy - nadwyrężonym.
Nie wiem, czy to wina nie najczystszego powietrza, jakim we Wrocławiu oddychamy, czy odurzającej sile przekonania o nieomylności, wrocławscy decydenci co rusz rozmontowują to, co się sprawdza. Pokazując, że nie człowiek się liczy, ale - niesprecyzowana, niewyartykułowana w deklaracji programowej - wizja. Wizja miasta, w którym marnuje się talenty i doświadczenie, nie docenia zaangażowania i serca, profesjonalizmu i autorytetu wielu ludzi, budujących markę Wrocławia. W sztuce WYCINKA w reżyserii Krystiana Lupy, kolejnej z takich postaci, mówi się o wycinaniu marzeń, fałszywym kompromisie, w świecie realnym wycinka trwa w najlepsze. A w miejsce rozkwitłych drzew powoli wstępują zgorzknienie, depresja, gniew i konstruktywny bunt, co widać było podczas Wrocławskiego Kongresu Kultury.
Nie mam pojęcia, czy Dorota Monkiewicz albo Krystian Lupa, Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol i inni znajdą w sobie jeszcze za jakiś czas - po zmianach, jakie naturalnie i nienaturalnie nastąpią - ochotę, by do Wrocławia wrócić (życie uczy, że nie), ale wiedzcie jedno: będzie nam - mnie - Was brakować, bo to nieprawda, iż nie ma niezastąpionych.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Trzy osoby wzięły udział w finale konkursu na nowego szefa/nową szefową Muzeum Współczesnego Wrocław. Głosami 7-2 wygrał naukowiec dr Andrzej Jarosz. I szczerze wierzę, że będzie to dobry dyrektor. Ale też szczerze się dziwię za każdym razem, gdy rozmontowuje się dobrze działającą maszynę z jakichś powodów. Przypomnijmy, że - startująca w kolejnym niepotrzebnym konkursie - poprzednia, do końca roku urzędująca, dyrektorka Dorota Monkiewicz (owe dwa głosy komisji) to również współautorka (z Piotrem Krajewskim) koncepcji utworzenia Muzeum Współczesnego we Wrocławiu, kuratorka, osobowość znana w środowisku polskiej sztuki. I obserwując jej pracę we Wrocławiu od kilku lat, zanurzenie w życie kulturalne miasta, pasję i efekty działalności instytucji jej powierzonej (którą faktycznie stworzyła), doprawdy, trudno dziś myśleć o kimś lepszym, kto by to dzieło kontynuował. Z całym szacunkiem i sympatią dla nowego dyrektora.
Monkiewicz miejskim władzom podpadła. Niepochlebnie zrecenzowała wystawę 'Tauromachia' (przyznajmy po tych dwóch latach uczciwie - była to ekspozycja do zapomnienia: błaha, zastępcza, niewarta wydanych na nią środków), zorganizowaną przez miasto jako przedsmak Europejskiej Stolicy Kultury, na którą miały przyjechać picassy prawdziwe, oryginalne, olejne. Jak wiadomo, nie przyjechały. No cóż, Wrocław niby jest miastem spotkań różnych tożsamości, opinii, wzajemnego szacunku, pod warunkiem, że to są te poglądy, ta lojalność, nie inna. Być może chodziło o coś jeszcze, lecz informacje o tym, dlaczego Dorota Monkiewicz po pięciu latach stała się non grata, nigdy nie zostały jasno opinii publicznej przekazane. To, co zrobiła ekipa Monkiewicz przy Placu Strzegomskim, jaką wartość i rangę nadała Muzeum Współczesnemu Wrocław, ile znakomitych wystaw i publikacji się pojawiło, mnie osobiście wystarczy, by nie rozumieć decyzji o nieprzedłużaniu kontraktu.
Tak jak nie doceniły władze województwa artystycznego szczytu Teatru Polskiego we Wrocławiu, tak miejscy urzędnicy zlekceważyli osiągnięcia Muzeum Współczesnego. I zdanie ogromnej części środowiska kulturalnego, które się za Dorotą Monkiewicz ujęło.
