Wednesday, June 27, 2012

DOM BERNARDY ALBA (Wrocławski Teatr Pantomimy)


Najnowszy spektakl Wrocławskiego Teatru Pantomimy to przede wszystkim przekonujące portrety kobiet, wykreowane z twórczą werwą, techniczną klasą i momentami porywającą wyobraźnią. Więcej w dźwiękowej recenzji:



.............................................
DOM BERNARDY ALBA, wg F.G. Lorki, reż. i choreografia Z. Szymczyk, Wrocławski Teatr Pantomimy, Scena na Świebodzkim, 23.06.2012

Tuesday, June 19, 2012

CZY PAN TO BĘDZIE CZYTAŁ NA STAŁE?


Kto wie, czy nie najważniejszą premierą mijającego sezonu teatralnego we Wrocławiu był spektakl-performans pt. "Czy pan to będzie czytał na stałe?". Aktorzy Teatru Polskiego we Wrocławiu na Scenie na Świebodzkim, w celowym scenograficznym bałaganie prezentowali tekst Marzeny Sadochy i Michała Kmiecika. Bohaterem był teatr, który jeszcze jest, a może przeminąć, bo urzędnicy zarządzający instytucją ostro się w tym roku zawzięli, aby artystom dodać do ekipy menedżera, skoro teatr wpadł w długi. Imiennym adresatem sztuki został wicemarszałek województwa dolnośląskiego Radosław Mołoń, człowiek otwarcie przyznający, iż na teatrze się nie zna, lecz chce mieć porządek w papierach i zadłużania się tolerować nie będzie. Jego pomysł arbitralnego rozdzielenia funkcji szefa artystycznego od generalnego nie spodobał się oczywiście artystom, nie najlepiej się o nim wypowiadał również minister kultury i komentatorzy życia kulturalnego. Gdzie znaleźć menedżerów, którzy dogadaliby się z artystami, znając się na kulturze choćby na tyle, by widzieć różnicę między potrzebą tworzenia i produkowania, między - powiedzmy - "Poczekalnią" a "Mejdejem"? Czyli przedstawieniem-eksperymentem-ryzykiem podpisanym przez wybitnego, znanego w całym teatralnym świecie reżysera, a świetnym acz czysto rozrywkowym farsowym pewniakiem brytyjskiego autorstwa.

W piątkowy wieczór 15 czerwca na Scenie Kameralnej Teatr Polski grał "Mayday" po raz bodajże 1040., świętując 20-lecie trwania tego spektaklu przy niesłabnącej popularności i pełnych widowniach. O tej samej godzinie kilka kilometrów dalej, na Świebodzkim, inna grupa aktorów po raz trzeci i prawodopodobnie ostatni zwracała się do publiczności (też pełna sala) z pytaniami, żalami, oburzeniem i postulatem: Teatr nie jest produktem, widz nie jest klientem, a aktor, zespół powinien mieć coś do powiedzenia na temat zmiany na stanowisku dyrektora. Przedstawienie kończy się zwyczajowymi oklaskami, zanim jednak zabrzmią, na ekranie pojawia się złowieszcze zdanie: Pierwsza głowa musi spaść. Wszystko wskazuje na to, że może to być głowa Krzysztofa Mieszkowskiego, aktualnego szefa generalnego i artystycznego. Od wiosny, gdy ogłoszony przedwcześnie, bez konsultacji społecznych pomysł marszałkowski ujrzał światło dzienne, sprawa się przyprószyła kurzem, zaczęliśmy o niej powoli zapominać jak o zwyczajnym wybryku. Duet menedżersko-artystyczny? Czemu nie, ale nie od razu we wszystkich marszałkowskich instytucjach, lecz ewentualnie i tylko tam, gdzie taki duet się sformuje, przedkładając przekonujący program przede wszystkim artystyczny. Za hasło "Po pierwsze gospodarka" w kontekście teatru dziękujemy.

