I znów zawirowania wokół Europejskiej Stolicy
Kultury. Czy u nas zawsze musi być tak, że jeśli już uda nam się coś zdobyć,
wygrać, dostać, kombinujemy, jak by tu rzecz polepszyć, czyli często spieprzyć,
jak pisał Wojciech Młynarski?
Najpierw był sukces wrocławskiej kandydatury do
tytułu ESK 2016. W czerwcu 2011, a więc prawie 2 lata temu. Kilka miesięcy
później szef tego projektu, Adam Chmielewski, musiał odejść. Po co i dlaczego?
Po to, by zrobić miejsce Krzysztofowi Majowi i Krzysztofowi Czyżewskiemu
(autorowi lubelskiej, przegranej, kulturalno-stołecznej propozycji). Dlaczego? Może
rację mieli ci, którzy upatrywali w Chmielewskim ewentualnego konkurenta Rafała
Dutkiewicza do fotela prezydenckiego kiedyś tam? A może po prostu panowie nie
potrafili się po sukcesie dogadać, jak to w Polsce było, jest i będzie. Teraz odchodzi
Krzysztof Czyżewski. Jeszcze w styczniu prezentował swój pomysł na ESK, dziś
wraca na Podlasie, a Wrocław traci czas i szarpie swoim wizerunkiem.
Czyżewski nie potrafił przekonać właściwie nikogo do
własnej wizji stolicy kultury jako sieci laboratoriów, do „fabryki tworzenia”,
która przekształciłaby miejską kulturę na trwałe w przestrzeń dla każdego, a
przy okazji wyprodukowała artystyczne wydarzenia na rok 2016. Jego projekt,
mimo że sensowny i kompleksowy, okazał się mało konkretny, zbyt ambitny,
pomyślany tak jak przygotowuje się wielką inscenizację złożoną z mnóstwa
elementów. A Rafał Dutkiewicz chce przede wszystkim igrzysk. Krzysztofowi
Majowi przykazał: podwoić liczbę turystów przyjeżdżających do Wrocławia i ludzi
uczestniczących w kulturze. Jak to zrobić, planując rok bez spektakularnych
gwiazd, skupiając się na deep culture
zamiast pop culture? Praca organiczna
tak, ale tu trzeba jasnego i mocnego współczesnego blasku, nie rewitalizacji
przeszłości. Czyżewski nie sprawdził się jako lider takiego przedsięwzięcia, bo
sprawdzić się nie mógł. Ktoś, kto całe życie uprawia ogród, nie zagospodaruje
krainy. Zwłaszcza że współpracownicy – szefowie festiwali, instytucji kultury –
nie zobaczyli w dyrektorze charyzmatycznego przywódcy, umiejącego powalczyć również
o pieniądze. Pieniędzy ESK jeszcze nie ma, wykrajanie jakichś złotych z budżetu
Impartu, niewiele różniącego się od kwoty z poprzednich lat, wydaje się niesmacznym
żartem. W tym sensie Czyżewski to po prostu nie był trafny wybór.
Zaszkodził mu także nieszczęsny szum wokół
najgorszego z najgorszych pomysłów kierownictwa ESK, czyli zmiany logo. W stopę
strzelał Krzysztof Maj, rykoszetem dostał imiennik, zasiadający lub
niezasiadający w radzie działającej-niedziałającej fundacji, w zarządzie której
widnieje nazwisko autora zwycięskiego znaczka. Prawie żadna jednostka
organizująca artystyczne imprezy w mieście nie używa nowego identyfikatora. Zarówno
w folderze zakończonego w niedzielę Portu Literackiego jak i, na przykład, w programie
ostatniej premiery Wrocławskiego Teatru Lalek widnieje stary, piękny motylek
Pawła Pawlaka. Gdyby odejście Krzysztofa Czyżewskiego mogło chociaż cofnąć
decyzję w sprawie logo, byłby to sygnał, że ktoś w końcu zmądrzał i jest szansa
na rozsądniejsze wybory personalne. Przy czym, jeszcze raz powtarzam, projekt
Czyżewskiego miał sens jako projekt-wizja, nie do realizacji tu i teraz, w
takim mieście jak pełen metropolitalnych aspiracji Wrocław, przy tak
przywiązanym do wizerunkowych gier prezydencie.
Co będzie dalej, oczywiście, nie wiadomo. Gorączkowe
poszukiwania czas zacząć. Krzysztof Maj wizyjnie nie uciągnie, powrót do
Chmielewskiego niemożliwy, następne wskazanie musi być ostateczne. Może
zatrudnić kilku szefów-kuratorów (jak w przypadku Europejskiego Kongresu
Kultury)? Za kilka razy większe pieniądze? Może jednak postawić na jednego? Na
giełdzie nazwisk pojawił się już Roberto Skolmowski, ale czy człowiek ministra
Zdrojewskiego byłby do przełknięcia przez obecne władze miasta? Człowiek,
dodajmy, który wrocławski teatr zostawił w środku sezonu? W tej chwili
przychodzi mi do głowy jedna kandydatura łącząca artystyczne ambicje i
fajerwerk, zrozumienie kameralności z rozmachem widowiska, polskości ze
światowością. Ten ktoś dobrze zna Wrocław, uwielbia wyzwania i nieraz dowiódł,
że potrafi. Może więc pan prezydent zadzwoni do Michała Znanieckiego i znajdzie
argumenty, aby go przekonać?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
GRZEGORZ CHOJNOWSKI