Poczucie niesprawiedliwości to - moim zdaniem - jedna z najdotkliwszych w palecie ludzkich emocji i najgrzeszniejsza z krzywd, jaką można z pozycji władzy wyrządzić. I takie poczucie towarzyszy mi w sprawie MWW, TP (ale też np. profesora Adama Chmielewskiego, odsuniętego od projektu Europejskiej Stolicy Kultury kilka lat temu po zwycięskim konkursie). Nie wiem, czemu nie dogadano się Jarosławem Borowcem, byłym naczelnym Wydawnictwa Warstwy, trudno mi się oswoić z rozbratem Wrocławia z do niedawna jeszcze hołubionym Portem Literackim. Owszem, każdemu zarządcy przysługuje prawo poukładania podległych jednostek w autorski sposób, ale w partnerskiej i nowoczesnej przestrzeni powinno się to odbywać w dialogu, a przede wszystkim skrajnej jasności. Nie widzę tych kryteriów w przypadku spraw instytucji powyższych. Tym bardziej to smutne, że dzieje się w roku dla wrocławskiej kultury wyjątkowym. Wyjątkowo - przez powyższe sprawy - nadwyrężonym.
Nie wiem, czy to wina nie najczystszego powietrza, jakim we Wrocławiu oddychamy, czy odurzającej sile przekonania o nieomylności, wrocławscy decydenci co rusz rozmontowują to, co się sprawdza. Pokazując, że nie człowiek się liczy, ale - niesprecyzowana, niewyartykułowana w deklaracji programowej - wizja. Wizja miasta, w którym marnuje się talenty i doświadczenie, nie docenia zaangażowania i serca, profesjonalizmu i autorytetu wielu ludzi, budujących markę Wrocławia. W sztuce WYCINKA w reżyserii Krystiana Lupy, kolejnej z takich postaci, mówi się o wycinaniu marzeń, fałszywym kompromisie, w świecie realnym wycinka trwa w najlepsze. A w miejsce rozkwitłych drzew powoli wstępują zgorzknienie, depresja, gniew i konstruktywny bunt, co widać było podczas Wrocławskiego Kongresu Kultury.
Nie mam pojęcia, czy Dorota Monkiewicz albo Krystian Lupa, Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol i inni znajdą w sobie jeszcze za jakiś czas - po zmianach, jakie naturalnie i nienaturalnie nastąpią - ochotę, by do Wrocławia wrócić (życie uczy, że nie), ale wiedzcie jedno: będzie nam - mnie - Was brakować, bo to nieprawda, iż nie ma niezastąpionych.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
Thursday, November 3, 2016
SPIRALA BŁĘDÓW - znów o Teatrze Polskim we Wrocławiu
TEATR POLSKI we WROCŁAWIU NA ROZDROŻU
Spirala błędów – tak mi się kojarzy kompletnie niepotrzebny spór wokół Teatru Polskiego we Wrocławiu. Spór spowodowany bezpośrednio przez nieprofesjonalnie zaplanowany konkurs, a wcześniej przez nieszczęsne zachowanie urzędników decydujących o losie TP. Przez dwa ostatnie lata przed wygaśnięciem kontraktu Krzysztofa Mieszkowskiego nie zrobili nic, by poprawić sytuację TP, nie kontrolowali jego finansów, wiedząc przecież - bo nikt na ten temat nie milczał - że dobrze nie jest. Swoją rolę odegrał też chyba nieszczęśliwy, niedyplomatyczny sposób dialogu z organizatorem ze strony poprzedniej dyrekcji teatru.
Jak powinno to się było wydarzyć?
Dyrektor Mieszkowski - gdy wiadomo było, że odejść będzie musiał - proponuje kandydata na swojego następcę lub kompetentni urzędnicy marszałkowskiego wydziału kultury znajdują odpowiednią osobę, która zadba o jakość artystyczną, ale też finanse instytucji. Nie przepróbowano bowiem wariantu być może idealnego w tym momencie biografii TP, czyli mianowania szefa naczelnego, który śmiałe (może nadto na te pieniądze) artystyczne ambicje Krzysztofa Mieszkowskiego zrównoważyłby trzeźwym, lecz nie tamującym rozwoju rachunkiem ekonomicznym. Przy ostrożnym naczelnym-ekonomiście pewnie nie powstałyby niesamowite, historyczne DZIADY-CAŁOŚĆ. Albo WYCINKA, objeżdżająca świat, otwierająca najważniejszy na świecie teatralny festiwal w Avignon.