A może da się jeszcze pójść na kompromis? Może katowską siekierę lepiej zastąpić rozsądną zgodą, choćby pod pomnikiem Fredry, bez wzajemnych urazów, dla dobra, nie z zemsty? Marszałek Mołoń widział pierwszą odsłonę "Czy pan to będzie czytał...?", słał listy do szefów Polskiego, Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy, Opery Wrocławskiej z życzeniami utrzymywania wysokiego artystycznego poziomu. Zapowiadał konsultacje społeczne, a jednak - boją się artyści - ideę konkursów zamierza zrealizować. A gdyby Krzysztof Mieszkowski, który zna środowisko kulturalne doskonale, poszukał tzw. menedżera, osobę do zaakceptowania przez urząd, na własną rękę? Nie byłoby lepiej niż organizować konkurs, a więc w świecie kultury instancję ostateczną, najbardziej niepewną w skutkach? Teatr to bardzo delikatna budowla, jedną decyzją łatwo doprowadzić do kryzysu groźniejszego od ekonomicznej dziury w budżecie. Z długów da się wyjść, wartość i markę polskiej sceny nr 1 osiągnąć trudniej.

W "Czy pan to będzie czytał na stałe?" chodzi rzecz jasna nie tylko o Wrocław i Dolny Śląsk, bo podobne problemy w relacjach urząd-teatr są w tym roku faktem również w Warszawie czy Poznaniu. Nie idzie tylko o Mieszkowskiego, Głomba czy Ewę Michnik. Wcześniej zdarzył się na przykład incydent jeleniogórski, co przypomina nam sceniczny film. Swoją historię protestującego artysty opowiada Marcin Pempuś, były aktor Teatru w Jeleniej Górze. To, że demokratyczna władza może zrobić wszystko, ignorując głos ludu, wyłączając mikrofony, zamykając drzwi, musi dziś przerażać. Osoby dramatu we wrocławskim spektaklu, Marta, Adam, Ewa, Michał i inni, to ludzie zawiedzeni stylem zarządzania tej władzy. Wraz z nimi uczestniczymy niby w próbie, naprawdę w zebraniu. Padają liczby, wątpliwości, argumenty. Dobrze rozumiemy tę bezradność i złość, współodczuwamy. W tle brzmi "Ta ostatnia niedziela", czuć nastrój buntu na chwilę przed stypą. Coś jest nie tak, jeśli miliony na kulturę wkłada się w strefę kibica, obcinając dotacje (do czego bezceremonialnie przyznaje się Hanna Gronkiewicz-Waltz w cytowanym radiowym wywiadzie). A przecież nie piłkarze, lecz Lupa, Jarzyna, Warlikowski, Klata i ich aktorzy należą do światowej elity. Trzeba o tym urzędnikom przypominać do skutku, od premiera po wicemarszałka, od prezydenta po rzecznika. Więc może jednak taki spektakl, jak ten, zmieniany, redagowany, reaktywny, powinien istnieć w teatrze na stałe?
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
.................................................
Marzena Sadocha, Michał Kmiecik CZY PAN TO BĘDZIE CZYTAŁ NA STAŁE?, Teatr Polski we Wrocławiu, 15 czerwca 2012

Tuesday, June 5, 2012

Krzysztof Łoszewski DRESS CODE


 Jeden z rozdziałów książki Krzysztofa Łoszewskiego „Dress code. Tajemnice męskiej elegancji” otwiera taki akapit: „Młody mężczyzna, zaczynający po studiach karierę zawodową, przeklina swoje przyszłe życie w garniturze. Nie będzie mu wolno przyjść do pracy ubranym inaczej. Chyba że jest dziennikarzem radiowym – w tym wypadku nie ubranie, a timbre głosu jest najważniejszy”. Nie można nie polubić tej książki, będąc dziennikarzem radiowym.

Wspomniany rozdział nosi tytuł „Smart casual”, co przypomina mi zabawny mail, jaki pojawił się prawie rok temu w skrzynkach dziennikarzy pracujących przy festiwalu Wratislavia Cantans. Pewna nadgorliwa prasowa oficerka napisała, że strojem obowiązującym akredytowanych Dziennikarzy i Fotoreporterów jest casual elegant, ze względu na szacunek dla Wydarzenia, Artystów oraz Gości nie będziemy akceptować adidasów, jeansów, t-shirtów oraz swetrów.