Cezary Morawski – mam wrażenie – nie docenił i nie docenia miejsca, w jakim przyszło mu szefować teatrowi. Ktoś, kto ostatnio prawie wyłącznie reżyseruje koncerty i farsy i/lub w nich gra, to postać z innej scenicznej bajki. Nie na tu i nie na teraz. Ale się nie wycofał z wyścigu po dyrektorską tekę, chciał być następcą Rotbauma, Krasowskiego, Skuszanki, Grzegorzewskiego, Wekslera, Miśkiewicza, wreszcie Mieszkowskiego. Bez papierów na to. Morawski to raczej nie artysta, lecz rzemieślnik, a jego dyrektorskie zachowania budzą wątpliwości. W kontaktach z prasą bez rzecznika wydaje się bezradny, z rzecznikiem – niepoważny, w zetknięciu z materią – protestującą publicznością, niepokornymi aktorami – słabo sobie radzi.
Teatr Polski we Wrocławiu przeżywa(ł) artystyczny rozkwit. Nie dziwią więc protesty aktorów, zadziwiają akcje publiczności. To – na światową skalę – sprawa bez precedensu, by ująć się tak mocnym głosem za (także ich) teatrem.
Morawski znalazł się dziś w trudnej sytuacji, w której brnie jak umie. Pewnie się trochę czuje jak w oblężonej twierdzy, skoro jednak nie posłuchał apeli środowiska (także koleżanek i kolegów po fachu), ma to, co ma. Gęstą atmosferę w teatrze i na widowni. Ale - dopóki piłka w grze - ciągle jakąś szansę. Niestety, mówi do protestujących widzów: jeśli nie chcecie planowanego spektaklu w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, nie przychodźcie. Smutne. Nie da się zebrać wokół teatru publiczności o różnych poglądach estetycznych? Nie wierzę. Ludzie, ciągle i mimo wszystko, potrafią ze sobą rozmawiać o teatrze. Choć jest to coraz trudniejsze. Ktoś tę rękę do dialogu mógłby wyciągnąć, zaprosić np. Instytut Teatralny, może ESK obsadzić w roli mediatora. To jest Teatr Polski we Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury nie wolno milczeć, kiedy dzieją się rzeczy przełomowe.
A Janusz Wiśniewski? Akurat to nazwisko i ten reżyser to nie obciach. Nie jest Wiśniewski Krystianem Lupą, daleko mu do twórczego rozkwitu, ale i nie jest nazwiskiem z łapanki. Coś interesującego mogłoby teoretycznie ze spotkania takiego zespołu aktorskiego z takim reżyserem wyniknąć. I być może nawet tak by się zdarzyło, gdyby Cezary Morawski szedł po dyrektorską buławę przejrzyście, jasno oznajmiając, z kim realnie będzie współpracował. Do dziś (rozpoczyna się trzeci miesiąc pracy nowego szefa) nie wiadomo, kiedy odbędzie się pierwsza premiera. Sąsiedzka Opera Wrocławska (też wystartowała 1 września pod nową wodzą) już rozwiesiła plakaty, dokładnie znamy plan na cały sezon i nawet dalej. Mimo że Ewa Michnik nie zostawiła następcy Marcinowi Nałęcz-Niesiołowskiemu kontraktów.
Wiesław Cichy czy Wojciech Ziemiański byliby doskonałymi Chorymi z urojenia czy Horodniczymi, ale czy oni mieliby ochotę dziś nimi zostać choćby u Wiśniewskiego właśnie? Na teraz wiemy, że aktorzy odchodzą z teatru. Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol, Marcin Pempuś, wcześniej Bartosz Porczyk. I tak dalej. Na nich się nie skończy z pewnością. Kim wypełni Morawski wyrwę? Osobami z aplikacji spływających na ulicę Zapolskiej? Gwiazd tam raczej nie znajdziemy, talenty – być może, tylko kto je oszlifuje? Wychodzi na to, że dyrektor Cezary Morawski gasi światło (sic!). Za chwilę - bez nowości - będą problemy z repertuarem.
Porozumienie czyli Dobro wykuwa się często w sporze-dialogu, w rozmowie, życzliwym wytykaniu błędów, wskazywaniu dróg poprawy, w kompromisie. To nie jest zgniłe słowo. Jeśli milczymy albo okopujemy się na swoich pozycjach, wiedzmy, że prędzej niż później to, co nierozwiązane lub rozwiązane arbitralnie, siłowo, wróci z mocą dużo większą.
Co więc można zrobić? Usiąść do stołu i rozmawiać. Wszyscy zainteresowani ze wszystkimi zainteresowanymi. Większość, mniejszość zespołu TP, urzędnicy, publiczność, komentatorzy. I miasto. I ESK. To jedna z tych wspólnych spraw, które trzeba rozwiązać nie siłą, nie obojętnością, nie grą na przeczekanie. Jestem przekonany, że rozmowa zawsze pomaga, oczyszcza, rozjaśnia i rozpędza chmury nie tylko nad wrocławską kulturą. Tylko czy rozmowa jest jeszcze możliwa?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
PS
Z ostatniej chwili, ze źródeł dobrze poinformowanych: pierwszym tytułem, jaki zamierza wystawić Teatr Polski pod nową dyrekcją ma być nie Molier, nie Gogol, lecz... Szekspir. MAKBET w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.
Spirala błędów – tak mi się kojarzy kompletnie niepotrzebny spór wokół Teatru Polskiego we Wrocławiu. Spór spowodowany bezpośrednio przez nieprofesjonalnie zaplanowany konkurs, a wcześniej przez nieszczęsne zachowanie urzędników decydujących o losie TP. Przez dwa ostatnie lata przed wygaśnięciem kontraktu Krzysztofa Mieszkowskiego nie zrobili nic, by poprawić sytuację TP, nie kontrolowali jego finansów, wiedząc przecież - bo nikt na ten temat nie milczał - że dobrze nie jest. Swoją rolę odegrał też chyba nieszczęśliwy, niedyplomatyczny sposób dialogu z organizatorem ze strony poprzedniej dyrekcji teatru.
Jak powinno to się było wydarzyć?
Dyrektor Mieszkowski - gdy wiadomo było, że odejść będzie musiał - proponuje kandydata na swojego następcę lub kompetentni urzędnicy marszałkowskiego wydziału kultury znajdują odpowiednią osobę, która zadba o jakość artystyczną, ale też finanse instytucji. Nie przepróbowano bowiem wariantu być może idealnego w tym momencie biografii TP, czyli mianowania szefa naczelnego, który śmiałe (może nadto na te pieniądze) artystyczne ambicje Krzysztofa Mieszkowskiego zrównoważyłby trzeźwym, lecz nie tamującym rozwoju rachunkiem ekonomicznym. Przy ostrożnym naczelnym-ekonomiście pewnie nie powstałyby niesamowite, historyczne DZIADY-CAŁOŚĆ. Albo WYCINKA, objeżdżająca świat, otwierająca najważniejszy na świecie teatralny festiwal w Avignon.
Cezary Morawski – mam wrażenie – nie docenił i nie docenia miejsca, w jakim przyszło mu szefować teatrowi. Ktoś, kto ostatnio prawie wyłącznie reżyseruje koncerty i farsy i/lub w nich gra, to postać z innej scenicznej bajki. Nie na tu i nie na teraz. Ale się nie wycofał z wyścigu po dyrektorską tekę, chciał być następcą Rotbauma, Krasowskiego, Skuszanki, Grzegorzewskiego, Wekslera, Miśkiewicza, wreszcie Mieszkowskiego. Bez papierów na to. Morawski to raczej nie artysta, lecz rzemieślnik, a jego dyrektorskie zachowania budzą wątpliwości. W kontaktach z prasą bez rzecznika wydaje się bezradny, z rzecznikiem – niepoważny, w zetknięciu z materią – protestującą publicznością, niepokornymi aktorami – słabo sobie radzi.
Teatr Polski we Wrocławiu przeżywa(ł) artystyczny rozkwit. Nie dziwią więc protesty aktorów, zadziwiają akcje publiczności. To – na światową skalę – sprawa bez precedensu, by ująć się tak mocnym głosem za (także ich) teatrem.