Pamiętam, że z koleżeństwem dziennikarzami nieźle się tym pouczeniem ubawiliśmy. I zastanawialiśmy się, kto będzie cantansowym selekcjonerem. Nazajutrz otrzymaliśmy kolejny mail, tym razem od kierownictwa wydarzenia, z przeprosinami.

W dzisiejszych czasach tzw. dress code, czyli kodeks ubierania staje się sprawą coraz bardziej względną. Na wieczór w operze garnitur zakładają już tylko panowie w wieku ustatkowania, choć marynarki zdecydowanie ciągle przeważają nad swetrami. W teatrze elegancja właściwie nie obowiązuje, publiczność przychodzi w ciuchach często codziennych, co wcale nie oznacza braku szacunku dla miejsca czy artystów. Zmienił się przecież także teatr, mocno uwspółcześniając dawne sztuki, również estetycznie. Osobiście staram się dostosować strój do konkretnego spektaklu. Nie wyobrażam sobie oglądać na przykład „Tęczowej trybuny” lub musicalu „Hair” w po szyję zapiętej białej koszuli, w krawacie i marynarce. Szacunek wyrażam oklaskami, no i tym, że nawet gdy rzecz jest nudna, zostaję na fotelu przynajmniej do przerwy. Ale do filharmonii lub opery nie wybrałbym się w stroju choć minimalnie nieeleganckim (co w moim dress kodzie oznacza: przynajmniej marynarka). Krawatu nie założyłem od lat, mniej więcej od kiedy przestałem prowadzić programy w telewizji. Łoszewski i tutaj idzie mi w sukurs, opisując wprawdzie przymioty męskiego zwisu (jak próbowano tę część garderoby przezwać w PRL-u), lecz jednocześnie przyznając, iż „przestał być obowiązkowy”, skoro „druga połowa XX wieku kompletnie zmieniła męską modę”. Przytacza anegdotę o Zbigniewie Cybulskim, który miał w szatni nocnego lokalu zapasowy krawat i „wkładał go nawet na sweter z golfem, bo bez niego nie wpuszczono by go do środka”. No ale oczywiście lepiej wiedzieć, jaki dobrać do której koszuli, gdyby jednak wydało się nam (lub zachciało), że okoliczność krawata wymaga.

I właśnie dlatego podręcznik Krzysztofa Łoszewskiego, projektanta, stylisty, kostiumografa, tak jest potrzebny. Żeby wiedzieć, gdy przyjdzie czas albo ochota na zastosowanie odpowiedniego kodu do sytuacji. Długość mankietów koszuli (koniecznie odrobinę wystających spod rękawa marynarki), najtrafniejszy wybór obuwia, najlepszy kolor garnituru i koszuli (autor preferuje biel i ecru), istotne dodatki, czy i na kiedy frak lub smoking – rady w tych i wielu innych sprawach, ujęte w jednej książce, mogą się stać bezcenne. Mężczyźni nie przepadają za myśleniem o modzie, kupowanie ubrań traktują zwykle jak nieprzyjemny dopust, a jednak dobrze wyglądać lubią. Łoszewski podpowie nam zatem wszystko, co powinniśmy wiedzieć, a nie mamy kogo zapytać. Realnie spojrzy na nasze ciała („natura nie obdarzyła wszystkich sylwetką Rambo”), doradzi, co nosić w każdej sylwetkowej wersji – trójkąta, prostokąta, gruszki, jabłka – i czego unikać. „Trudno liczyć na projektantów. Oni mają wizje, a my – potrzeby”, podsumowuje autor „Tajemnic męskiej elegancji”, tajemnic, które właśnie przestały nimi być.
GRZEGORZ CHOJNOWSKI
........................................
Krzysztof Łoszewski DRESS CODE, Wydawnictwo Bosz, 2012