Morawski znalazł się dziś w trudnej sytuacji, w której brnie jak umie. Pewnie się trochę czuje jak w oblężonej twierdzy, skoro jednak nie posłuchał apeli środowiska (także koleżanek i kolegów po fachu), ma to, co ma. Gęstą atmosferę w teatrze i na widowni. Ale - dopóki piłka w grze - ciągle jakąś szansę. Niestety, mówi do protestujących widzów: jeśli nie chcecie planowanego spektaklu w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, nie przychodźcie. Smutne. Nie da się zebrać wokół teatru publiczności o różnych poglądach estetycznych? Nie wierzę. Ludzie, ciągle i mimo wszystko, potrafią ze sobą rozmawiać o teatrze. Choć jest to coraz trudniejsze. Ktoś tę rękę do dialogu mógłby wyciągnąć, zaprosić np. Instytut Teatralny, może ESK obsadzić w roli mediatora. To jest Teatr Polski we Wrocławiu, Europejskiej Stolicy Kultury nie wolno milczeć, kiedy dzieją się rzeczy przełomowe.
A Janusz Wiśniewski? Akurat to nazwisko i ten reżyser to nie obciach. Nie jest Wiśniewski Krystianem Lupą, daleko mu do twórczego rozkwitu, ale i nie jest nazwiskiem z łapanki. Coś interesującego mogłoby teoretycznie ze spotkania takiego zespołu aktorskiego z takim reżyserem wyniknąć. I być może nawet tak by się zdarzyło, gdyby Cezary Morawski szedł po dyrektorską buławę przejrzyście, jasno oznajmiając, z kim realnie będzie współpracował. Do dziś (rozpoczyna się trzeci miesiąc pracy nowego szefa) nie wiadomo, kiedy odbędzie się pierwsza premiera. Sąsiedzka Opera Wrocławska (też wystartowała 1 września pod nową wodzą) już rozwiesiła plakaty, dokładnie znamy plan na cały sezon i nawet dalej. Mimo że Ewa Michnik nie zostawiła następcy Marcinowi Nałęcz-Niesiołowskiemu kontraktów.
Wiesław Cichy czy Wojciech Ziemiański byliby doskonałymi Chorymi z urojenia czy Horodniczymi, ale czy oni mieliby ochotę dziś nimi zostać choćby u Wiśniewskiego właśnie? Na teraz wiemy, że aktorzy odchodzą z teatru. Ewa Skibińska, Małgorzata Gorol, Marcin Pempuś, wcześniej Bartosz Porczyk. I tak dalej. Na nich się nie skończy z pewnością. Kim wypełni Morawski wyrwę? Osobami z aplikacji spływających na ulicę Zapolskiej? Gwiazd tam raczej nie znajdziemy, talenty – być może, tylko kto je oszlifuje? Wychodzi na to, że dyrektor Cezary Morawski gasi światło (sic!). Za chwilę - bez nowości - będą problemy z repertuarem.
Porozumienie czyli Dobro wykuwa się często w sporze-dialogu, w rozmowie, życzliwym wytykaniu błędów, wskazywaniu dróg poprawy, w kompromisie. To nie jest zgniłe słowo. Jeśli milczymy albo okopujemy się na swoich pozycjach, wiedzmy, że prędzej niż później to, co nierozwiązane lub rozwiązane arbitralnie, siłowo, wróci z mocą dużo większą.
Co więc można zrobić? Usiąść do stołu i rozmawiać. Wszyscy zainteresowani ze wszystkimi zainteresowanymi. Większość, mniejszość zespołu TP, urzędnicy, publiczność, komentatorzy. I miasto. I ESK. To jedna z tych wspólnych spraw, które trzeba rozwiązać nie siłą, nie obojętnością, nie grą na przeczekanie. Jestem przekonany, że rozmowa zawsze pomaga, oczyszcza, rozjaśnia i rozpędza chmury nie tylko nad wrocławską kulturą. Tylko czy rozmowa jest jeszcze możliwa?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
PS
Z ostatniej chwili, ze źródeł dobrze poinformowanych: pierwszym tytułem, jaki zamierza wystawić Teatr Polski pod nową dyrekcją ma być nie Molier, nie Gogol, lecz... Szekspir. MAKBET w reżyserii Janusza Wiśniewskiego.